czwartek, 31 marca 2011

sanatorium

no przepraszam ale teraz to mi się kanapa chyba należy, nie?




tak właśnie, jak gdyby nigdy nic, odpowiedział mi dziś mój pies, gdy rano spotkałam ją na kanapie. pierwszy raz na tej kanapie, no ale przecież jej się należy, nie dyskutuję.

.

czwartek, 24 marca 2011

rok

rok temu też był marzec.
rok temu, byłam przed trzydziestką.
mieszkałam z j, u której wynajmowałam dwa pokoje, jeden z balkonem na ruchliwą ulicę portowego miasta, wyłożoną kocimi łbami.
od dwóch miesięcy żyłam sobie na bezrobocio-freelansie, i dopiero zaczynałam zbierać owoce (te niematerialne) swojej decyzji, na mocy której zrezygnowałam z bycia menedżerem na rzecz bycia specjalistą.
na nowo poznawałam smak robienia tego, co lubię.

rok temu chadzałam z psem na kolejowy nasyp i na brudne podwórko za pierwszą przecznicą, rojące się od psich kup.
wieczory spędzałam pisząc, czytając, oglądając i buszując po internecie. czasem wychodząc
z j do dsd. raz w tygodniu oglądając you can dance u b.
często siedząc, półleżąc lub leżąc zupełnie na kanapie, sama. z psem.

rok temu nie wiedziałam, co to jest foursquare. uzależniałam się już od facebooka.

wstawałam i kładłam się późno. zastanawiałam się, co dalej robić. i dawałam sobie czas na odpowiedź.

rok temu, od dwóch lat z hakiem, i jeszcze przez kolejne kilkadziesiąt godzin, byłam singlem.

.

sobota, 19 marca 2011

czosnek, masełko, proszę kupić coś ode mnie

mówi nielegalnie skitrana między budkami babcia.

czyli pierwsza wiosenna wizyta na halę.

od kiedy przestałam być bezrobotnym freelancerem i przeprowadziłam się trochę dalej od hali, bywam tu znacznie rzadziej.

dlatego tak cieszy mnie wizyta po wiejską ogonówkę u "masz pani".
i ciepły pączek za złotówkę, żółciutki w środku i cały pełen dżemu.
i ciastka na wagę z budki z milionem łakoci.

jeszcze zaciągam k pod stoiska z kwiatami, żeby napatrzeć się na różnokolorowe już tulipany.
i irysy, oczywiście.

tak strasznie lubię weekendy.

.

niedziela, 13 marca 2011

podziemny świat kobiety

w internecie jest świat, o którego istnieniu wielu z was nie ma pojęcia.
to świat forów, na których spotykają się kobiety.
kobiety, które w swoich podpisach kolekcjonują daty śmierci swoich "aniołków" - daty poronień.
kobiety, które pomagają sobie w trudnych chwilach, ale znacznie częściej straszą się nawzajem własnymi doświadczeniami. bólem, szpitalem, powikłaniami.
kobiety, które w panice i niewiedzy właśnie tu zwracają się z pytaniem, co mają robić, jeszcze zanim trafią do lekarza czy szpitala. z reguły od razu dostają odpowiedź. tu zawsze ktoś jest.
kobiety, które obwiniają się o stratę ciąży, szukając powodu, którego nikt im nie podał w szpitalu. bo połknęły silną tabletkę przeciwbólową, kiedy jeszcze nie wiedziały. poleciały samolotem. poszły na imprezę. to na pewno dlatego.
kobiety które dostają ataku histerii na widok muszli klozetowej, w której na zawsze zniknął ich "aniołek". i te, które nie mogą pogodzić się z faktem, że nie umożliwiono im pochowania zarodka. pochowania planów, marzeń, i obsesji.
kobiety, dla których te plany, marzenia i obsesje, stanowią całą treść życia. dla których nie liczy się nic innego.

to jest bardzo przygnębiający świat. przerażający. pełen fizjologicznych szczegółów, o których nie chcielibyście wiedzieć. i bardzo niebezpieczny, bo łatwo w nim ugrzęznąć. nawet jeśli tylko siedzi się z laptopem na kolanach, nie komentując, ale za to łapczywie połykając wzrokiem te wszystkie słowa, które potwierdzają, że ktoś przeżywa to samo. które podpowiedzą, co teraz. które przepowiedzą, co dalej.
które pozwolą mieć nadzieję, że jednak wszystko skończy się dobrze.

mając google pod ręką, trudno się oprzeć temu, żeby tam wejść. i łatwo tam przepaść.
a trudno zapomnieć, gdy raz się ten świat już poznało.

.

wiosna ciąg dalszy

na spacerniaki wylegli spacerowicze i psy.
a my poszliśmy na pierwszy tej wiosny spacer do portu, łowić jej pierwsze oznaki.
dotrwaliśmy, daliśmy radę.
teraz już nie ma odwrotu.













sobota, 12 marca 2011

wiosna

czas się uczesać.





wtorek, 8 marca 2011

w dzień kobiet

zamiast dnia bez focha, dnia bez stanika i innych tym podobnych wymysłów

życzę:

dnia bez PMSa, dnia bez bólów menstruacyjnych, dnia bez lęku przed niechcianą ciążą, dnia bez poronień, dnia bez depresji poporodowej, dnia bez hiperprolaktynemii, hiperandrogenizacji, niewydolności ciałka żółtego, nadczynności tarczycy. bez raka piersi, bez wirusa HPV, bez zaburzeń miesiączkowania, bez menopauzy, bez endometriozy.
dnia bez niepłodności.

i jeszcze kilku innych dni.

a cała reszta, niech będzie po prostu piękna.

niedziela, 6 marca 2011

niedzielne rozważania w przededniu 8 marca

- jak nazywa się męski odpowiednik feministki?
- szowinistyczna świnia.

:)

czwartek, 3 marca 2011

it ain't something you can synthesise

jest taki głos, który mnie hipnotyzuje. jest taki człowiek, który wydobywa go z siebie z niewiarygodną wprost łatwością.
mogłabym godzinami go słuchać. mogłabym godzinami patrzeć, jak śpiewa.

dla mnie jamie woon to totalne objawienie.





środa, 2 marca 2011

nie-spodzianka

lubię poznawać się z nowymi płytami. szczególnie z kolejnymi, wyczekanymi płytami.
oswajać się z nowymi dźwiękami. kiedy jeszcze, na samym początku, mówią mi bardzo niewiele.
ten czas, kiedy przesłucham płytę raz, i jakoś nie wiem, co myśleć. nie rozróżniam jeszcze jednej piosenki od drugiej. nie umiem ocenić, podoba się, nie podoba.
odkładam na potem.
żeby za chwilę sięgnąć po nią znowu, zostawiając na boku oczekiwania, postanawiając po prostu posłuchać tego, co ktoś gdzieś nagrał.

(tu dygresja, bo myśląc o tym, dochodzę do genialnej wręcz puenty, w końcu nie od parady zostałam kiedyś nazwana mistrzynią celnych spostrzeżeń.
więc uwaga:
oczekiwania pozbawiają nas w życiu mnóstwa radości.
ament.)

najpierw rozpoznaję głos. charakterystyczne dźwięki gitar. połamaną perkusję.
jakbym jechała pociągiem w nieznane, ale jednak znajome.
więc wsiadam i jadę, raz, drugi, poznaję coraz lepiej, zapamiętuję, powtarzam, zaczynam rozróżniać. jednostajny krajobraz dźwięków w końcu zaczyna się układać w rozpoznawalne, osobne krainy. pagórki, doliny, zwrotki i refreny.
aż w końcu po kilku kółkach dojeżdżam do momentu, który lubię najbardziej.
do tego momentu, kiedy nagle już wiem. że mi się podoba.
jak ja lubię to.

wtorek, 1 marca 2011

pustki cisowskie

trochę tu pusto.

pusto jak na tym morzu, którego nie ma. bo zamieniło się w biel po horyzont. z dwiema dziś wzdłuż przecinającymi go wstęgami, które nie mogłam się zdecydować, czy były dowodem na to, że morze jednak jest pod spodem. czy tylko najdłuższym na świecie cieniem.

podobno dawno temu można było przeprawić się suchą nogą do szwecji, jak morze zamarzło. no nic, ja nie będę próbować.
jak co roku, czekam na wiosnę.

(wiosną postanowiłam się przeprawić całkiem suchą nogą gdzie indziej. bilety zabukowane na maj, kiedy to pokażę k najlepsze na świecie miasto, którego nie ma.
zupełnie, jak tego morza.)

.