czwartek, 30 lipca 2009

historia poranna

jest dzisiaj taka.
postanawiam rano w końcu wstać do pracy (pierwsze postanowienie okazało się zupełnie nieskuteczne).
postanawiam również zrobić sobie herbatę, ponieważ jak nigdy dzisiaj właśnie muszę się napić słodkiej herbaty z duuużą ilością cytryny. wynurzam się z łóżka, otwieram drzwi i oceniam, że w drugiej części mieszkania pusto, czyli j nie wróciła. czyli nie czeka mnie żadna niespodzianka. w związku z tym postanawiam się nie ubierać w ogóle i idę do tej kuchni jak mnie pan bór stworzył. kręcę się tam chwilę, nalewam wodę do czajnika, włączam go. patrzę w okno. moje spojrzenie spotyka się ze spojrzeniem dziada, który stoi na balkonie na przeciwko. trochę mnie zatyka, być może coś tam próbuję się zasłonić, ogólnie uciekam z kuchni czym prędzej.

j mieszkała w tym mieszkaniu całe życie, i mówi, że jej to się nigdy nie zdarzyło. ale, jak wiadomo, ja przyciągam dziadów.
ament.

a jutro

dupa w troki
i wio do wro!

środa, 29 lipca 2009

z szarych włosów też można zrobić użytek

z odpowiednią dawką dramatyzmu i nikotyny, a la aktorka ze spalonego teatru
koniecznie w cz&b, najlepiej raczej niewyraźnie
no i jak się nie da jak się da

bilet

obraziłam wczoraj pana kierowcę gdańskiego autobusu, najwyraźniej.
ośmieliłam się chcieć kupić bilet.
normalny, za trzy złote.
bo w autobusach i innych środkach komunikacji, mam zwyczaj zawsze bilet kasować.
co więcej, na tym-czymś, gdzie kładzie się pieniądze, ośmieliłam się położyć banknot dziesięciozłotowy (nie wiem, był trochę zwinięty, no dobra, nie wyprostowałam go jak należy)
może to go uraziło.
wziął tę dychę do ręki, spojrzał z pogardą i z tą samą pogardą (i przysięgam, że sobie jej nie wymyśliłam, a może to było obrzydzenie, nie wiem już sama) rzucił tę dychę z powrotem na to-coś, gdzie się kładzie pieniądze. następnie, z równie ostentacyjną pogardą, i ewidentnym wkurwem, rzucił mi na to samo to-coś bilet za trzy złote, świeżo urwany z bloczka biletów trzyzłotowych. następnie, rzucając jeszcze raz okiem na zmiętą dychę, która wpadła gdzieś pomiędzy to-coś a drzwiczki od kabiny, i najwyraźniej mu to nie przeszkadzało, co, jak sądzę, miało być też jakiegoś rodzaju przekazem dla mnie, zaczął wybierać najdrobniejsze monety jakie mógł ze swojego monetowego podajnika, żeby wydać mi siedem złotych reszty jak największą ilością bilonu.
i tym samym, jak rozumiem, dać mi nauczkę, na jaką najwidoczniej sobie zasłużyłam.

no cóż, pozbierałam sumiennie wszystkie monety z tego-czegoś (zaliczając jeszcze jedno wzgardliwe spojrzenie pana kierowcy, znaczy zaliczyła je moja ręka, kiedy upuściła jedną dwudziestogroszówkę, bo pan kierowca nigdy na mnie spojrzeć nie raczył), głośno, wyraźnie, i z wrodzoną mi jednak uprzejmością dla obcych, powiedziałam "dziękuję bardzo", i oddaliłam się wgłąb autobusu w celu skasowania biletu.

(chociaż, myślę sobie, mogłam równie dobrze powiedzieć "przepraszam, że przeszkodziłam".
a najlepiej: "a wsadź se pan ten bilet".)

wtorek, 28 lipca 2009

z holgą wśród...

jak wiadomo, na szarość najlepsze są kolory. z holgi oczywiście. więc poniżej trochę.
tym razem holga uchwyciła trójmiejską... hmmm... faunę... ;)
no i florę też, w kilku przypadkach.

występują:

zwierzak :O (yeti?)


tu jakieś takie kwiatuszki


hmmm, tu miałam trochę problem z przyporządkowaniem do gatunku, kolory wskazywałyby na odwróconą niezapominajkę... ;)


gołąbeczki (znane również jako turkucie-podjadki)


too, nie wiem, ... jakieś... dziecko


to wiadomo, ćwir ćwir


rusałka wodna


to taka latająca ryba


a to dwie latające ryby


i to takie tam leśne stworki, liście, niestety wielki robal się prześwietlił


a to koniec

poniedziałek, 27 lipca 2009

o staropanieństwie

wczoraj w kinie na molo, gdzie chadzam ostatnio już jednak na bilet ulgowy (tylko ciiii), obejrzałam sobie film. w filmie owym, renee zellweger, grająca jedną z najsławniejszych angielskich pisarek i ilustratorek książek dla dzieci, była starą panną. znaczy, była nią przez większość filmu, bo potem jednak przestała. miała 32 lata (tu, zgodnie razem z prawdziwą 32-latką, pomiędzy jednym łykiem wina z lidla a drugim, uznałyśmy, że stanowczo nieeeee, wyglądała na więcej) i odtrącała wszystkich okropniastych kawalerów, których przyprowadzali jej rodzice (a właściwie matka), zamykając się w świecie wyimaginowanych postaci, rozbiegających się spod jej ręki po białych kartkach papieru. odrzucała, bo konwenanse i konieczność "wżenienia się" w odpowiednio usytuowaną rodzinę, nie były dla niej wystarczającym powodem do zamążpójścia.
była nim za to miłość.
oczywiście, bycie panną "w tym wieku", jak co chwilę podkreślali bohaterowie filmu, było czymś rzadko spotykanym i raczej należało do zjawisk gorszących.

no i właśnie. wprawdzie był to przełom wieków dziewiętnastego i dwudziestego. ale stara panna, w wieku lat 32? czy ktoś dzisiaj jeszcze tak mógłby pomyśleć?
hmmm, a może jednak...
jasne, obyczaje się zmieniły o 180 stopni. nikt nie nazwie 32-latki starą panną. co najwyżej - singielką.
strasznie nie lubię tego słowa, i już naprawdę nie wiem, co gorsze. (ostatnio pojawiła się również forma łże-singiel, na którego jest podobno teraz moda...)
i właśnie, wiadomo, czasy inne, temat wytarty, i w ogóle, o czym tu gadać.

ale jednak, co myśli o sobie w tych czasach taka dwudziestodziewięciolatka, bez męża ani póki co perspektywy na takowego... niby znikąd presji, niby nikt się nie dziwi, niby wygląda nawet czasem na dziewiętnastkę. niby w gruncie rzeczy nie jest do końca starą panną, mając za sobą dziewięcioletni związek, chociaż nigdy nieusankcjonowany (to liczy się? czy się nie liczy? no bo rozwódką przecież nie jest, ale z drugiej strony rynek jednak wtórny.)
ale czy nie dręczy ją czasem myśl, że zostanie jednak starą panną, otoczoną psami niczym wioletta villas? albo ćmą barową wysiadującą przy barze w knajpach przy kieliszku wódki? albo pisarką spędzającą godziny na kanapie z laptopem na kolanach, w dusznym, zagraconym mieszkaniu, wdychając kurz unoszący się w powietrzu w smudze światła słonecznego, wydobywającej się spomiędzy nie do końca zaciągniętych, grubych zasłon?
i ile będzie musiała mieć lat, żeby to wreszcie stwierdzić?

hmmm, grząski temat.

jedno ma dwudziestodziewięciolatka, na jej szczęście lub zgoła nieszczęście, wspólnego w swoim stosunku do małżeństwa z bohaterką filmu.
dokładnie ten sam motyw.

ament.

niedziela, 26 lipca 2009

szara niedziela

pierwsza (!) w czternastoletniej bodaj karierze farbowania włosów wpadka z kolorem zrobiła dupę na szaro.
(bowiem z nazwy "bardzo jasny popielaty blond" prawdziwe okazały się tylko słowa "bardzo" i "popielaty". )
i w ogóle natychmiastowo szare zrobiło się absolutnie wszystko.
believe it or not.

sobota, 25 lipca 2009

ulotny lokator

otworzyłam dzisiaj oko i ukazał mi się taki oto obraz:
w samym środku kwadratu, który na drewniany parkiet przez jedno ze skrzydeł drzwi balkonowych rzucało, niczym projektor slajdów, słońce, siedział on.
motyl.
skoro postanowił spędzić ze mną swoje krótkie życie, to może powinnam nadać mu jakieś imię.

(przypomniało mi się, jak w zamierzchłych czasach, kiedy zaczęliśmy mieszkać z k w kurorcie, zamieszkała z nami mucha simba - pierwsze nasze wspólne zwierzątko. ale zupełnie nie pamiętam, co się z nią stało.)

nie wiem dlaczego, ale uznałam, że ten motyl jest filipem. wyleciał właśnie, ale jak wróci (jestem już pewna, że wróci kiedy szerzej otworzę okno, bo raz na jakiś czas widzę, jak przelatuje szerokość balkonu), tak właśnie się do niego zwrócę.

cdn, być może.

piątek, 24 lipca 2009

szczęście z rolki celuloidu

że tak może wyglądać scrossowany (niestety trochę na końcu prześwietlony) slajd to ja się nie spodziewałam (choć zupełnie się nie znam ;)
ale jestem zachwycona
:))))))))

a na slajdzie jest i kochana pani z teatru ;), jest i julien co gra na woku ;), są świeży państwo o-o, są dwie wieże i... dwie dupy :D
i mnóstwo radości











*



*A Guy Called Gerald feat. Louise Rhodes - Humanity

czwartek, 23 lipca 2009

motyl zabójca

w oknie balkonowym zaplątał się niespodziewany gość
trzepoczący skrzydłami o zakurzoną szybę



a mój wielki groźny pies....

... schował się pod stół

środa, 22 lipca 2009

walczę na palce

zastanawiam się palcami na klawiaturze, rozpostarte palce gładzą literki na klawiszach, gotowe do podążenia za myślami
zmieniło nam się nieco medium przekazywania myśli
"przyszło mi coś do palców" powiemy niedługo
"przemknęło mi coś przez palce" (ale nie zdążyłam wystukać)
"wybij to sobie wreszcie z palców"
i pójdź po rozum
do głowy

wtorek, 21 lipca 2009

excel-lent

excel uwrażliwia.
na smutek i ból głowy.

najświeższy wynik badania tak się właśnie przedstawia.

kundelkowy news o poranku

dupa podobno teraz robi w reklamie

biją się już o nią największe światowe koncerny...

(foto reh)

niedziela, 19 lipca 2009

z niedzielnych anegdot

(jako tak zwany background należy wyjaśnić, że dupa zrobiła quiz "jaki jest twój prawdziwy wiek" na facebooku, i wyszło jej, że 44)

winda w muzeum miasta jedzie do góry. w windzie znajduje się dupa, razem z drugą, i koleś. i oczywiście wielkie lustro. dupa patrzy w lustro, naciąga skórę pod oczami, i mówi do drugiej, raczej przyciszonym głosem, niekoniecznie do wiadomości kolesia:
- ja pierdzielę, jakie ja mam dzisiaj zmarszczki, co za masakra. o, zobacz. to na pewno przez to, że mam te czterdzieści cztery lata.

nagle z rogu windy odzywa się głos męski, zupełnie niespodziewany:
- a wygląda pani na dziewiętnaście.

wychodzą z windy, dupa zaskoczona tą sytuacją, która sama w sobie była dziwna, ale za to jakże z siebie zadowolona.

a temat przewodni jakiś tej niedzieli by się jednak znalazł...







jak to niedziela

bez myśli przewodniej
w dodatku dzisiaj - raczej niedoświetlona




piątek, 17 lipca 2009

dupa style

żeby udać się na festiwal teatrów ulicznych w stylu dupy, należy:
• nie wziąć aparatu fotograficznego (ewentualnie można wziąć holgę, nie wolno brać nikona)
• włożyć do torby grubą książkę, 10 czystych płyt, dwa portfele, i co tylko się da, żeby była odpowiednio ciężka
• koniecznie założyć buty na obcasie - i wspinać się w nich po bastionach (można się super zapierać obcasami w ziemię), uważając na osty, i żeby nie spaść gdzieś niefortunnie

należy jeszcze się zakochać w dolnym mieście - bo jest cudowne (ale zdecydowanie warto mieć ze sobą aparat)

;)

z rozmowy dwudziestodziewięciolatek

- będziesz obchodzić trzydziestkę?
- tak, szerokim łukiem.

festiwalowe dziewczyny i chłopaki

i słońce, i w ogóle





(holga nadal płata figle, wszystko w normie)

czwartek, 16 lipca 2009

it's mike on the mic

no musiałam, po prostu musiałam.
jak wiadomo, mam tendencję do raz-na-jakiś-czas zachwycania się zajebistymi ludźmi. zdolnymi, utalentowanymi, ... przystojnymi ;) ...
od open'era i koncertu faith no more, zaczęłam się znowu zachwycać mikiem pattonem, ale tym razem bardziej dogłębnie niż kiedykolwiek. w końcu jest youtube i internet, i można teraz znaleźć wszystko, co się chce, sprawdzić, posłuchać, zobaczyć. zaczęłam więc szperać, do tej pory żyjąc w ignorancji wobec większości rzeczy, które patton robił i robi poza faith no more. bo nie chodzi tylko o to, że jest po prostu boski...(no dobra, zaczęło się od tego, że chciałam po prostu na niego popatrzeć, przyznaję...) zachwycam się tym, co potrafi zrobić z głosem, tym, jaki jest wszechstronny, w jak wiele różnych projektów jest zaangażowany i z jak wieloma cenionymi przeze mnie ludźmi współpracuje.
i fakt, rockową dziewczyną jestem tylko w kawałku, ale jestem też po prostu muzyczną dziewczyną, a im bardziej dorastam (może słowo dziewczyna jest już nie na miejscu, kiedy na ulicy mówią do mnie per "pani" - ale na szczęście dzieciaki z podwórka mówią do mnie "cześć"), tym bardziej lubię się zapuszczać w całkiem różne rejony muzyczne, doceniając coraz więcej z nich.

poniżej dwie rzeczy, które aktualnie mi nieustannie pogrywają w głowie, razem ze starymi kawałkami faith no more (jednak korzenie mam gitarowe, jak nic.)

pierwsza to lovage - projekt niejakiego pana zwącego się dan the automator (nie znającym go wspomnę tylko, że bliżej mu do hip-hopu, niż rocka), który, obok wielu innych, maczał też palce w projekcie drugim - peeping tom.
a na koniec coś, na co reakcja każdego, kto to ogląda, zawiera co najmniej jedno wyrażenie niecenzuralne...

nie mogę się uwolnić od tych melodii.
nie mówiąc już o mike'u.





wtorek, 14 lipca 2009

bez słów

z opóźnionym zapłonem, specjalnie dla B.

("a ty wiesz ze on wtedy dokładnie na mnie patrzył!")

ja tam nic nie widziałam

niedziela, 12 lipca 2009

anatomia dnia następnego

ręka


noga


na ścianie

kc

zapytałam dzisiaj psa
a godzina już była z tych zaawansowanych
czy mogę dzisiaj nie wstawać
załóżmy, że w ogóle

po długich pertraktacjach, niestety odpowiedź była odmowna
bo nie załatwiłam sobie żadnego zastępstwa

no tak, w jednoosobowym gospodarstwie domowym nie występuje pojęcie delegowania obowiązków

więc kawa, prysznic, i nie ma zmiłuj

piątek, 10 lipca 2009

inni ludzie

out of colour out of focus out of time out of space out of this world

in your face