czwartek, 11 marca 2010

stan na 11.03.2010

• przypadek 1. wczoraj. pierwszy raz od jakichś siedmiu lat posiadania bankowego konta internetowego, zapomniałam numeru, co go potrzeba, żeby się zalogować. nie żebym jakoś szczególnie bardzo chciała zaglądać na to konto. no ale już położyłam palce na tej klawiaturze, czekając na odruchowe skierowanie się ich we właściwe miejsce. no i właśnie nic. czekam, i czekam. i ni cholery nie mogę sobie przypomnieć, jak to szło. pustka po prostu. po kilku nieudanych próbach, postanawiam wyjść z domu, i akurat w windzie mi się wszystko odkleja. no nic, dziwne po prostu.

• przypadek 2. dzisiaj, godzina 10.30 (mogę koloryzować), spaceruję sobie z psem po spacerniaku. konstatuję w pewnym momencie w panice (nie wiem czy tu aby jakiś oksymoron nie nastąpił), że nie mam kluczy do mieszkania w kieszeniach płaszcza. nie mam ich też w kieszeniach bluzy ani spodni ani żadnych innych kieszeniach, bo innych kieszeni już nie mam. wracam więc czym prędzej dokładnie tą samą drogą, którą przyszłam, w nadziei, że w razie czego zauważę mój jaskrawoniebieski brelok gdzieś porzucony, a może jednak zostały gdzieś w pobliżu śmietnika, w którym wyrzucałam śmieci, najlepiej może zostawiłam je po prostu w furtce od tegoż śmietnika (bo przecież nie wyrzuciłam ze śmieciami...?). kiedy zziajana i z sercem na ramieniu wpadam na podwórko, z zamka od furtki do śmietnika zwisa pęk moich kluczy z niebieskim plastikowym ludzikiem z lizbony. uff.
najwyraźniej postanowiłam po prostu, że akurat tam będzie dla nich najlepsze miejsce.

jest jeszcze cała masa różnych innych mniej spektakularnych rzeczy.
więc gdyby ktoś chciał mi w najbliższym czasie coś bardzo ważnego powierzyć, to chwilowo chyba nie polecam.
za radą, którą dał mi dziś p, lepiej zjem sobie trochę magnezu.
albo naprawdę, kiedy robię cokolwiek innego, nie powinnam myśleć o tych, niebieskich. przecież wiadomo, jak to się kończy.

jak powiedziała wczoraj alicja, "curiouser and curiouser".

no i jeszcze o alicji właśnie. pomyślałam sobie, że ten film jest po prostu idealny. naprawdę miałam nadzieję, że się w ogóle nigdy nie skończy. i czułam się jak dziecko w tym kinie (facebook mi wczoraj obwieścił, że jestem dziecinna, i chyba zaczynam się z tym zgadzać...). jakbym była tam, w środku (nie wiem, czy to tylko zasługa okularów 3D, które potwornie mi przeszkadzały, co potęgował fakt, że natychmiast po zajęciu siedzenia dostałam jakiejś okropnej reakcji alergicznej, zapewne na dawno nie chłoniętą klimatyzację - no bo przecież nie popcorn - która w tym kinie wyjątkowo dawno chyba nie była czyszczona, co potwierdziła również j, która ledwo dotarła do domu z soczewkami w oczach. dopóki całkowicie nie zapomniałam i o okularach, i o swędzeniu całej twarzy i pociąganiu nosem i chrząkaniu i wszystkim innym.) aż do samego końca, kiedy to napłynęły mi rzewne łzy do oczu, kiedy kapelusznik powiedział do alicji "you could stay", i nic na to nie mogłam poradzić.
a poza tym, znowu użyję tego słowa... piękny (tego można było się spodziewać). w absolutnie każdym szczególe. (nie mogłam oderwać oczu od sukienki alicji, którą dostała na dworze czerwonej królowej). genialne postaci (genialna helena i johnny, ale tego nawet nie trzeba pisać), efekty, wszystko. taka właśnie powinna być alicja w krainie czarów. nie zawiodłam się ani trochę.

2 komentarze:

  1. No, to po takiej recenzji to muszę to zobaczyć... :)

    A co do magnezu... nie pomaga... chyba że nie zapomnisz brać regularnie... akurat systematyczności nie sprawdziłam... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. no ja właśnie sprawdziłam, ale bardziej niesystematyczność. ;)

    OdpowiedzUsuń