piątek, 25 stycznia 2013

rozmyślania pasażera eskaem

podróżowanie do pracy eskaemką stało się dla mnie swoistym wytchnieniem (choć może to zabrzmi absurdalnie).

czasem to jedyne 20 minut, kiedy mogę usiąść (pod warunkiem, że jest gdzie usiąść) i nic nie robić. o niczym nie myśleć. patrzeć za okno na dobrze już znany krajobraz.

czasem czytam metro, z którego pochodzi ostatnio spora część wiedzy na temat tego, co dzieje się w kraju i na świecie (wiem, wiem). i znajduję różne ciekawostki.




czasem nie czytam, bo nie chcę zajmować myśli niczym. (albo po prostu chłopak rozdający metro akurat uderzał w inną stronę, kiedy akurat zbliżałam się do wejścia na peron).

słucham muzyki na moim nowym, spersonalizowanym ajpodzie.

nawet telefonu nie wyciągam, wiedząc, że za chwilę usiądę na calutki dzień do komputera. (choć gdzieś na wysokości żabianki zaczyna mnie korcić. ale się opieram. poza tym nie wiedzieć czemu w okolicach żabianki i tak na chwilę ginie zasięg).

gdzieś na wysokości oliwy chciałabym, żeby ten pociąg jeszcze chwilę jechał.

idąc codziennie tą samą drogą do biura zastanawiam się nad życiem, bądź co bądź z wyboru, pasażera komunikacji miejskiej. nie zrobiłam wcale jeszcze tego prawa jazdy, choć jeździć się nauczyłam i co więcej, bardzo to polubiłam. ale no jakoś po prostu nie mam imperatywu.

wychowałam się w rodzinie bez samochodu. większość życia gdzieś dojeżdżałam. nawet wiążę się z takimi, co nie prowadzą. nie miałam więc okazji przyzwyczaić się do samochodu. przyzwyczaiłam się za to do publicznego transportu. czy to z bagażem. czy to z psem. nie straszne mi tarabanić się po nocy przez całe trójmiasto kolejką z imprezy (choć to akurat nie należy do moich ulubionych zajęć. ale ceny taksówek z gdańska do gdyni potrafią skutecznie odstraszyć).

nie mam dylematu: pić czy nie pić. wiadomo, że pić.

zupełnie nie znane mi jest życie: mieszkanie - parking podziemny- samochód - parking podziemny - biuro - parking podziemny - samochód - parking podziemny - mieszkanie. znam za to przedzieranie się przez zaspy, ciśnięcie na kolejkę w deszczu i pocenie się w eskaemce pod grubą warstwą zimowych ciuchów.

ale, jak się nad tym zastanowić, nie przeszkadza mi to na co dzień. nie muszę martwić się o ceny benzyny, ubezpieczenie i miejsce parkingowe. i kolejny raz zepsute to i tamto. (choć muszę zadbać o dobre zimowe buty). dużo chodzę, fundując sobie tym samym darmowy ruch na świeżym powietrzu (zamiast dojeżdżać samochodem do klubu fitness na bieżnię).

no i obserwuję świat. nawet jeśli to tylko zmarznięte jabłka na pokrytym soplami drzewie i pies wyczekujący codziennie o tej samej godzinie za furtką. wiem, że na przystankach eskaemki komunikaty czyta syntezator mowy ivona, co go wczoraj kupił amazon. i im więcej dnia spędzam w wirtualnym świecie, tym bardziej doceniam codzienny kontakt z tym rzeczywistym.

ale nie, nie ma w tym moim niejeżdżeniu samochodem żadnej ideologii.

po prostu tak wyszło.

i pewnie jeszcze się zmieni.
.

środa, 2 stycznia 2013

2013

nowy rok się zaczął, a ja z rozregulowanym po dziesięciu dniach laby zegarem biologicznym i nerwową bezsennością przed powrotem do pracowej rutyny przewracam się z boku na bok i liczę te lata, panicznie bojąc się ich upływu. no bo skoro ostatnie trzy lata minęły tak szybko, to jeszcze jakieś kilkanaście razy tyle i do piachu. przecież to zleci jak z bicza strzelił. szybko razy kilkanaście. jak bór da, oczywiście.

tak, tak sobie właśnie myślę w półśnie, pocąc się niemiłosiernie z tej ekscytacji, z której wyciągają mnie powoli stukające o panele podłogowe, nieobcięte pazurki kazika, który - najwyraźniej przebudzony i chwilowo wyspany - postanowił powyciągać się na wszystkie strony, robiąc psie kocie grzbiety i mrucząc przy tym tak, że niejeden kot by się zawstydził. a to wszystko tylko po to, by - oprócz wybudzenia mnie z majaków - przenieść się niby nigdy nic w nogi łóżka, skąd, zupełnie wbrew codziennemu stanowczemu postanowieniu, nie pozwalam go wyrzucić też już wybudzonemu k.

jeden plus, że nasze organizmy nie musiały dodatkowo walczyć z zatruciem alkoholowym, bo sylwestra tym razem spędziliśmy przed monitorem, oglądając manhattan woody'ego allena (w ramach kibicowania naszym noworocznym planom).

i tak minął kolejny rok. a z nim jedne zaręczyny i jeden ślub własny. jeden zupełnie własny mąż. jeden pobyt w paryżu. dwa pobyty w szpitalu. jedna zła cytologia. dwie dobre. kolejny wysyp trądzika młodzieńczego (czy za te kilkanaście razy też będę ciągle z nim walczyć?? w tym piachu jeszcze wciąż??) jeden pies o zwyczajach kota. i pewien sukces w oduczeniu go ucieczek i nauczeniu zabawy.
dużo pracy.
rok, w którym byłam szczęśliwa, choć przeżyłam też chwile prawdziwej grozy. i wyjątkowo ładnie wychodziłam na zdjęciach.

i nie powzięłam żadnych noworocznych postanowień. no, oprócz kilku poważnych planów.

i dalej, wciąż jestem panikarą. bez zmian.


niech mija wolniej.



.