czwartek, 29 lipca 2010

it's a hard blog life

dwa przykłady z wczoraj.

najpierw wychodzimy z domu, ja postanawiam założyć kapelusz, który prezentuję k, z dumą dodając: "kupiłam w londynie".
"wiem, czytałem."
...

* * *

kilka godzin później sytuacja zgoła przeciwna.

"i nie napisałaś o tym na blogu?? nie no, jestem po prostu zszokowany i oburzony, że nie wiem o tobie takiej rzeczy." to mówi dż, kiedy opowiadam mu i m o tak zwanym "klubie książki".

hmmm, no właśnie, bo nie napisałam. o tym, że w niedzielę odbędzie się już trzecie spotkanie grupy czytającej, jedzącej i pijącej. i toczącej przy tym całkiem burzliwe dyskusje na temat czytanej lektury. że każda lektura ma swojego opiekuna, i kiedy przygotowywałam się do spotkania poświęconego "wichrowym wzgórzom" to poczułam się znowu jak na studiach. a nawet chyba towarzyszył mi znacznie większy zapał.
właśnie, bo o zapał chodzi. bo okazało się, że go mamy. do czytania, spotykania się, jedzenia i picia. i dyskutowania. o tym, czy holly golightly i catherine earnshaw były złymi kobietami, a narrator "sniadania u tiffany'ego" - gejem. w gronie o całkiem zdumiewającym przekroju wiekowym.
tak, chodzi o zapał. to dzięki niemu pomysł, zamiast spalić na panewce, po prostu wypalił.

no i teraz już musiałam napisać, nie było wyjścia.
:)

środa, 28 lipca 2010

where's the day anyway?

moja babcia, skądinąd już wam trochę znana, zaśpiewała by o tym tak:
pada deszyk pa-da
pada dobie ró-wno
raz spadnie na kwia-tek
raz spadnie na gó-raaaaluuuu, czyyy ciiii nieee żaaaaal?

ja na ten ponury deszczowy poranek, co jakby go w ogóle nie było, znalazłam za to całkiem idealną piosenkę.
na facebooku, oczywiście.

wtorek, 27 lipca 2010

facebook

niech będzie odpalony.
na wieki wieków.
ament.

i'm in love with amy walker



poniedziałek, 26 lipca 2010

gotuje się

w poniedziałek idę do nowej pracy. na stanowisko, którego nazwy moja mama kompletnie nie rozumie. ba, ona nawet nie do końca umie sobie wyobrazić, co ja będę robić.
a będę pisać bloga. i siedzieć na facebooku. i mówić po angielsku. i jeszcze milion innych rzeczy.

do tego czasu siedzę i piszę o kolekcji jesienno-zimowej, zajadając się oliwkami. zjadłam już cały słoik.
doczekałam czasów, kiedy płacą mi za pisanie. i chcą płacić dalej.

ale to nie wszystko.

od poniedziałku będę mieszkała w najfajniejszym miejscu w gdyni. u boku najfajniejszego człowieka na świecie.
dzisiaj jestem znów pewna, że wtedy, przed dworcem, to była dobra odpowiedź.

i już teraz na pewno będę się upierać, że jak się ma trzydzieści lat, to jest najlepiej.

chociaż zapowiada się, że nadchodzące doby będą miały zdecydowanie za mało godzin.

well, the time is now.

poweekendowy post w słowa ubogi

ubogi, bo oto zaczyna gotować się w kotle.
ale o tym - potym.


środa, 21 lipca 2010

po prostu gotuj

zamiast spodziewanego zachwytu, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu usłyszałam w słuchawce rozpaczliwe "nieee, proszę, tylko nie zostawaj nigellą!".
hmmm.
bo za słodko, sztucznie, plastikowo, uśmiechnięcie i prozakowo. i że chyba nie będę szczypiorku ciąć nożyczkami.
za szczypiorkiem to akurat nie przepadam.
musiałam się więc zobowiązać, co niniejszym czynię.
że będę narzekać, utyskiwać, zrzędzić i się krzywić.
i kaszleć.
i mówić brzydkie słowa.
czasem się popłaczę.
gotować z rozczochranymi włosami i bez makijażu.
(tu kusi mnie natychmiastowo obrazek taki, że z fajką w zębach i drinkiem w dłoni, i chustką niedbale zawiązaną a la pin-up girl na głowie. ale to zostawmy jednak w sferze wyobraźni).
i przy tym gotowaniu bałaganić ile wlezie. rozlewać, rozsypywać i rozmazywać na blacie kuchennym. i zostawiać tonę brudnych garnków w zlewie.

ale za to jakie pyszne rzeczy będę robić.

no, teraz to i mnie się bardziej podoba.

wtorek, 20 lipca 2010

już wiem!...

... kim zostanę, gdy dorosnę.
nigellą lawson.

w wersji blond, rzecz jasna.
:)

poniedziałek, 19 lipca 2010

motyla noga

pamiętacie motyla?
hmmm, no to chyba właśnie wrócił, i w dodatku przyprowadził kolegę.

one HEL of a trip

przyznaję, dwa posty w tygodniu to stanowczo za mało. ale w końcu są wakacje.
a co można robić w wakacje?
można jeździć. przykładowo, można wybrać się na wycieczkę do jastarni.
najpierw można nie wstać na poranny tramwaj wodny, bo kto przy zdrowych zmysłach zdążyłby na tramwaj wodny w sobotę o 11.30? zwłaszcza, że biletów nie było już godzinę wcześniej. dobrze, że nie wstaliśmy.
można za to wsiąść do pociągu. niebylejakiego, tylko pociągu osobowego z wagonem piętrowym, na wagonu piętrowego piętrze. tak, właśnie tam, gdzie otwiera się tylko co drugie okno. i znaleźć siedzenie przy takim nie otwierającym się. i natychmiastowo przykleić się gołymi plecami do oparcia pokrytego dermą. i zostawić potem na oparciu wielką, mokrą plamę.
ale, żeby zaraz zostawić, hola hola, nie tak szybko. najpierw można spędzić w pociągu niebylejakim w duchocie i skwarze, razem z mokrą plamą na oparciu, ba, i na siedzeniu również, jakieś circa about trzy godziny. tak, trzy godziny w drodze z gdyni do jastarni.
well.
w tym czasie można robić artystyczne zdjęcia.


ale w sumie tylko na początku, bo po jakichś piętnastu minutach można nie mieć wcale siły na żaden ruch, poza ruchem podnoszącym do ust na szczęście wciąż zimną puszkę reddsa. i kolejną.

jak dobrze, że u celu podróży można całemu się obkleić i usmarować jagodową frużeliną z gofra. i mieć niebieskie zęby.
i pójść na plażę, zamoczyć nogi w zimnym morzu i za chwilę z plaży uciekać przed nadchodzącą nawałnicą, nawet nie rozłożywszy się dobrze na ręczniku.
resztę dnia spędzić w knajpianym ogródku, zjadłszy uprzednio całkiem pyszne samosy. i pożegnać tych, co mieli plan hippisowskiego noclegu na plaży, a pierwsi zawrócili do domu.
a potem wracać samochodem w korku przez zalane drogi i pioruny oglądać.

a następnego dnia, można ugotować najlepszą kalafiorową zupę świata.

piątek, 16 lipca 2010

dzikość serca

kiedy ja zjadam w nagrodę za dzielność trzy kulki sorbetu kiwi-mango-ananas, moja siostra chowa się w śpiworze pod gałęziami w ciemnym lesie, po którym chodzą dziki. żeby zdobyć sprawność. za dzielność.
dobrze, że są komórki.

a mi po głowie chodzi pytanie. czy da się ujarzmić dzikie zwierzę?



(polecam nie tylko w związku z powyższym pytaniem. ze wszech miar polecam.)

a na weekend, cytat z gazety na "z".
pasja to nic odrębnego od codziennych zajęć. pasja życia jest otwarciem na świat, na ludzi, radością i zabawą z tego, w czym się uczestniczy z chwili na chwilę.

z pasją więc ruszam na halę po pomidory.

poniedziałek, 12 lipca 2010

weekendowe migawki

wielki, czerwony lampion w kształcie serca, podrywający się z miejskiej plaży, i unoszący wysoko w ciemne nocne niebo nad morzem, nad marinę, żeby po chwili zgasnąć.
that was love in the air.

[pstryk]

falujące w powietrzu latawce-nietoperze, na tle błękitnego nieba nad plażą w dębkach.
i pomalowane paznokcie na wystających z wody palcach u stóp.
nadal nie umiem pływać, ale nie pamiętam, kiedy byłam tak opalona.

[pstryk]

na ulubioną figi skarpę do turlania się pan z balkonu wieżowca nieopodal rzucający nam butelkę z wodą dla zziajanego, zgrzanego czarnego potwora.
bardzo miło z pana strony.

[pstryk]

mały lewek, mały biały miś i mała żyrafka, unoszące się na wodzie na tle niebieskiego dna okrągłego basenu ogrodowego w niedzielne upalne popołudnie.

[pstryk]

a dziś, kiedy otwierałam lodówkę, zobaczyłam na niej to:


czwartek, 8 lipca 2010

na dobranoc

miało być na smutno trochę. ale e-e, nie tym razem.
bo mama opowiedziała mi kawał:
że księgowa wysłała do profesora miodka zapytanie, czy poprawna jest forma "porachuje".
a profesor miodek odpowiedział, że właściwe to lepiej by było użyć formy "już czas, panowie".

no to już czas, panowie i panie. i psy też.

środa, 7 lipca 2010

ekipamuzafun

zamiast pójść na open'era, pojechaliśmy jeden z drugą smażyć się na pomoście i objadać dobrami z grilla. zdecydowanie było warto.
ekipy cztery dziesiąte, po skróceniu - dwie piąte:
(wbrew pozorom umiałam być niezła z tej matematyki).






a ja będę robić teraz te poraloidy, aż mi się znudzi.
a potem będę robić coś innego.

wtorek, 6 lipca 2010

zimne ręce, brudne stopy, zdołowane dinozaury

zmokłam dzisiaj w kurorcie.
ten lipiec się coś zapowiada na najtrudniejszy miesiąc na świecie. nie mylić z najgorszym, o nie.
czekam.
trochę się boję, trochę niecierpliwię.
trochę mi ciężko. czasem mi lżej.
jestem zestresowana.
jestem szczęśliwa.
nie miałam pojęcia, że da się tak naraz.

bo właśnie, białe jest białe, a czarne jest czarne. tego nie trzeba mi udowadniać.
ale chyba wreszcie odkryłam, że pośrodku jest jeszcze tęcza.
idę nią po swój garnek złota.
nie, po nasz. przecież nie będę przez tę tęczę dźwigać go sama.
a już zwłaszcza w taki gorąc.
;)











poniedziałek, 5 lipca 2010

life is nothing but a shadow without your sunshine




Handsome Boy Modeling School - Sunshine

czwartek, 1 lipca 2010

gdynia moje miasto

miasto się zapełnia. miasto otwarte, jak głoszą w języku obcym porozwieszane wzdłuż naszej ulicy zielone chorągiewki, obwieszczające nadejście open'era. i tłumów, napierających na miasto z dworca gdynia główna osobowa.
jesteśmy w epicentrum.
na chodnikach ludzie z plecakami przepakowują żołądkową gorzką. rozglądają się za kierunkiem dalszej wędrówki.
na trawniku w rosnącym upale dokonują żywota wczorajsze niedojedzone kebaby.

a to dopiero początek...
.