poniedziałek, 31 maja 2010

kundelkowa kronika towarzyska

weekend weekendem, ale czas jakoś w miarę lekko rozpocząć nowy tydzień. a tak się świetnie składa, że w piątkowy wieczór pewien paparazzi przyłapał, no właśnie, całkiem dosłowną, dupę. był tak miły, że udostępnił tę cenną fotografię redakcji kundelka, a ta - jak wiadomo - zawsze spieszy, żeby dostarczać wam najświeższe kąski z życia celebrytów.

niedziela, 30 maja 2010

lubię prezenty i różne inne dźwięki

jak łatwo można zauważyć, moje życie ostatnio składa się głównie z weekendów. pomiędzy weekendami są różne wydarzenia. takie jak trzydzieste urodziny. trudne spotkania. łatwe spotkania. listy motywacyjne. czasem kino. czasem kino w śpiworze na plaży. czasem myślę, że wcale nie miałam się urodzić w anglii, tylko na islandii. a i tak do końca życia mi będą wypominać, że urodziłam się w gdańsku.

pomiędzy weekendami jest zabawa w połącz kropki.
za to w weekendy jest prawdziwa kolorowanka.

co za ulga, że ten weekend zaczyna się już w środku tygodnia.

tak, czasem bywam też bardzo monotematyczna.

czwartek, 27 maja 2010

it's raining again

od deszczu falują mi się włosy.
i chyba nawet całkiem lubię moknąć. mój pies też nie ma nic przeciwko.
bo właśnie, mój pies nauczył się nowej komendy, jak zwykle przez przypadek. kiedy wypowiadam słowo "kagańczyk" (niestety, mam tak jakoś, ten zwyczaj niedobry, mówienia do mojego psa samymi zdrobnieniami, chyba nie da się już tego odkręcić. z innych zdrobniałych haseł jest na przykład "pokaż oczka", po którym pies robi natychmiast odwrót na posłanie, ponieważ w jej kierunku zbliża się pani z chusteczką w ręku, z niecnym zamiarem wytarcia śpiochów z psich oczu.), posłusznie nadstawia pysk przed wyjściem na spacer. bo tak, po ostatnich wydarzeniach od kilku dni wyprowadzam figę w kagańcu. i w związku z tym zauważyłam u siebie znaczny spadek poziomu stresu na spacerach.

muszę tylko przestać zapominać o ściąganiu kagańca zaraz po przyjściu do domu. bo dzisiaj figa jasno dała mi do zrozumienia, że wtedy to ona go zje.

środa, 26 maja 2010

ludowa mądrość na dziś

rzeczy smutnych nie da się zapamiętać inaczej.
chociaż wciąż nie przestaje mnie zaskakiwać, ile ulgi może przynieść znalezienie miejsca na smutek.
nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest w tym jakaś perwersja...



to wciąż ta sama ja. tylko trochę bardziej się staram.

niedziela, 23 maja 2010

maxiweekend

poezja na drzewach, proza przy stole, słońce na plaży, chustka na głowie, rower na ścieżce.
leniwe w barze. (małe zatrucie).

love-in-the-air.









sobota, 22 maja 2010

piątek, 21 maja 2010

tick tack toe

nienawidzę kleszczy. mam wręcz kleszczową fobię. kleszcze są dla mnie ucieleśnieniem nieuzasadnionej przemocy, pasożytnictwa i krzywdzenia niewinnych.
boję się kleszczy jak ognia (hmmm, wyjątkowo trafna metafora).

kleszcze pojawiły się w moim życiu razem z psem. musiałam się nauczyć je wyciągać, kupiłam sobie nawet takie specjalne coś. i wyszukiwać je w gęstej, kudłatej, czarnej sierści.

na chwilę dały nam spokój. na tyle, że zdążyłam zapomnieć, gdzie schowałam specjalne coś do wyciągania kleszczy. niedobrze. bo dzisiaj, kiedy kucnęłam, żeby przywitać się z porannym zaspanym psem, zobaczyłam TO. right there, pomiędzy sterczącymi psimi brwiami, rudo-brązowiła się złowieszcza kulka kleszczowego odwłoka, powoli puchnąca od krwi mojego boru-ducha-winnego pieska. i teraz zbliżenie na kleszcza, potem na moją czerwieniejącą twarz, w tle słychać motyw matczynej zemsty z kill billa. przed oczami staje mi wyjęty już kleszcz, zawinięty w pętelkę specjalnego czegoś do wyciągania kleszczy, machający tymi swoimi odnóżami, wyglądający wtedy dokładnie jak na tych reklamach odkleszczowego zapalenia opon mózgowych. i jak wrzucam go do muszli klozetowej i spuszczam wodę. i biorę głęboki oddech i dochodzę do siebie.

no, muszę tylko znaleźć to specjalne coś...

nie cierpię kleszczy.

środa, 19 maja 2010

krajobraz po trzydziestce

wygląda mniej więcej tak:


okazuje się, że jak ma się trzydzieści lat, to robi się zdjęcia kwiatom. a kwiaty lubi się tak samo mocno, jak przedtem.
z moich pierwszych obserwacji wynika też, że po trzydziestce wyraźnie zwalnia internet. ale nie odkryłam jeszcze, czy to jest jakaś globalna prawidłowość. czy to tylko ten na starowiejskiej.
obserwuję dalej, oczywiście będę skrzętnie notować.

wtorek, 18 maja 2010

zmiana kodu trójka z przodu

na razie wszystko jakby normalnie.

przynajmniej nie będę już o tym gadać.

już.

poniedziałek, 17 maja 2010

poniedziałek nie działa

nie wiem, czy to przez wypitą o 21 kawę, nie mogłam wczoraj zasnąć. chwycił mnie taki nerw co chwycił mnie też dziś od razu po przebudzeniu. i trzyma. chociaż zupełnie nie powstrzymuje mnie to od spicia porannej, a raczej przedpołudniowej, kawy.

śnił mi się tort weselny w kształcie wyspy z takiej gry na facebooku. i że od m o-o dostałam w urodzinowym prezencie, bo zdaje się, że w tym śnie było wszystko, dvd z wierszami wisławy szymborskiej. i że zdecydowanie się nie ucieszyłam z tego prezentu.
przynajmniej jest pole do interpretacji.
ale chyba łyknę sobie poweekendowy magnez i nie wiem, lepiej czymś się zajmę.

czwartek, 13 maja 2010

lata nie będzie

usłyszałam, stanowczym głosem wypowiedziane przez jedną z halowych kwiaciarek.
rzeczywiście, zaczęłam już powoli wierzyć, że słońcu stało się coś poważnego od tych wulkanicznych pyłów. a może to jest ten koniec świata - kiedy patrzy się na posępne niebo, na tle którego wyginają się od wiatru drzewa, nietrudno o taką myśl.

pomyślawszy ją więc, poszłam do domu odtwarzać sos musztardowo-koperkowy, którego smaku nie mogę się pozbyć z głowy od tygodnia.

krajobraz po burzy

rozczapierzona na środku starowiejskiego bruku
niczym wielki pająk
parasolka z londynu
(specjalnie podeszłam przyjrzeć się w ciemności, był na niej i big ben, i london eye, i underground)
z leżącą kawałek dalej, całkiem urwaną rączką.

środa, 12 maja 2010

dwie godziny później

po przekoszmarzonej nocy i dodatkowo chwilowo podwyższonym stężeniu ibuprofenu w organizmie, nie jest łatwo się obudzić. ale za to jaka miła może być nawet taka przedłużona pobudka. na spacerniaku, siedząc z panem tadeuszem na ławce, rozmawiamy o tym, że nie będzie lata w tym roku przez islandzki wulkan, którego nazwy nikt nie potrafi wymówić, i czemu budynek na przeciwko nas ma takie brzydkie stalowe coś i kto za to zapłacił.
figa w tym czasie przegania w tę i wew tę jakieś cztery razy mniejszego od siebie lolka.

teraz spijam wreszcie pyszną gorącą kawę i zjadam najpyszniejsze ciastko owsiane. może się uda stanąć na nogi.
w końcu dzwony przez otwarty balkon właśnie obwieszczają dwunastą.

ale nie no, szukam pracy, i tak.

gdyńska noc koszmarów

to zaskakujące, ile różnych koszmarów pod rząd można zobaczyć jednej nocy.

wtorek, 11 maja 2010

it's the final countdown

dzięki temu, że j w zeszłym roku "zgubiła" figę, mamy na podwórku kolegów. właściwie dwóch kolegów i jedną koleżankę. takich co mają lat tyle, że wciąż można pokazać na palcach obu rąk. i zapisać jedną cyfrą. i mówią nam "cześć" (!). ja jestem chyba niedobrą koleżanką, bo nie pamiętam ich imion, a oni nawet kiedyś poczęstowali nas ciastkami. i za każdym razem muszę interweniować, kiedy - nie nauczone niczym - raz za razem z tym samym entuzjazmem, niczym biegnące tabule rasy, pędem nadciągają w moją stronę, kiedy wchodzę przez furtkę z psem, z wiecznie tą samą rozwrzeszczaną chęcią pogłaskania figi, jakby nie pamiętały, że to się źle kończy. no ale może mają jeszcze za mało lat, i nie są pamiętliwe. najwyraźniej.

no właśnie, bo powracając do daaawno nie poruszanego tematu, zaczyna się właśnie ostatni tydzień dwudziestolatki...
podobno wcale nie widać, i tego się trzymam. zresztą, takie trzydzieści lat, to ja chyba mogę mieć mniej więcej zawsze.
ale trochę jeszcze o tym sobie pogadam, najwyraźniej tego mi trzeba.

poniedziałek, 10 maja 2010

łzawa menażeria

w poniedziałki miewam ochotę schować się do mysiej dziury.

na karku trzy dyszki, a w głowie oleju tyle, co kot napłakał.

i tylko pies pawłowa do rozpuku się zaśmiowa*.

weekend w blasku fleszy




czwartek, 6 maja 2010

z cyklu really sweet nothings

wyjadanie mango z zielonej herbaty, która przyjechała prosto z turcji w plecaku j - bezcenne.

środa, 5 maja 2010

drogi pamiętniku

ostatnie dni zostawiły mi w głowie pełno obrazków.
ciekawe, czy gdybym ich nie zapisała, to bym o nich zapomniała.

o tym, jak jechaliśmy zapełnionym samochodem w kierunku natury, a kierowca sprzeczał się z pasażerem-kierowcą (czy raczej odwrotnie). a figa wyzierała z bagażnika na drogę.

o tym, jak już dojechaliśmy, i świeciło słońce i śpiewały ptaki.

jak jedliśmy różne rzeczy z grilla a ja odmówiłam spróbowania kaszanki, a potem jedliśmy jeszcze znowu, i znowu, i nie przestawaliśmy jeść, i ziemniaki z kominka i coś z czymś, o czym nie powiem, dopóki dż nie opatentuje.

o tym, jak czailiśmy się na ławeczce, aż się zwolni pomost, i potem siedzieliśmy na pomoście, dż, znany z oswajania istot żywych i martwych, oswoił żuka i nadał mu imię johnny, a potem, jak na marketingowca przystało, wymyślił jeszcze "cmentarz stokrotka". i rozmawialiśmy o dziwnych nazwach kin. a na ławeczce nad jeziorem zmieniały się tylko pary, w pełnym przekroju wiekowym. i pani na oko w okolicach sześćdziesiątki machała na ławeczce nogami, a pan nonszalancko się o ławeczkę opierał tuż obok.

i o tym jak figa na chwilę zniknęła wśród grillujących, po czym wyłoniła się z krzaków ze świeżo upieczonym kurczaczym skrzydełkiem w pysku, zwiniętym wprost z czyjegoś grilla.

o tym, jak poszliśmy na wieczorny oniryczny mikro spacer, a na mokradłach odbywały się bocianie gody, i w zapadającym zmroku powietrze przeszywał bociani śpiew, a dż z m stali zawinięci w koc. i że właśnie przeczytałam, że bociany prawie w ogóle nie wydają dźwięków, z powodu specyficznie zbudowanej krtani. więc w sumie to nie wiadomo do końca, o co chodziło.

o tym, jak te same dźwięki usłyszałam, budząc się o brzasku, patrząc przez okno w to białe, zimne światło godziny samobójców, z ociężałym brzuchem próbując wpasować moje nogi w to miejsce, które w swojej szczodrości zostawiły mi nogi k.

i o tym, jak w poniedziałek, kiedy jedliśmy już w domu na spóźnione śniadanie o 14 jajecznicę z pomidorem, w radio leciała audycja z piosenkami o miłości.

no ale w końcu po to jest pamiętnik, żeby w nim pisać.
zwłaszcza, jeśli nie do końca dba się o swoje szare komórki.


wtorek, 4 maja 2010

skończył się weekend

ten przynajmniej dłuższy, niż poprzednie.
czas odgruzować mieszkanie i obmacać psa na okoliczność kleszczy. i trochę chyba przyda się przegłodzić.