sobota, 22 grudnia 2012

❆❆❆

oparta o ladę pracowej kantyny, czekając na kawę, czytam to, co stoi na kartce, która leży na kasie. "cennik porcelany" głosi jej tytuł. domyślam się, że to ten cennik, który pojawił się w momencie, gdy za dużo porcelany zaczęło spadać ze stojaków na brudne naczynia. bulionówka, talerz mały płaski, szklanka do latte. 3,80. 4,60. 5,20.
obok długopisem dopisane "Paradox czasu". bez ceny. bezcenny.


❆ ❆ ❆


w naszej kuchni też ruszyła wigilijna kantyna. zakwas buraczany niecierpliwie wzburza się w dzbanku, tocząc pianę w oczekiwaniu na swoją kolej. musi jeszcze poczekać na bulion warzywny, który bulgoce w garze, podrzucając raz po raz do góry ziarenka pieprzu i goździki i roztaczając zapach na całe mieszkanie, podczas gdy w piekarniku, ustrojone w aluminiową folię, pieką się buraki a w miseczce kąpią suszone grzyby.

nie mogę się doczekać, kiedy wszystkie połączę.

na liście zakupowej, która wisi na lodówce, wszystko już wykreślone, po dzisiejszych mroźnych i tłocznych zakupach na hali. 

oprócz mięty. nie ma mięty w całym mieście. 
świąteczne modżajto wypijemy więc pewnikiem z parapetową melisą. na spokojność. 
jak już wszystko ugotujemy.
.

niedziela, 16 grudnia 2012

doing real stuff

jak postanowiłam, tak też zrobiłam. podotykałam nieco prawdziwych przedmiotów w naszym mieszkaniu.

i tak z k ułożyliśmy choinkę. choinkę w tym roku inną, niż zwykle. nie bez małych starć (nie, tu daj bardziej w lewo - uważaj, jak kładziesz, nie do góry nogami - nie ścieśniaj jeszcze tak bardzo - ta brzydka, daj do tyłu - ta za gruba, nie kładź jej z tej strony - bo wiesz o co chodzi, chodzi o to, żeby było tak, a nie inaczej). jak to filolog z inżynierem.

k nadal uważa, że powinniśmy trochę ją przearanżować, bo jest krzywa. ja uważam, że jest ok, bo tytuły ładnie się komponują. tylko (prawie) wszystkie książki kulinarne pozostawiliśmy na półce. bo wyjąć to się oj nie da.

myślę, że jak na pierwszy raz, wyszło nam całkiem ładnie. jeszcze tylko światełek brakuje.





.
a ponieważ bombek na takiej choince powiesić nie można, powędrowały w zupełnie inne miejsca.
.





i tak to tegoroczne święta szykują się w stylu di aj łaj. a ja powoli łapię zdrowy dystans, którego tak mi ostatnio brakowało.






.
niech tylko wytrwam.
.
.

sobota, 15 grudnia 2012

nie o takie blogie walczyłam

zmęczył mnie trochę internet ostatnio. zmęczył mnie tak, że nie mam ochoty go tykać. zmęczył mnie też tak, że nie mam ochoty tykać własnego bloga. i ta refleksja wywołała we mnie falę ciepłych uczuć ku niemu (blogowi, nie internetowi broń boże) - bo przecież czym on sobie zawinił. przecież jest mój, własny, zawsze był, w przeciwieństwie do innych miejsc w internecie, przez które przetacza się ostatnio coraz potężniejsza błotna fala ludzkich frustracji, masakrując wszystko na swojej drodze.

czasem mam wrażenie, że w internecie jesteśmy jak za kierownicą. mówimy, co nam ślina na język przyniesie, w stronę ludzi, z którymi najprawdopodobniej nigdy nie przyjdzie nam stanąć twarzą w twarz. bo nie boimy się konsekwencji. bo mogą nam skoczyć.

martwi mnie trochę to zatracenie elementarnej przyzwoitości, które ma miejsce w internecie. bo mam wrażenie, że internet od prawdziwego życia często oddziela granica dużo cieńsza niż samochodowe drzwi, za którymi pozostawiamy inwektywy wykrzykiwane w stronę innych kierowców z bezpiecznej perspektywy własnego siedzenia. boję się, że zaraz ten zanikający w internecie szacunek do drugiego człowieka zabierzemy ze sobą na ulicę, do pracy, do szkoły. bo przecież nosimy go we własnej głowie. w której nierzadko chyba już nam się mocno pomieszało.

ech.

nigdy specjalnie nie czułam się częścią jakiejś większej całości zwanej blogosferą, choć pewnie coś mnie w jej stronę ciągnęło. zawsze uważałam, że fakt pisania bloga nie sprawia, że mam nagle coś wspólnego z całą masą obcych mi ludzi. i w tym poczuciu coraz bardziej się umacniam, obserwując kierunek, w którym zmierza polski internet.

pomijając już fakt, że zapewne niejeden w ogóle odmówiłby mi zaszczytu tytułowania się "blogerką".

ale to już zupełnie inna historia.

ów weekend ogłaszam zatem weekendem bez facebooka. (może niektórych z was zdziwi, że to w ogóle jakikolwiek wysiłek, ale bywa, że to rzecz wcale niełatwa).

lepiej zajmę się czymś, czego mogę dotknąć.
.

czwartek, 6 grudnia 2012

i zjedzą nas mikołaki

zawodzący pan, co brzdąka na gitarze popularne piosenki w przejściu podziemnym, dziś potrząsał dziarsko głową odzianą w wielką czapkę mikołaja, śpiewając "uśmiechnij się".

w ferworze wyjątkowo gorącego tygodnia pracy prawie zapomniałam o mikołajowym prezencie dla k. ale wybrnęłam jakoś z tego z twarzą porośniętą długą, siwą brodą.

przed prezydium zaświecili choinkę na bladoniebiesko. a w powietrzu pojawiły się pierwsze igiełki mrozu.

w tym roku zima naprawdę mnie zaskoczyła.

choć, jak się okazuje, jestem na nią całkiem dobrze przygotowana.

ament.
.