środa, 30 września 2009

środowe słowo

a dzisiaj z samego rana o ósmej sto pięćdziesiąt usiadłam przy biurku (tak, l4 się już skończyło). i przywitało mnie słowo. dwa słowa właściwie, wołające do mnie ze szczytu kartki otwartego słownika, rozpostartego na owym biurku.
a słowa te brzmiały: funny bone.
jak się okazuje, funny bone to to miejsce na łokciu, w które jak się człowiek uderzy, to trafia w nerw i mu tak zwany prąd idzie przez całą rękę i wcale nie jest to fajne.

dobrze się czegoś nowego nauczyć, nawet w środę z rana.

wtorek, 29 września 2009

wtorkowa muzyka

dawno już chciałam wrzucić te dwa teledyski do jednego posta. bo jakoś taki mi się sparowały i zawsze kojarzą mi się mocno ze sobą. (i jeżeli już zrobiłam kiedyś takiego posta, czego zupełnie nie jestem pewna, to przepraszam was bardzo, ale musiało kiedyś do tego dojść, że posty zaczną się powtarzać. jak w każdej telenoweli).
pierwszy, nakręcony jednym ujęciem kamery, to jeden z tych, w które wgapiałam się na mtv przez satelitę mając lat jakieś 11, i minęło jeszcze sporo lat zanim na dobre zakumałam, co to massive attack. ale to wciąż jedna z moich ulubionych piosenek.

a drugi, już dużo późniejszy, wręcz z już bardzo późnego liceum, ale muzycznie spowinowacony przecież, a i podobieństw jest więcej (niestety z jakiegoś powodu nie ma go już na youtubie, więc video poniżej z jakąś reklamą, nic nie poradzę), z płyty, którą właśnie odkryłam na nowo po 10 latach i tłukę w kółko i w kółko. bo robi mi ta płyta to, co ma w tytule. big calm.

proszę.




poniedziałek, 28 września 2009

obrazek poniedzielny

"ogólnie jest dobrze", mówi do mnie j, relacjonując rozmowę telefoniczną z k.
"no, jest dobrze", przytakuje jej p, patrząc na leżący na podłodze wielki rower z ameryki, który skręca od co najmniej tygodnia na środku salonu j.

wszyscy się zgodzili, chociaż do końca nie wiadomo, co kto miał na myśli.
:)

sobota, 26 września 2009

wordream

śnią mi się słowa.
całkiem intensywnie, czasem wyczerpująco nawet.
śnią mi się maile. skrzynka odbiorcza. otwarty gmail z otwartymi zdaniami.
niedokończone teksty na stronę. czekające w kolejce zdania do czasopisma.
śnią mi się posty-widma. aż muszę sprawdzać w roboczych, czy przypadkiem nie napisałam ich naprawdę. czy to posty senne, czy jawne.

śni mi się, że jednak umiem te słowa.

leżąc na kanapie, stopami szeleszczę o zapisane ręcznie kartki formatu a4.

w przeciwieństwie do słów za to, nienawidzę zajmować się !@#$%^&*ą vistą.

You are too calm to be nervous.
( ) Yes ( ) No

piątek, 25 września 2009

ludzie i ryby

głosu
hmmm...

czwartek, 24 września 2009

o filmie

dawno, dawno nie widziałam filmu, który wzbudził by tak różne emocje. od skrajnego niepodobania się ("nie idź, nie ma sensu"), do skrajnego zajarania (to ja właśnie).
mowa o "bękartach wojny". (tytule zresztą niefortunnym, i bardzo szkoda, że skoro oryginał nazywa się "inglorious basterds", to tłumacz nie pokusił się o "benkarty", tracąc w ten sposób wielkie przymrużenie oka z tytułu.)
dla mnie było znowu to, co uwielbiam u tarantino. genialne sceny oparte na genialnych dialogach, genialnie odegrane (czyli to, co niektorzy zwą "dłużyznami" - mnie to się podoba najbardziej, zawsze się wkręcam całkowicie, nigdy nie patrzę na zegarek.)
genialna postać pułkownika hansa landy, genialnie zagrana! kiedy zobaczyłam go w początkowej scenie, wiedziałam, że ten film będzie mi się podobał.
genialny, jak to brad pitt, brad pitt. widać po prostu, że ta rola jest dla niego, i nikogo innego. ryczałam ze śmiechu, jak tylko się odzywał (a zwłaszcza myślałam, że umrę ze śmiechu w trakcie sceny, w której on razem z dwoma innymi amerykańsko-żydowskimi zołnierzami, w kinie udawali włochów, rozmawiając z hansem landą właśnie - genialna scena!)

nie będę się rozpisywać, bo na temat tego filmu każdy będzie miał swoje zdanie - taki już urok quentina tarantino. nie chcę też nikomu, kto jeszcze nie widział filmu, robić spoilera, opisując, co mnie jednak troche zaszokowało w tym filmie (a zaszokowało mnie coś, może dlatego, że nikt nigdy nie nakręcił takich scen, a temat jednak drażliwy).
ja na pewno dokładam go do filmów, które jeszcze będę oglądać. i czekam na następny.
mnie kolejne filmy quentina podobają się coraz bardziej.

wtorek, 22 września 2009

newsy z kundelka

czy zastanawialiście się ostatnimi czasy, co się stało z dupą?
właśnie, od czasu wpadki z farbowaniem włosów, jakoś przestała się pojawiać.
ostatnio, była widziana w londynie. nawet w kolorze.


a od tej pory, ani widu, ani słychu.
no nic. redakcja kundelka tropi dalej.

(a ja właśnie, natchniona wrzuceniem świeżej kolendry do zupy, postanowiłam sobie o owej roślinie poczytać, żeby zobaczyć, czy aby nie posiada jakichś cudownych właściwości leczniczych, bo w obecnej sytuacji liczę na wszystko, i na wikipedii piszą, że cała roślina ma zapach... pluskiew. cóż za oszczerstwo jedne wobec kolendry.)

poniedziałek, 21 września 2009

poniedziałkowy obrazek słowny

widziane z chodnika, cztery piętra wyżej, wystające z balkonu, dwie ogromne, czarne psie łapy.

a oprócz słownego obrazka, jeszcze obrazek w rgb. też pies, ale cały. i z camden town. tam nawet psy tak wyglądają.

how to pronounce aphex twin

ponieważ w radio ciągle gadali i gadali, w moim mniemaniu, źle, i tak długo ciągle gadali źle, że aż postanowiłam sprawdzić, biorąc pod uwagę tę możliwość, że jednak mówią dobrze... (to taka chyba przypadłość tłumacza, że sprawdza wszystko, nawet jeśli wydaje się mu to oczywiste, i nigdy sobie nie ufa, zanim nie sprawdzi)
i...
wygląda na to, że całe życie źle wymawiałam! (normalnie szok!!)
http://forvo.com/word/aphex_twin/

hmmm, ale nie wiem, czy dam radę się teraz tak po prostu przestawić...

niedziela, 20 września 2009

karuzela co niedziela

w odpowiedzi na trafne spostrzeżenia (które jeszcze w zanadrzu), mądrości ludowe i filozoficzne wywody - po prostu obrazek

piątek, 18 września 2009

o time management będzie, jak najbardziej

jako, że zostałam ostatnio królową trafnych spostrzeżeń, postanowiłam raczyć was od dzisiaj raz na jakiś czas takowymi.
mam teraz na przykład następujące trafne spostrzeżenie.
kolejną prawdę, która odkrywam w wieku lat dwudziestu dziewięciu.
a brzmi ona tak:
mam czas.
a raczej:
to, czy mam czas, i ile go mam, i na co go przeznaczam, zależy wyłącznie ode mnie.
(tak mocno uogólniając :D)

dobrze, może to trochę nie na miejscu, że stwierdzam to siedząc w domu na l4, i właściwie przez ostatni miesiąc będąc w pracy przez dni słownie trzy.
ale myślę tak już od jakiegoś, nomen omen, czasu.

są ludzie, którzy mówią ciągle "nie mam czasu". tłumacząc się w ten sposób z niewykonanych telefonów do znajomych, nieodwiedzonych przyjaciół, nie zrobienia czegoś dla siebie. ale czy nie jest to po prostu wymówka przed zatrzymaniem się i wykonaniem, całkiem sporego jednak, wysiłku? wysiłku polegającego na zapełnieniu tego czasu w wartościowy sposób. zamiast lecieć z biegiem wydarzeń, zdając się na to, co będzie. dla porządku tylko narzekając, że się czasu nie ma, nie robiąc jednak nic, by to zmienić. koniec końców trwoniąc to, co najwartościowsze, dosyć lekką ręką.

bo czy można sobie zrobić większą przyjemność, niż mieć trochę czasu dla siebie? i czy można dać komuś coś cenniejszego niż trochę własnego czasu?

kurczę, mnie to się aktualnie właśnie wydaje, że mimo wszystko dali nam całkiem sporo tego czasu. tylko, że on jest dość wymagający. a my, coraz bardziej, paradoksalnie, leniwi, choć tacy zapracowani.

to było trafne spostrzeżenie numer jakiś siedem powiedzmy.

ament.

czwartek, 17 września 2009

verba non grata

"Wydajesz się niesłychanie mądry, dlatego że się nie odzywasz."

Paszczak do Włóczykija, Dolina Muminków w listopadzie

eee, nie próbuję wcalę wyglądać na mądrą. tylko słowa czasem przestają się nadawać. do niczego są. robią się przewidywalne, i powtarzalne, i nieprzydatne, i nic z nich w ogóle człowiek nie ma.
i tak dalej i tak dalej. bla bla bla.

na szczęście obrazki też są spoko.

chociaż obrazek w słowach też może być, do tego się nadadzą.
na przykład taki:
z drzwi, na ulicę, wystaje smycz, przecinająca całą szerokość chodnika. na jej końcu mały biały piesek odsikuje się pod drzewem. na przeciwległym końcu smyczy (bo, jak wiadomo, każda smycz ma dwa końce), za drzwiami, jak się okazuje, salonu fryzjerskiego, uchylonymi na grubość owej smyczy, stoi pani, w dłoni dzierżąca ów drugi koniec. w tym samym czasie, na jej głowie robi się balejaż, co zdradzają zwisające warstwami z jej włosów płachty folii aluminiowej.
londyn, portobello road.
i to się nazywa time management.

także spoko, to przejdzie, jak zawsze.

holdon again, again

cz 2. - takie różne obrazki










środa, 16 września 2009

holdon again

czyli londyn okiem z plastiku
cz 1. - pomroczność jasna







poniedziałek, 14 września 2009

dobry czas na obrazki

kolorowe



sobota, 12 września 2009

in the me-time

w głowie tyle obrazów i słów, że nie wiem, w jakiej kolejności je poukładać.
więc dzisiaj mam dzień na nieukładanie - taki dzień na tu i teraz.
(skoro z powodu świńskiej grypy nie mogę być na babskim rejsie, i laski nie omieszkały mi oznajmić, jak mnie za to nienawidzą. niniejszym was też serdecznie nienawidzę :)

taki dzień
na dziwienie się, jaki ten mój pies duży i zamęczanie jej ciągłym przytulaniem.
na czytanie sobie różnych rzeczy i wałęsanie się po mieszkaniu, siedzenie w kuchni, leżenie w łóżku, stanie na balkonie.
na picie herbaty z miodem i imbirem na świńską grypę.
na zastanawianie się nad uważnością i pierwsze próby (po przeczytaniu artykułu, o którym opowiadał mi mp)
na jeszcze przez chwilę niemuszenie niczego.

[tu wyjaśnienie] a londyńskie dni siódmy i ósmy milczące na blogu, bo były najlepsze. i nie było czasu na pisanie.
więc na razie poproszę o jeszcze trochę czasu na mnie.
a właściwie, sama go sobie biorę. na żądanie.

piątek, 11 września 2009

trójmiasto, dzień ciężki

tzw walesa airport

ustawienia>data i godzina>czas>strefa czasowa>gmt+1

oddawaj mi tę godzinę! oddawaj mi dwa dni spędzone w łóżku z gorączką!
oddawaj mi w ogóle, wszystko, łódkę na the serpentine w hyde parku, stragany na camden i portobello, kasztany w kensington gardens. wszystkie rzeczy z sainsburaka mi oddawaj!!! żarcie od tajek wystawiających widelce i krzyczących "miss, try some!"!!
fostersa z pubu w szklance, bez pianki!!

z księgarni, kawiarni, parków, zewsząd, wszystko, z powrotem!!!

a, i urlop przechorowany mi oddawaj też!

zabieraj tylko tę świńską grypę...

eh, teraz tylko wspominanie i sentymentalna melodia w tle ...
(na szczęście, tylko do następnego razu)


(foto reh - któremu jeszcze raz podziękował za gościnę)

cdn, oczywiście, nie, że same gorzkie żale i emo krzyki.
tylko muszę się wyspać najpierw porządnie.

wtorek, 8 września 2009

ldn dzien szosty

dzisiaj londyn postanowil sie zrehabilitowac - i zrobil mega gorace lato.
a ja dotknelam kraba oraz ukwiala. i widzialam prawdziwe rekiny.

pozdrawiaja koniki.



poniedziałek, 7 września 2009

ldn dzien piaty

good food channel all day long.
teraz bede umiala ugotowac juz wszystko.
uwielbiam brytyjskie programy kulinarne. ale chyba dzisiaj przesadzilam.

the good news is - czuje sie lepiej, a w ramach zaklinania choroby, kupilam na jutro bilet do akwarium. zamierzam tam robic za wieloryba.

kryzys chyba zazegnany.
touch wood.
moze cos sie jeszcze uda.

ldn dzien trzeci

the opacity of the world dissipates in water










niedziela, 6 września 2009

ldn dzien czwarty

dzisiaj londyn ogladam z poziomu lozka. widze kawalek nieba poprzecinanego drutami elektrycznymi. glownie to widze. czasem jakis samolot przeleci.
za to ogladam z wypiekami na twarzy.
niestety, doslownie.

piątek, 4 września 2009

ldn dzien drugi

drugi dzien w londynie przywital mnie calkiem konkretnym przeziebieniem. goraczka, bolem gardla, zatkanym nosem i tym wszystkim. nic dziwnego wlasciwie, biorac pod uwage zmiany temperatur jakich doswiadczylam podczas podrozy z lotniska - od mega wiatru na stansted, przez super gorace powietrze w metrze, po przeciag w tymze i potem znowu wiatr na zewnatrz.
wiec drugi dzien raczej w trybie oszczedzajacym i na lekarstwach na przeziebienie z superdruga. ale i tak przywitanie z miastem zaliczone.

wieje straszliwie.


na south banku, jak zywkle, mnostwo sie dzieje.


i sa dziwne drzewa.


pod dalim za to zupelnie nic ciekawego.


na cokole na trafalgar square wystepowal niejaki greenman


spotkalam tez tam jednego pana, ktory chcial sie ze mna umowic. ale powiedzialam mu, ze nie jest w moim typie. bo nie byl.


potem szlam troche za pania w czerwonej sukience.

i oczywiscie jechalam metrem.


kupilam dwie ksiazki. posiedzialam w parku. zjadlam grilla w meloniku na glowie. i przeswietlilam jeden slajd. (ale mam jeszcze 5 rolek :) to tak po krotce - bo chyba rosnie mi temperatura...

czwartek, 3 września 2009

ldn dzien pierwszy

londyn przywital mnie kacem gigantem. i porywistym wiatrem. kiedy zaczely sie turbulencje i oblal mnie zimny pot, po raz pierwszy w zyciu zaczelam rozgladac sie za papierowymi torebkami, ktore akurat wlasnie w tym samolocie nie wystepowaly, i zastanawiac sie, czym sie bede mogla poratowac w ich zastepstwie, jezeli zajdzie taka koniecznosc, na co wszystko wskazywalo. na szczescie dotrzymalam do ladowania, i nie dalam sie rowniez zdmuchnac wiatrowi przy wychodzeniu z samolotu. na szczescie tez, po karkolomnej podrozy przez pol londynu z wielka i ciezka waliza i NADBAGAZEM (! - nie rozumiem zupelnie, skad on sie wzial, ten nad), teraz jest juz tylko lepiej.
chociaz wciaz potwornie wieje.

tymczasem caluje z poludnia najlepszego miasta na swiecie, ktorego nie ma.
i przepraszam za brak polskich literek. ale one akurat nie wystepuja tutaj, podobnie jak papierowe torebki w samolotach linii ryanair.

środa, 2 września 2009

wtorkowy poranny obrazek

leżące na środku chodnika
rozłożone, jak do lotu, mewie skrzydła, okryte białymi piórami
połączone gołymi, skrupulatnie oskubanymi, giętkimi ptasimi kostkami

urlop jest super

można w nieskończoność odkładać wstawanie z łóżka. można nawet nie wiedzieć, która jest godzina, i mieć telefon w drugim pokoju.
można po porannym prysznicu wklepywać w ciało te wszystkie rzeczy, na które na codzień szkoda czasu.
można wypić poranną kawę w kuchni. zjeść śniadanie. pójść na długi spacer z psem. czytać książkę. chodzić po ulicach i widzieć, jak świat wygląda o 13.
iść na obiad z kimś, kto nie pracuje na etacie i może iść na obiad. a potem na kawę.
a potem w ogóle zrobić mnóstwo innych rzeczy.
można obserwować, jak ostatnim, desperacko gorącym porywem, kończy się lato.

wszystko można. nic nie trzeba.
:)