środa, 24 sierpnia 2011

reisefieber

walizka spakowana. j stwierdziła telefonicznie, że na pewno będę miała tego tyle, jakbym sama miała na tym festiwalu występować. no trochę tego wzięłam, ale się zmieściliśmy.

z niecierpliwością czekam na słońce. bo prognoza dla katowic wygląda tak:


a prognoza dla budapesztu wygląda tak:

reisefieber jest, jak się patrzy. zwłaszcza, że odkryłam w sobie dosyć nową (?) cechę. jeżdżenie do zupełnie nowych, nieznanych miejsc w celach zwiedzaniowych wywołuje u mnie najzwyklejszy stres. że nie mam planu. że nie wiem, co gdzie jest. że przez to nie zdążę, nie pójdę, nie zobaczę. i w ogóle.

na plan jednak nie było czasu i może i dobrze. postanowiłam się wyluzować. zobaczymy, kiedy to się uda.

tymczasem, idę zaś robić kanapki do pociągu. i spać, bo godzina pobudki jutro co najmniej nieludzka.
do zo zatem.

.

środa, 17 sierpnia 2011

koc

dopiero dzisiaj włożyłam do pralki koc, w którym wynosiliśmy martwe, niemożliwie ciężkie ciało figi z ogrodu, po schodach, do bagażnika. bezwładna była jeszcze cięższa, niż zwykle. tak jak po sterylizacji, kiedy jeszcze nie minęła narkoza i nie mogliśmy jej we dwójkę wnieść po schodach do mieszkania.

nie mogę zapomnieć o tym, jak przy przenoszeniu z jej martwego ciała zaczęły wydobywać się gazy. to było jak zderzenie z podręcznikiem do fizjologii. coś, o czym się czyta albo słyszy, ale czego nigdy w normalnym życiu się nie doświadcza.
prawie nigdy.

wciąż nie mogę się uwolnić od tamtego popołudnia.

tymczasem, powoli zbliża się czas na nowego psiaka. często zastanawiam się, jaki będzie. czasem boję się, że nie będzie taki, jak bym chciała.
ale za chwilę sobie przypominam, że przecież nie o to chodzi. że przecież zabierając figę do domu, nie wiedziałam wcale jaka będzie. ani nie miałam wobec niej żadnych oczekiwań. po prostu, pokochałam ją taką, jaką była.

a daleka była od ideału. podgryzała ludzi, rzucała się na dzieci, podejrzanych typów i niektóre psy, darła się wniebogłosy przywiązana pod sklepem, zniszczyła nie jedną parę butów. nawet flagę koreańską, którą przywiozłam z festynu w seulu, mi zjadła. i pogryzła telefon, który dzisiaj paradoksalnie stał się po fidze pamiątką.

bała się mężczyzn i uwielbiała gonić na oślep za kotami. była nieobliczalna.

a przecież i tak kochałam ją na zabój. choć na początku wydawało mi się, że wcale nie jest w moim typie.


bo to chyba tak, jak z zakochiwaniem się w ludziach. czasem myślisz, że już nigdy więcej się nie zakochasz. bo nie spotkasz kogoś, kto będzie taki, jak chcesz.

a potem i tak się zakochujesz.

chyba więc nie ma co za dużo filozofować. a tylko dobrze rozejrzeć się dookoła. i przyjąć to, co będzie. bo tak cudownie jest odkryć, że to, co jest, jest o wiele lepsze od tego, co chcielibyśmy, żeby było.

ament.



.

sobota, 13 sierpnia 2011

na balkonie

nie mam ręki do roślin doniczkowych. albo raczej serca.
albo nie, nie mam chyba cierpliwości. jestem na nie zbyt leniwa.

k za to ma to wszystko razem. przez ostatnie miesiące pielęgnował, przesadzał, podlewał, nawoził, podwiązywał i podcinał.



a dzisiaj przyszedł czas na zbiory. :)





a do pomidorków oczywiście bazylia z parapetu. tylko bawoła własnego nam brakuje.

.

czwartek, 11 sierpnia 2011

buka się z nas śmieje


dziwne jest to lato. niefajne.

moja podręczna kosmetyczka stała się podręczną apteczką. i pęka w szwach.
podobnie, jak moja wątroba.

dlatego usilnie ćwiczę pozytywne myślenie.




wychodzi po japońsku - jako tako.

bardziej działa planowanie wakacji. planuję zatem.
tym razem padło na jedno z tych miast, do którego zawsze chciałam pojechać. budapeszt.

zaraz po katowicach, do których jedziemy na okoliczność nowej muzyki.

a jeśli ty, drogi czytelniku, znasz jakieś budapesztańskie historie godne polecenia, w słuch się zamieniam.

.

niedziela, 7 sierpnia 2011

*


wtorek, 2 sierpnia 2011

pocztówki z nadwiślańskiego miasta
















uff, wracam do żywych.
.
.