środa, 30 czerwca 2010

wrzaski o brzasku

najlepszym lekarstwem na brak weny jest bezsenna noc.
najlepiej taka czerwcowa, duszna, w której zupełnie nie można znaleźć sobie miejsca.
leżę i obmyślam, co zaraz krzyknę, wychylając się przez okno, do kolesi, którzy w bramie utworzyli sobie klub dyskusyjny. dzisiejszy temat: "nie pucuj się tam, kurwa."
do głowy przychodzi mi fraza "zamknij ryj". zastanawiam się też, czym przy okazji mogłabym rzucić, nie wiem, jakiś worek z wodą, dziwne człowiekowi nocą przychodzą pomysły do głowy. ale nie, przecież nawet nie doleci.
policjantom wjeżdżającym do pobliskiej komendy najwyraźniej wystarczą zapewnienia klubu "spalimy papierosa, i już nas nie ma."
akurat. tu mi jedzie radiowóz. o, tu.

wydaje się, że tylko mewom, które zaciekle patrolują okolicę na sygnale, w ogóle na czymś zależy.

leżę tak sobie o tym brzasku, spięta pogrillowym bólem brzucha, i przez chwilę się boję. a co, jeśli anna jantar miała rację?

na szczęście w końcu zasypiam, a rano, wiadomo, wszystko wygląda o wiele mniej strasznie, niż w bladym świetle godziny samobójców.
chyba po prostu kontrast jest mniejszy.

poniedziałek, 28 czerwca 2010

środa, 23 czerwca 2010

proszę z kartą do wyjazdu*

jest piękny.
jest niesamowity.
jest jedyny w swoim rodzaju.
jest oryginalny i nieprzeciętny.
oszalałam na jego punkcie.
nie mogę oderwać od niego oczu.
kiedy jestem w pobliżu, nie mogę oprzeć się pokusie, by zbliżyć się do niego jeszcze bardziej.
żeby go zdobyć, stanęłabym na głowie, choć tę już dawno zupełnie dla niego straciłam.

a imię jego: desigual.
jakby ktoś chciał mi zrobić drogi prezent, to rozmiar 38 pasuje jak u-la-la-ł.

(w dzisiejszych czasach chodzenie po centrach handlowych przyprawia mnie o prawdziwy kociokwik. no ale gdzie diabeł nie może, tam wiadomo kogo pośle.)

* a tak mówi do ciebie automat od biletów parkingowych w galerii bandyckiej, jak się okazuje, że mieścisz się w pierwszej darmowej godzinie parkowania i nie musisz uiszczać opłaty. pozostaje już tylko się domyślić, ale to we własnym zakresie.

wtorek, 22 czerwca 2010

puch-puch

gdzieś tam u góry, u pana bora, odchodzi jakieś poważne darcie pierza. (bo na wiosenne porządki już przecież trochę późnawo).
lata to po całym mieście, pies z balkonu wraca opuszony białym puchem, a mnie się ten puch na podłodze z psimi kłakami miesza w czarno-białe łaciate koty, co toczą się po parkiecie niczym tumbleweed po pustyni.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

mądrość na poniedziałek

jak mawia robiący ostatnio wielką karierę w internecie pan:
"gary muwałt"

albo zwariuję już całkowicie.

niedziela, 20 czerwca 2010

pora relaksu







piątek, 18 czerwca 2010

obrazek na piątek

rajstopy damskie cienkie, w kolorze cielistym, matowe, zmięte i rzucone na nasypowy trawnik pod drzewem.

i jeszcze piosenka na piątek



dziś wieczorem w wersji live. :)

czwartek, 17 czerwca 2010

właściwie zupełnie bez komentarza

zmasowany atak poskutkował najwyraźniej.
no cóż, tak się bawią dzisiejsi dorośli.

























:)

środa, 16 czerwca 2010

plastikowe oko opaczności

powodów mojego czarnowidzenia jest co najmniej kilka. wśród nich znajdują się poniższe:

- czarnowidzenie czysto finansowe, okresowo i naprzemiennie poskramiane oraz rozpasywane do granic przyzwoitości. prowadzi do lęku przed utratą samowystarczalności oraz niemożnością pójścia do fryzjera.

- czarnowidzenie spowodowane niedzielnym odkryciem podczas przyglądania się odbiciu czeluści mojej jamy ustnej, że moje migdałki zaatakował nie kto inny jak niejaki blob, tym razem w wersji biało-żółtej. prowadzi do lęku przed utratą mojej misternie budowanej przez ostatnie cztery miesiące odporności na skutek zupełnie przeze mnie nie kwestionowanej i pozadyskusyjnej konieczności przyjęcia antybiotyku, spowodowanej z kolei lękiem przed rozprzestrzenieniem się bloba w inne rejony organizmu.

- czarnowidzenie spowodowane psem, a konkretniej powtarzającym się i postępującym uszkadzaniem ludzi przez psa, które zaczęło również skutkować wymiernymi kosztami finansowymi. prowadzi do lęku, że pies pouszkadza wszystkich ludzi w okolicy a następnie puści swoją panią z pustymi torbami po psiej karmie.

- i jeszcze kleszcze. całkowite i nieopanowane czarnowidzenie kleszczowe, które prowadzi do paniki, fobii i przerażenia, kiedy pies wyłania się z chaszczy cały pokryty różnym robactwem, a ja jestem przekonana, że wszystko to są kleszcze i przecież jak ja je mam wszystkie wyciągnąć z tej sierści. a w domu potem one się wszystkie porozłażą z tego psa na następne kilkanaście lat swojego krwiożerczego żywota (tak, wiem już ile żyją kleszcze), sprzedając mi w międzyczasie setki nieuleczalnych chorób. tu postanawiam trochę lęk zniwelować natychmiastowym zakupem na allegro sprawdzonych już antykleszczowych kropelek.

uff, to w sumie wszystko.

antidotum na czarnowidzenie jest kolorowidzenie. kolorowidzenie powstaje na skutek patrzenia przez plastikowe oko, którego to patrzenia rezultat zostaje utrwalony na materiale światłoczułym, a następnie wywołany nie w tej chemii, co trzeba. nie szkodzi, że materiał światłoczuły jak zwykle prześwietlony na brzegach. (i tu został udowodniony szowinizm pana z labu, bo tym razem, kiedy kładłam na ladzie trzy źle zwinięte rolki, towarzyszył mi ć, który oprócz tego, że jest stałym klientem labu, jest też mężczyzną, a pan, owszem, poczynił uwagę na temat naświetlenia materiału, ale w jakże innym stylu i z jakimżże uśmiechem i dowcipem na ustach).
a na materiale światłoczułym, różne mniej lub bardziej znane wam persony, w mniej lub bardziej kompromitujących okolicznościach przyrody i wieczoru. pies też jest.
więc jeśli wy z równą niecierpliwością, co ja, chcielibyście ów rezultat zobaczyć, proponuję zmasowany atak telepatyczny na ć i jego skaner. tylko musi być naprawdę zmasowany, w końcu jest mundial...

* * *

"a poza tym wszystko dobrze?", pyta pan tadeusz, spotkany przeze mnie na porannym spacerze z psem.
"wszystko dobrze.", odpowiadam, uśmiechając się do pana tadeusza.

poza tym, wszystko dobrze.
:)

wtorek, 15 czerwca 2010

biting nails all day long worries me


Micachu & The Shapes - Just in Case

więc o moim czarnowidzeniu są też piosenki w językach obcych.
na szczęście teraz mam koszulkę z batmanem, więc już nic mi nie podskoczy.

piątek, 11 czerwca 2010

lato zaczyna sie po trzydziestce

bo co tak poprawi humor trzydziestolatce z rana, jak letnie porządki w szafie, i odkrycie, że trzydziestolatka owa mieści się w ulubioną letnią sukienkę sprzed nieomal dekady...

no, ok, coś jeszcze by się znalazło...


;)

czwartek, 10 czerwca 2010

idzie lato

tato, kup mi depilator.

zjedzą nas komary i kleszcze

moja postępująca wraz z rosnącą zatrważająco w tym roku liczbą wyciąganych z psa kleszczy kleszczofobia podpowiada mi najgorsze scenariusze, kiedy tym razem wyciągam psu kleszcza z psiej wargi (poprzedni kleszcz wolał te kilka milimetrów szerokości psiej powieki). że skoro teraz kleszcze się przynosi ze spacerniaka, ogrodu, miejskiego trawnika, to zaraz będzie się je przynosiło zewsząd, z warzywniaka i z centrum handlowego i z morza, i najpierw zjedzą mi psa, a potem zjedzą całe miasto. na spółkę z komarami, które w tym roku spotkałam po raz pierwszy wczoraj w ogrodzie państwa o-o, w ilości też dosyć niespodziewanej.

a potem wszystkie zamienią się w kleszczozombie i zapanują nad światem, który zostanie zjedzony w całości. tak, że nawet my z b nie zdążymy go zniszczyć, jak miałyśmy rzekomo w planie.

stanowczo żądam świata bez robaków!
albo chociaż bez kleszczy. już nawet komary jakoś zdzierżę.

środa, 9 czerwca 2010

ręce w górę

o nieszczęściach i smutkach pisze się całkiem łatwo. za to o tym, że jest się szczęśliwym, jakoś tak pisać jest niezręcznie. bo łatwo uderzyć w banał. i w ogóle. (i kto to po pierwsze będzie czytał). kiedy się pisze o tym, że wszystkie te nerwy, stresy i peemesy nie mają żadnych szans. bo jest coś, co wygrywa z nimi w przedbiegach. albo, jak mówią w języku obcym, hands down.
my hands are up.
że otwiera się rano oczy, i chociaż ten milion różnych zmartwień ciągle sobie gdzieś w powietrzu lata, to i tak myśli się słowami cassie ze skinsów: (a właściwie jednym, odpowiednio zaintonowanym, wykrzyknikiem).

"wooow"

tak, to wprost idealne określenie.

***

z obserwacji trzydziestolatki:
wynika tym razem, że jak się ma trzydzieści lat, to można mieć też cerę trzynastolatki. a na samiuteńkim środku czoła można dostać największe, najogromniejsze po prostu od niepamiętnych czasów, coś. nic dziwnego, że potem nikt takiej poważnie nie traktuje.

wtorek, 8 czerwca 2010

oliwa zawsze wypływa

pan siedemdziesięcioletni w carrefourze przy kasie oferował mi swoją kartę rodzinka.
niestety było już za późno.
za to oliwa przynajmniej w promocji.

a ja się dalej z zosią-samosią przepycham. te łokcie to ona ma, naprawdę.

poniedziałek, 7 czerwca 2010

mówiłam już kiedyś, co myślę o feminizmie?

puszczają mi nerwy i grzeję jak piec martenowski.
ot, wyjątkowo bad case of pms. co na szczęście oznacza, że wrócę do pionu. chociaż... wyobraźcie sobie, że po czterech słoneczno-leniwych dniach długiego weekendu, przyszedł poniedziałek i właśnie zaczęła się burza.
hmm, właściwie właśnie się kończy.
co całkiem jest mi na rękę, bo jednak muszę się spionować i psa wyprowadzić. pies, też mi na rękę, póki co nie wykazuje wielkiego entuzjazmu.

co to się dzieje w tym życiu, to czasem nie ogarniam.

środa, 2 czerwca 2010

doomsday's coming

nic na to nie poradzę. wygląda na to, że świat skończy się przed 2012.
no bo tak, słońca to już chyba nigdy nie będzie.
będzie tylko deszcz, wiatr i melancholia.

i czający się na horyzoncie koniec środków na koncie.

czarnowidzę bez tego słońca.

wtorek, 1 czerwca 2010

jestem trochę śpiochem


a już na pewno w taką pogodę.
postanowiłam więc wyrazić wobec niej swój sprzeciw i na obiad pójść na lody do marioli.