środa, 31 grudnia 2008

my stats 2008

takie tam numerki

na blogu:
16357 wizyt
4409 odwiedzających
89 krajów

505 postów

poza blogiem:
4 kraje
2 kontynenty
9 samolotów
5 lotnisk
3 hotele

5 mieszkań
3 współlokatorów
1 pies
1000 pająków

1 rozpoczęty kurs jazdy
1 wypadek samochodem
1 wywrotka na kajaku
0 wywrotek na jachcie

5816 zdjęć cyfrą
10 rolek filmu

4 cyfry na minusie

i dużo jeszcze niepoliczonych rzeczy
i tych policzonych

pierwszy rok na solówce niniejszym zaliczony

nie wiem zupełnie, co z kolejnym

ale Wam czytelnicy, co jesteście, życzę szczęśliwego
właściwie, sobie też, a niech tam

wtorek, 30 grudnia 2008

in-so-maniac

pierwsza od dawna nieprzespana noc. taka, że wogle.
za to na szczęście żeby zobaczyć wschód słońca, muszę jedynie otworzyć oko. chyba, że leżę na lewym, to wtedy jeszcze przekręcić głowę w prawo (od czasu rozpoczęcia nauki jazdy zupełnie mi się zrobiło lepiej z tymi kierunkami).
a wschód się dzisiaj postarał.

i tam, pustki, a jakoby nikogo, było, nie było, właściwie to nie wiadomo.

"kompulsywne oglądanie dr house'a...

... jako metoda powstrzymania powiek od zamknięcia się"
taki temat
wykład nocny

niedziela, 28 grudnia 2008

this is a true story

przeciągnięta z górki po ziemi na drugim końcu smyczy przez czarnego potwora
panu z amstaffem z poziomu owej ziemi powiedziałam dzień dobry
otrzepałam się i poszłam dalej ciągnąc na smyczy czarnego potwora
już w pionie

czwartek, 25 grudnia 2008

hol-ben




środa, 24 grudnia 2008

***

wtorek, 23 grudnia 2008

hol-don 2

huśtawka, że zwariować można
normalnie jak w życiu




poniedziałek, 22 grudnia 2008

hol-don 1







(dupa wróciła! no bo tylko dupie mogło w ogóle nie przejść przez myśl, że klisza fotograficzna, lotnisko, rentgen, to się jakoś łączy (jedni mówią, że łączy, inni, że nie łączy). no ale skąd miała pomyśleć, jak nigdy w życiu z kliszą nie leciała. no nic, całe szczęście, że jest ten fotoszop. no i holga płata trochę figli jednak, więcej, niż można by się spodziewać. (no i iso się nie da przestawić :P, a kto myślał, że w londynie bedzie słońce??) ale, czyż nie w tym tkwi jej urok? :D)
p.s. dziękuję dziękuję dziękuję milion za skany!!!
przepraszam za chaotyczny przesuw ;)

niedziela, 21 grudnia 2008

marzną mi peryferia

w centrum też raczej wieje chłodem
(w centrum handlowym za to ciepło, można się ogrzać)

korek na głównej arterii
wciąż nieprzejezdna
wciąż nie usunęli tych, skutków

ruch wahadłowy, bardziej w-tę niż we-w-tę

sobota, 20 grudnia 2008

shine on

czasem przez okno wpada trochę światła


czasem wpada go więcej, i pozwala zobaczyć coś inaczej


a czasem jest go tyle, że trzeba zmrużyć oczy

piątek, 19 grudnia 2008

polecam. tomasz raczek.

a właściwie nie, to ja. ja byłam w kinie. ja polecam. naprawdę ja.
ale nie wszystkim. głównie trzydziestoletnim niezbyt ustatkowanym. ;)



you'll keep rowin', i'll keep smilin'.

środa, 17 grudnia 2008

ręka-noga-mózgnaścianie

wczoraj w stanie zupełnie blisko-narkoleptycznym zaszłam na zaległe jedne zajęcia z prawojazd, co musiałam je odrobić. i nie spodziewałam się zupełnie, co mnie czeka.
temat bowiem był o wypadkach. i raczej nie było metafor.
był film o wypadkach właśnie. film, który pokazywał nie tylko zmiażdżone maski, wybite szyby, wyleciałe silniki, pęknięte wpół nadwozia czy słupy wbite w samochód od strony kierowcy na głębokość siedzenia pasażera.
pokazywał też rozpłatane czaszki i wystające z nich mózgi, wyszłe na wierzch gałki oczne, spalone szczątki za kierownicą,skalpy z włosami zatrzymane na osłonie przeciwsłonecznej, i inne takie tam smakołyki. że akurat krew to nie robiła. pokazywał to wszystko w naprawdę długich ujęciach. podczas których narrator (rzekomo policjant), opowiadał charakterystyczną dla takich filmów, połamaną i brzydką polszczyzną, opierającą się na powtórzeniach pewnego ograniczonego zakresu słów, historie ofiar.
"ta dziewczyna wracała ze szkoły do swojego chłopaka" i patrzymy na rozjechaną głowę dziewczyny.
"ta kobieta spłonęła żywcem w samochodzie. osierociła dwójkę dzieci, a kilka miesięcy wcześniej zmarł jej mąż" i patrzymy na zwęglone szczątki kobiety za kierownicą.
i tak dalej i tak dalej.

(i jeszcze, z bardziej lajtowych akcentów, wykresy pokazujące drogę hamowania przy różnych prędkościach. i tarcza prędkościomierza, po której po prawej stronie od 90 km/h wzwyż pojawia się coraz większa czaszka. i mistrzowska narracja: "im wskaźnik licznika bardziej przechylony w prawą stronę, tym trupia czaszka wzrasta".

i żeby nie było, uważam, że to dobry wstrząs dla przyszłych kierowców (chociaż straszliwie drażniły mnie te narracje, te historie rodem z okładek faktu i te okropniaste zdania. i te żarty typu "jak pasażer zobaczył zawalidrogę, to mu aż oczy na wierzch wyszły" kiedy na ekranie widzimy zwłoki pasażera z wyszłymi na wierzch gałkami ocznymi, dosłownie.) i ogólnie uważam, że robi to wrażenie, które może potem zaprocentować na drodze. i pomóc w poszerzeniu horyzontów wyobraźni.

i jak wracałam do domu, to ani razu nie przeszłam przez ulice na czerwonym ani w miejscu niedozwolonym. ;)

tylko, że teraz jeszcze bardziej boję się siąść za kierownicę. bo nawet jak będę super ostrożna, to i tak teraz zbyt dobrze wiem, co może ze mną zrobić jakiś debil, na którego drodze akurat się znajdę.

wtorek, 16 grudnia 2008

bo dupą być też trzeba umić

jak się okazało, dupa zebrała bardzo negatywny odzew. nie podoba się, znaczy. że niby nie jestem dupą, chociaż i owszem, takową posiadam.
i że w ogóle nie pasuje. i że nie wolno tak brzydko o sobie mówić, a to brzydko jest. o sobie.
a tak się jakoś złożyło, że dupa ostatnimi czasy była moim ulubionym alteregiem.
taką konwencją, auto-coś-tam.
bo dupa jest takim przeciwbólem. taką tam sukienką balową. z falbanami i całą tą resztą.
bo dupa jest ładna.
i bezradna czasem jest. i niezaradna. i wolno jej taką być.
i wolno jej nie wiedzieć, jak spłacić kartę kredytową. i najlepiej wolno jej też w ogóle jej nie spłacać...
wolno jej przeżywać kolekcję mini bourjois, i przyczepiać sobie błyszczyk do komórki. którą potem pstryka sobie zdjęcia.
i rozmawiać o rozjaśnianiu włosów i szamponie niwelującym żółty odcień.

(no ale na Camerimage to już jej podobno nie wolno, przynajmniej na filmy)

no i blondynką jest. chociaż to się już nie liczy, od kiedy paris hilton powiedziała, że jest najlepszym dowodem na to, że blondynki nie są głupie.

no i że mam jakieś nowe wymyślić alterego. więc myślę. chociaż szkoda dupy. i żal dupę ściska wręcz.

no nic, może więc jakiś zygmunt kałużyński. albo lepiej tomasz raczek. albo graża, o, graża!

albo zostanę kryptofisiem, muszę się jeszcze zastanowić.

idzie buka!



(jak się okazuje, wiele osób ma traumę z buką z dzieciństwa. bo ona była taka straszna w tej bajce. a tak naprawdę, to było po prostu strasznie samotne stworzenie...)

poniedziałek, 15 grudnia 2008

trzy dwa jeden pal

już wkrótce na www.gapminded.blogspot.com
coś, czego jeszcze nie było
czego tu jeszcze nikt nie widział na własne oczy, ani na żadne inne
już niedługo
holgołódź i holgolondon!

(pierwsza partia negatywów wywołana, druga jutro, postanowiłam zrobić taką reklamę, bo mi ślinka poleciała, jak obejrzałam. może coś jutro w fabryce zeskanuję, bo ogółem jest sześć rolek do ogarnięcia. za to good news is, że wychodzi już wszystkie 12 klatek :D w dodatku również w wersji wielokrotnej.)

i wogle, holgoterapia na wszystkie smutki.
ament.

miejscmarketing

w nawiązaniu do posta Gippiusa, z którym to też zresztą się zgadzam, taka ciekawostka. że jak jechałam metrem we Londynie, to napotkałam w owym metrze reklamę Gdańska. normalnie wśród innych reklam, co to na ścianach wewnątrz pociągu znajdują się. ze zdjęciem ulicy Długiej, po której gibają się jacyś kolorowi szczudlarze, i całkiem niezłym hasłem Gdansk the night away. szkoda tylko, że nie do końca jednak prawdziwym, podobnie jak zresztą następujący po sloganie tekst, nadmieniający "buzzing bars" i nightlife, ale to w końcu reklama, nie.
ale miłe zaskoczenie, tak czy siak.

(znalazłam też slogan reklamujący Ukrainę na Wyspach, brzmiacy Swap your UK rain for the Ukraine :)

niedziela, 14 grudnia 2008

dupa bałwana

sobota, 13 grudnia 2008

co nowego w mieście, co go nie ma, jest tylko Lądek, Lądek Zdrój

(na trasie minimum)

na South Banku występują nowi występowacze:

jakiś tam król czy coś

wystający z namiotu, piszczący palec


pan z długimi rękami


pan (albo pani) udający Myszkę Miki


starzy występowacze też występują


pod Dalim wysprzątane :O


za to mewa sobie nadal siedzi


i w innych miejscach też mewa sobie siedzi


na drzewach wyrosły bombki


na Trafalgar Square wyrosła choinka


a na Carnaby Street wyrosły bałwany


po ulicach chodzą elfy


albo stoją renifery


a na Piccadilly reklamują Madagaskar 2


z lwami pod Nelsonem nadal dzieciaki robią sobie zdjęcia, ale w stosownych ubrankach


Nelsonowi wciąż to nie przeszkadza - stoi, jak stał.
Big Ben też stoi.

piątek, 12 grudnia 2008

czwartek, 11 grudnia 2008

full English breakfast

(z gory przepraszam za brak polskich literek, ale wiecie, jestem w ANGLII, tu nie maja)

zjedzenie full english breakfast o 8.30 jest nie lada wyczynem, ale dupa nigdy nie odmowi, chociaz potem rosnie, i narzeka. ale i tak pochlania caly ten tluszcz i cholesterol, pomimo zupelnego braku glodu, a w dodatku potem jeszcze, jak gdyby nigdy nic, wciagnie cherry and almond muffin, albo jakis inny, chocolate and orange na przyklad.
a na przyklad nie zdazyla jeszcze strawic wczorajszego beef&gravy&mash&peas.
i nie ma sie co dziwic, ze chce wykupic mniej wiecej cala zawartosc sklepu marks&spencer food.
bo jak wiadomo, jesc lubi, i lubi tez ladne rzeczy do jedzenia ogladac albo ukladac sobie na polkach. cos na pewno wiec zdobedzie (na pewno pasty curry, ktore, poza tym, ze jest ich milion roznych, to kosztuja maks dwa funciaki, zamiast 15 zlotych).

teraz natomiast, korzystajac z zupelnie wolnego dnia, dupa zabiera dupe do pociagu i jedzie do londynu po buty. oczywiscie z dupa jedzie tez holga - ona jeszcze nie byla. :D

baaaaj

wtorek, 9 grudnia 2008

wi-zzzzzzzzzz

tere-fere-konfe-rencja
ele-mele-dele-gacja
lord-ford-oks-ford
ding-dong-lon-don

poniedziałek, 8 grudnia 2008

nadobranoc




http://pl.youtube.com/watch?v=ct8qfXY0xC4&feature=related

Alicja i Frykas

W kurorcie, naprzeciwko miejsca, w które chadzam co poniedziałek o tej samej porze, jest pralnia. Pralnia Alicja. Z szyldem, na którym numer telefonu widnieje jeszcze w postaci z czasów, kiedy numery były sześciocyfrowe. Przechodząc zawsze zaglądam przez okno do małej klitki. Za ladą stoi siwiutka staruszka w okularach, a nad jej głową, pośród półek z czystymi rzeczami, pomiędzy świeżo wyczyszczoną puchową kołdrą w foliowej siatce po lewej, a dopiero co upranym chemicznie płaszczem zimowym po prawej, wisi plakat ze zdjęciem Jana Pawła II.
Ciekawe, czy ta pani to Alicja.

A za to na bydgoskim dworcu, przy wejściu do baru Frykas, można zobaczyć na drzwiach, co jakby donikąd wyglądają, takie cudo:


A w samym barze Frykas, to jeszcze bardziej są religijni:


Są tam również i inne frykasy:


I wiele innych, nieuwiecznionych.

niedziela, 7 grudnia 2008

inne impresje - czyli filmowe

Właściwie to nie chce mi się pisać o tych wszystkich filmach. Bo i tak sobie przeczytacie w internacie. Postaram się więc w telegraficznym skrócie (chociaż jak zobaczycie takiego długiego posta, to napewno zarzucicie czytanie ;).
O trzech filmach już napisałam, i jak się okazuje, pozostały trzema najważniejszymi dla mnie filmami na festiwalu. (Może jeszcze dorzuciłabym coś.) A Żona na gg sprzedała mi przed dwoma chwilami wiadomość, że niejaki pan Anthony Dod Mantle (w którym to dupa się zakochała), za zdjęcia do filmu Slumdog Millionaire, dostał Złotą Żabę. Dupa się strasznie cieszy.
Piszą tu w tym internacie, że film powyższy będzie mocnym Oscarowym kandydatem - i w ogóle mnie to nie dziwi. Ja na pewno będę mocno trzymać kciuki. Bo w tym filmie po prostu wszystko gra. Łącznie z muzyką. (Esencją dla mnie jest scena jadącego przez Indie pociągu, na którego dachu podróżują małe chłopaki z bombajskich slumsów, a w tle przewijają się indyjskie krajobrazy, niebo i palące słońce, w rytm Paper Planes M.I.A.)

Przeczytałam też w internacie, że to, że Guy Ritchie znów zrobił zajebisty film, tłumaczy się tym, że rozwiódł się z Madonną. Jeżeli tak jest - to dobrze zrobił. :)

A telegraficzny skrót mój własny byłby taki (z góry przyznaję, że na kilku filmach trochę pokimałam, co do tej pory nie zdarzało mi się w kine, ale przy takim zmęczeniu, jakie produkował mój tryb życia przez ostatni tydzień, było to nieuniknione):

Death Defying Acts - o niejakim magiku Harrym Houdinim, z Guyem Piercem i Catheriną Zeta-Jones. Nie warto. Bo magii niestety zabrakło.
stop
La Rabia - przyciężki argentyński film, po którym w uszach zostaje przenikliwy pisk małej upośledzonej dziewczynki. Nie poleciłabym.
stop
Cztery noce z Anną - jak dla mnie też przyciężki, i powiedzmy, że mnie nie zachwycił. A spodziewałam się, że zachwyci.
stop
Blindness (Miasto Ślepców) - Srebrna Żaba, chyba zasłużenie, świetna Julianne Moore, ale historia raczej z gatunku naciąganych. Ale obejrzeć można.
stop
Changeling (Oszukana) - solidny film Clinta Eastwooda, porządne holywoodzkie kino, świetnie retro-wystylizowana (i przy okazji koncertowo grająca) Angelina Jolie z wielkimi karminowymi ustami. Warto. (Choć chwilami bałam się, że za chwilę pojawi się kompletny kicz, którego reżyserowi bym nie wybaczyła).
stop
Appaloosa - znów porządne kino, świetnie zrobiony western z jajem (chociaż zwykle słowo western mnie z góry odstręcza - niesłusznie). Wyreżyserowany przez Eda Harrisa, który zagrał również główną rolę. Też warto.
stop
Good - historia niemieckiego profesora historii, który wstępuje w szeregi nazistów. Z pięknym Vigo Mortensenem w głównej roli. Myślę, że gdyby nie to, że w środę miałam kryzys półmetkowy, a seans zaczął się o 23, to film mógłby potencjalnie zrobić na mnie większe wrażenie, niż zrobił. Ale warto. Chociaż to jednak nie moje kino.
stop
Go with peace Jamil - duński film, który otworzył bardzo ciężki tematycznie czwartek. Mocny, dynamicznie nakręcony, o nienawiści dziedziczonej z pokolenia na pokolenie, zawiści, konfliktach, przelewie krwi i braku przebaczenia, a wszystko oczywiście osadzone w świecie muzułmańskim. Warto.
stop
For my father - historia arabskiego terrorysty-samobójcy, opowiedziana z ludzkiej, czasem trochę zabawnej strony, chociaż kończy się źle. Film nie wstrząsający bynajmniej, ani żadne wiekopomne dzieło. Ale - pomimo dosyć naiwnej historii i niedociągnięć scenariusza - warto.
stop
Der Baader Meinhof Complex - znów terroryści, tym razem Niemcy na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych i tak zwany RAF, którego członkowie koniec końców jawią się jako banda hipisowskich oszołomów. Film bardzo długi, ale wciągający, no i przerażający, tym, że to wszystko się działo naprawdę. Aha, no i Brązowa Żaba.
stop
Gomorrah - film o włoskiej mafii, na podstawie sławnej ostatnio książki Roberto Saviano, na którego za ową książkę mafia wydała wyrok śmierci. Niestety spory kawał przespałam, z przyczyn zupełnie niezależnych. Ale chciałabym obejrzeć raz jeszcze. Chociaż głównie z ciekawości faktów.
stop
Genova - po tych wszystkich terrorystyczno-mafijno-gangsterskich filmach, nareszcie normalna, niewydumana historia, pozwalająca nabrać powietrza w płuca, ciepły i piękny film, w którym nie ma wartkiej akcji, za to wszystko dzieje się na poziomie emocji, które natychmiast udzielają się widzowi. Szloch na końcu murowany. Bardzo polecam. (I Colin Firth w głównej roli :)
stop
A Woman in Berlin - historia kobiet żyjących w zniszczonym Berlinie, do którego wkraczają żołnierze Armii Czerwonej. Na faktach, znów przerażających. Dlatego chociażby też warto. Chociaż bez oszałamiającego wrażenia, może znów przez zmęczenie.
stop
Surveillance - film niejakiej Jeniffer Lynch (z tych Lynchów). Jak dla mnie - nie warto. Chyba, że z ciekawości.

I tyle dałam radę obejrzeć (plus trzy wspomniane już filmy oraz kilka etiud studenckich, teledysków oraz filmików kręconych Nokią), a pośród tego wszystkiego, niepozorny dokument Sleep furiously, będący zapisem leniwie płynącego życia walijskiej wsi, okraszony pięknymi obrazami, w których rodzą się zwierzęta, kręcą się psy, przelatują chmury, oraz muzyką niejakiego Richarda D. Jamesa, znanego bardziej jako Aphex Twin. Jak dla mnie (znowu) - piękny, relaksujący film.

No i oczywiście najważniejsze - codziennie widywany gwiazdor światowego formatu, Czarek Mończyk.

ufff
stop

najpierw impresje fabryczne








potem będą jeszcze jakieś inne impresje

sobota, 6 grudnia 2008

catch me if you...

... want to

wtorek, 2 grudnia 2008

urlop na sali kinowej

Blog przebywa właśnie w niejakim mieście Łodzi i odpoczywa. Filmy ogląda na kamerimidżu, dużo filmów. Ale ponieważ pomyślałam sobie, że a nuż być może ktoś się stęsknił, to oto trochę słów nastąpi.
Hajlajty festiwalowe, subiektywna lista wg dupy. Oto filmy, w których oprócz zdjęć, zagrało absolutnie wszystko inne.

1. Slumdog millionaire - nowy film Danny'ego Boyle'a (jeżeli ktoś nie wie, to w Polsce to pan głównie znany z wyreżyserowania Trainspotting). Film w stylistyce mocno bolywoodzkiej (chociaż bez występów taneczno-muzycznych, aż do ostatniej sceny), ale zrobiony tak, że publiczność do końca trzyma zaciśnięte kciuki za głównego bohatera, a na spodziewanym i ogólnie rzecz biorąc dosyć kiczowatym happy endzie, cała sala klaszcze i cieszy się jak dzieci. Polecam mocno. No i film piękny do obejrzenia, oczywiście za sprawą zdjęć (na konferencji prasowej dupa autentycznie zakochała się w operatorze, od którego nie mogła oderwać oczu i uszu, i który po prostu jest teraz dupy nowym idolem - sorry, panie Hugh). Na pewno obejrzę jeszcze, pewnie nie raz.

2. Rocknrolla - najnowszy film Guya Ritchiego, i powiem, że pan reżyser w świetnej formie. Film, jakiego można by oczekiwać po reżyserze Porachunków i Przekrętu (pomijając Revolver, z którym jakoś się nie polubiłam za mocno - może dlatego, że udało mi się go obejrzeć w całości gdzieś za czwartym razem). Wszystko jak trzeba. Też do wielokrotnego oglądania. Też polecam.

3. 33 sceny z życia - o tym filmie powiedziano już dużo, ja tylko mogę się dołączyć. Wielki szacun dla reżyserki za film, który łatwo mógł stać się zwykłym wyciskaczem łez (chociaż nie powiem, poleciały). Za niesamowitą naturalność - w dialogach, w postaciach, w pokazaniu reakcji ludzi w obliczu rzeczy nieodwracalnych. Za zero sztuczności, za wiarygodność. (I za to, że bohaterowie mówili "ja pierdolę", a chora na raka kobieta po operacji powiedziała, że czuje się "chujowo".) Za to, że oprócz łez, film wywoływał autentyczny śmiech. Wielkie wrażenie.

Poza tym kilka innych filmów, które już jeżeli chodzi o historie, to mniej ciekawe. No ale to przecież festiwal sztuki autorów zdjęć filmowych.

A na koniec anegdota. Co wieczór chadzamy do klubu festiwalowego, gdzie odbywają się takie regularne dyskoteki, ale można trochę vipów też zahaczyć. Wczoraj, kiedy ubieraliśmy się już do wyjścia, do dupy podszedł obcokrajowiec (południowiec na pewno, ale z którego południa, to już nie wiem), żeby powiedzieć jej, że jest "The coolest girl" tego wieczoru w klubie. I że tylko tyle chciał. Oczywiście więc dupa spłonęła rumieńcem, ale również postanowiła się wszem i wobec niniejszym pochwalić, bo jak powiedziała Żona, "How cool was that?".

Tyle w tej audycji. Bo zdania jakoś nie kleją mi się. Kryzys jakiś słowny, czy co.

Lecę (bo życie jest złe).