no bo tak się składa, że wybieram się dzisiaj na pewną imprezę. występ niejakiego roni size'a, który jest dla mnie kolejną z imprez, na którą nie wypada nie pójść z powodów czysto sentymentalnych bardziej niż stricte muzycznych. ot, bo miałam tę pierwszą płytę jak miałam 18 lat, i pamiętam, że zapewne dzięki któremuś z kolegów k, mieliśmy jakieś jej dziwne wydanie z japonii, czy cholera wie skąd, w każdym razie zupełnie inne niż to europejskie. kiedy sobie dzisiaj odpalałam jakieś stare kawałki z "new forms" na youtubie, to upewniłam się, że nie zapuściłabym sobie już tej płyty ot tak, do posłuchania. co nie zmienia faktu, że bardzo chętnie zobaczę roniego na żywo.
zapuściłabym sobie za to inną płytę, w którą roni był zamieszany. chociaż z nią też mam kompletnie sentymentalną historię.
sylwester 98* w gdyni, u rudej matki karmiącej, która oczywiście wtedy nie była matką karmiącą, a nawet w ogóle żadną matką. pamiętam bardzo dobrze, jak już późno późno w noc siedzieliśmy w pokoju rudej rodziców. z k, którego poznałam kilka miesięcy wcześniej, i z którym spędziłam jeszcze 8 kolejnych sylwestrów, ale już żadnego w gdyni. i z j, którą też poznałam tamtego roku, i z którą następnego sylwestra spędziłam dokładnie 10 lat później.
był włączony telewizor, i na jakimś kanale muzycznym, którym zapewne był niejaki atomic tv, poleciał ten teledysk. i do tej pory, breakbeat era kojarzy mi się z k, j i tamtym sylwestrem.
*mieszają mi się te dekady, zawsze, kto zdążył przeczytać 2008, mógł pomyśleć, że naprawdę jestem w niezłym kosmosie. ale nie, nie napisałam tego posta z przyszłości. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz