niedziela, 30 stycznia 2011

back2life

organizm powoli dochodzi do siebie, choć jeszcze chwilę mu to zajmie.
łzy wyschły już całkiem, przywleczona ze szpitala angina też odpuściła, choć zdążyłam jeszcze sprzedać ją k.
czas w końcu wrócić do żywych. doprowadzić do porządku od miesiąca regularnie obgryzane paznokcie. i od trzech tygodni nieregulowane brwi. pomalować rzęsy. ubrać się porządnie, do ludzi. uczesać.
coś sobie kupić może.

tak, życie wraca na swoje tory. pozornie nic się nie zmieniło, ale jest coś, co sprawia, że nigdy już nie będzie dokładnie tak samo.
na tym przecież polegają te życiowe przełomy.
już nie jest tak samo.
i nic się z tym nie da zrobić.

należą nam się w tym roku naprawdę porządne wakacje.

sobota, 22 stycznia 2011

ronić po ludzku

pociąg przyjechał.
zabrał mnie w miejsce, gdzie na suficie buczały podłużne świetlówki, ze ścian odpadała farba a łóżka były twarde jak cholera.
gdzie za 6 złotych można było przez 15 godzin oglądać telewizję. gdzie naoglądałam się najwięcej ewy drzyzgi w życiu.
i gdzie od współtowarzyszek niedoli nasłuchałam się różnych opowieści. i poznałam męskie powiedzenie "kto nie ma brzucha ten się słabo rucha", którego przysięgam, nie znałam.

w miejsce, gdzie lekarz widział tylko zmieniające się cyferki na wynikach badań, które "ładnie rosły", ignorując to, co działo się naprawdę w moim ciele, a co sprawiało mi największy ból w życiu. mimo tego, że późnym wieczorem zaniosłam położnej dowód rzeczowy, zawinięty w kawałek ligniny.

to już za mną. może przyjechał nie ten pociąg, na który miałam nadzieję, ale ważne, że nareszcie znów ruszyłam. teraz czas na chwilę postoju, ale potem, na szczęście, jadę dalej.
z kolejną, zupełnie nową walizką w bagażu.

* * *

codziennie w polsce roni 100 kobiet. statystycznie.
statystycznie, szansa na kolejną, szczęśliwie zakończoną ciążę zmniejsza się o 13-20% po pierwszym poronieniu, i nieco więcej po kolejnych.
statystycznie, w 30% przypadków przyczyny poronień pozostają niewyjaśnione.

statystyki milczą na temat tego, ile procent tych kobiet jest traktowanych przez personel medyczny bez krzty taktu i fundamentalnego szacunku dla drugiego człowieka.
ile procent zupełnie niepotrzebnej traumy po poronieniu pochodzi z kontaktu z państwową służbą zdrowia.
ile kobiet nie ma pojęcia, że może się skontaktować ze szpitalnym psychologiem. w wielu przypadkach, nie mogą się nawet skontaktować z lekarzem.
w ilu kobietach pozostaje zadra, którą można by łatwo pomóc załagodzić. chociaż to bardzo trudny temat. w dwudziestym pierwszym wieku, wciąż tabu.

te statystyki, drodzy czytelnicy, byłyby miażdżące.
pozostaje tylko wierzyć, że natura jest o wiele mądrzejsza od ludzi. i to jest naprawdę duże pocieszenie.

piątek, 14 stycznia 2011

...between the train and the platform

właśnie tu teraz jestem. inside the gap i didn't mind. przekroczywszy żółtą linię na peronie.
w zawieszeniu. na zwolnieniu. czekam.
na decyzję. na jedno z dwojga, na które babka wróżyła.
na to, z której strony nadjedzie nasz pociąg.

dlatego żeby nie zwariować, głowę zajmuję czym innym. przygodami desperatek z wisteria lane na przykład. sezon szósty.
albo rozmyślaniem o mieście, co nie ma takiego miasta, jest tylko lądek, lądek zdrój. do którego, przysięgam, chyba wszyscy postanowili właśnie pojechać.
więc w wyobraźni w najmniejszym szczególe planuję każdy dzień wyimaginowanej wycieczki. do miejsc ulubionych i do tych, w których jeszcze nie byłam. a wciąż jest takich mnóstwo.
że najpierw poszlibyśmy na southbank, zawsze najpierw na southbank. i gdzie potem, i jak zrobić, żeby wszędzie zdążyć.
w wyobraźni układam listę zakupów. pijąc kawę, patrzę na tamizę zza szyby EAT. potem jeszcze raz z tate'owego balkonu.
sprawdzam, co słychać pod dalim.
robię zdjęcia.
i tęsknię jak diabli. ale pomaga.
grunt, że pomaga.

a tymczasem, posiedzę sobie jeszcze tu, na torach, między pociągiem a peronem, w tym dusznym, gorącym, suchym powietrzu.
poczekam.

jak dobrze, że nie czekam tu sama.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

koszmar

nie, nadal jestem szczęśliwa.
ale właśnie uczę się przygarniać te ciężkie chwile.
niesamowite, jak łatwo o nich rozmawiać, kiedy dotyczą innych.
że natura jest od nas mądrzejsza. że sama będzie wiedziała, co zrobić.

a jak ciężko jej przyznać prawo do własnego ciała. i po prostu nie zalać się łzami natychmiast.

no nic, podobno wszystko się jeszcze może wydarzyć. a tymczasem hormony niosą mnie od euforii po rozpacz. i z powrotem. i tak w kółko.

hmmm, w sumie nic nowego.

a spotkanie z państwowym szpitalem to dopiero koszmar.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

bezsenność

nigdy nie przychodzi ot tak. zawsze ma jakąś przyczynę.

dręczącą myśl, która w nocnych ciemnościach wyjątkowo pompuje się i uwyraźnia.

ból w jakimś rejonie ciała, który właśnie w nocy rozsiewa pytania "co będzie dalej?", "czy wszystko będzie w porządku?". i nie daje się wygodnie ułożyć.

stres przed nadchodzącym tygodniem, który powoduje nerwowe sprawdzanie budzika co rusz.
i zmartwieniem o to, że trzeba już wstać, zabiera resztki potencjalnego snu.

który zawsze wreszcie przychodzi właśnie wtedy, kiedy trzeba już wstać.

no to jak będzie?
.

sobota, 1 stycznia 2011

all we need is peace of mind




Telepopmusic - Stop Running Away