piątek, 28 listopada 2008

niezła sztuka

o sztukę jedzenia pałeczkami chodzi.
w Korei dzieci uczą się jeść pałeczkami używając takiego specjalnego urządzenia (czy też, jak powiedziałaby Żona, diwajsa).
tak się składa, że mam takie w domu. takie dla dziewczynek, czyli różowe.
no i chciałam pokazać, bo to strasznie wdzięczne urządzenie jest.
poniżej instrukcja obsługi - demonstruje dupa (która już dawno się nauczyła):


czwartek, 27 listopada 2008

bo jak jest światło, to wszyscy robią zdjęcia (część druga)














nawet tacy


(zdjęcie robiła M. aka Gippius)

a proszę, a trochę nawet przydługo wyszło

Wszystko rozchodzi się o to światło. Co go nie ma.
Organizm bez światła nie regeneruje się.
Nie chodząc do fabryki, nie jestem w stanie wstać wcześniej niż o jedenastej. O którejkolwiek bym się nie położyła. Nie jestem w stanie i już.
I ma to dwa główne skutki.
Po pierwsze po jakichś czterech godzinach od wstania muszę już palić światło. Mam jakąś śmieszną ilość tego słońca, a dzisiaj to w ogóle ono również nawet nie postanowiło wystawić szanownej dupy zza chmur. Do tego okna mam od wschodu, co oczywiście jest cudowne, bo widzę morze i powinnam widzieć wschód słońca, który jednakowoż przesypiam (chociaż budzę się na chwilę i jednym ledwo otwartym okiem rzucam w stronę okna, za którym widać pomarańczową łunę i światła wypływających statków). No a kiedy już wstanę na dobre, to jest już po jakichkolwiek szansach na wpadnięcie jakiegoś promyczka przez okno.

Brak mi więc światła, jak nie wiem. I oprócz tego, że po prostu demotywuje mnie to do robienia czegokolwiek, to demotywuje mnie do robienia zdjęć. Bo pierwszy bodziec, jaki mnie z reguły motywuje do wyjęcia aparatu, oprócz wyjmowania go na ulicy, gdzie bodziec pierwszy jest trochę inny, jest światło. Wiadomo, żadne odkrycie, o to przecież chodzi. A tak - nie ma światła, nie ma zdjęć. Nie ma niczego. Bez światła.

Drugi główny skutek jest taki, że pies musi się nauczyć cierpliwości. Czyli ogólnie długo nie sika. Dodatkowo pies należy do istot, tak samo zresztą jak jego pani (cóż za niespodzianka), które zanim o coś poproszą, albo zanim spróbują być nieśmiało natarczywe (tak tak, oksymoron nastąpił), potrzebują jakiejś zachęty ze strony owej prośby adresata. Bodźca jakiegoś z przeciwnej strony. Bodźcem takim dla Figi jest poruszenie się ciała pod kołdrą, przewrócenie się owego ciała na drugą stronę z westchnięciem, przeciągnięcie się poranne, wystawienie spod kołdry jakiegoś elementu, na przykład stopy, ręki, twarzy. Prowokuje to natychmiastowe podniesienie się psa z posłania, po którym następuje prezentacja z przeciągnięciem się i głośnym ziewnięciem, kończąca się polizaniem wystającego akurat elementu. I z reguły pies po którymś już przywitaniu z panią tego poranka, na hasło "jeszcze chwilę", zrezygnowany kładzie się z powrotem, by za chwilę wszystko powtarzać od początku.

Tak przy okazji, podobieństwo pani i psa, wygląda mniej więcej tak:



No i co tu zrobić, byle do wiosny, czy do kiedyś tam.
Na zakończenie już mi weny nie starcza. Zresztą, już chyba zaczyna sie ściemniać...

środa, 26 listopada 2008

myślał indyk o niedzieli

zwrócono mnie dzisiaj uwagę, że niechodzenie do fabryki (gdyż aktualnie nie chadzam), źle wpływa na stan bloga.
myślę, że to dlatego, iż organizm się zbiera z ciężkiego upadku i nadwyrężenia.
dlatego również, że organizm jest poddawany pewnym czynnościom, które obniżają podobno te ajkju (niektóre nawet na pewno, inne są dla dobra organizmu, a też obniżają).
jednym słowem pan bór zaczął działać i pospieszył z pomocą cierpiącej.
ale może jeszcze nie wszystko stracone.
może to tylko kwestia regeneracji,
choć szare się przecież nie regenerują.
kibicuję więc organizmowi.

w przyszłym zaś tygodniu, jak czas i pan bór pozwolą, blog się ujawni w zupełnie innym mieście.

na razie jednak autorka pochłonie się konsumowaniem zupy curry z soczewicy z mlekiem kokosowym, w której jest nadzwyczaj mistrzynią.

może jutro.

wtorek, 25 listopada 2008

kiedyś było lato

sztuczna trawa rosła
na leżaku się leżało
dupą

poniedziałek, 24 listopada 2008

jest to widok z okna

przeciętnego kombatanta
do kolekcji

huhuha-nihuhu

nigdy nie mogę zrozumieć, jak to jest, że nagle jest śnieg. że ścieżka w lesie, którą szłam jeszcze poprzedniego dnia i szurałam nogami w morzu liści, jest teraz zupełnie biała. zupełnie jak drogowcy się dziwię tej zimie, zawsze. że ona jest i że ona teraz już będzie.
i tym razem dziwię się jeszcze temu, że zupełnie nie mam butów na tę zimę.

a figa znowu udaje owczarka podhalańskiego. i się nie dziwi.

niedziela, 23 listopada 2008

hardcorowe dupy dwie


przepraszam za intelektualną pustkę tego posta, jak też leksykalną, merytoryczną i każdą inną, ale odzwierciedla ona intelektualną, leksykalną, merytoryczną i każdą inną, pustkę tegoż posta autorki.
co gorzką herbatę popija.
za to chociaż kolorki podpasowały.

piątek, 21 listopada 2008

oooo, zamykamy

Jadąc dzisiaj do pracy, pomyślałam sobie taką myśl.
Że co będzie, jak w końcu przyjdzie zamknąć bloga.
No bo kiedyś chyba przyjdzie. (Tylko kiedy?)

I przyszła mi też zaraz potem taka myśl, że może zrobię na przykład taką akcję promocyjną. Że tam zamykamy żabki. Znaczy, zamykamy bloga.
Że wyprzedaż literek. Upust na posty. Zniżka na zdjęcia. Dupa w promocji.
(Przy zakupie dupy ekosiatka gratis.)

A potem sobie pomyślałam, że mogłabym zastosować również taki chwyt, jaki stosuje od dwóch tygodni jeden z uczestników pewnego programu, co go oglądam i wysyłam do niego sms-y (w sensie, do programu), że jak na mnie zagłosujecie, to w następnym odcinku pokażę coś, czego jeszcze nie było w polskim internecie. W żadnym w ogóle. Przełamię wszystkie bariery. I w ogóle.

Ale właściwie nie mam powodu robić ani jednej akcji, ani drugiej. Tak mi się tylko majtało po głowie. Że tam w tej reklamie bym chciała robić, nie.

So, stay tuned.

Wracamy zaraz po przerwie.

wtorek, 18 listopada 2008

modlitwa wieczorna

panie borze
ześlij na dupę ignorancję
okaż miłosierdzie i obdarz ją głupotą
zabierz wszystkie cierpienia razem z ajkju
i spraw, by nie myślała
by głupią dupą była
by światłość umysłu czerpała z solarium
mądrość z katalogu avon
siłę z siłowni
czystość z jacuzzi
szlachetność z drogerii

a ciemnota wiekuista niechaj jej ... świeci na wieki

a dupa...
myśli i myśli
po stokroć

to jak tam ona miała na imię?

steven, stefan,
dupa
coś na ka?

- o czym jest ten blog?

- a, o dupie Stefana.
.

poniedziałek, 17 listopada 2008

"on my shoulder you're a chip

on my foot you're a blister"

niedziela, 16 listopada 2008

niedzielne fotostory

niedzielne popołudnie dupa spędza oglądając kilka odcinków ze skrupulatnie zbieranej kolekcji latającego cyrku monty pythona, którą co dwa tygodnie uzupełnia płytą z czasopisma.
śmieje się do rozpuku oglądając skecze.


w międzyczasie suka postanawia poprosić dupę nieśmiało, czy nie mogłyby wyjść na spacer.
dupa próbuje trochę sukę zbyć, ale koniec końców lituje się, przerywa oglądanie i idą na spacer.
dupa postanawia wykorzystać ten fakt, i kupuje w sklepie ciastka.


ciastka spożywa dość szybko przy kolejnych skeczach.




mam najlepszą na świecie odstraszycielkę jehowych

"to my tu tylko taką ulotkę zostawimy i nie będziemy przeszkadzać"
(odstraszycielka w celu odstraszania stosuje głośne, niskie szczekanie w ilości dużej)
nie musiałam nawet mówić nie dziękuję

;)

zdjęcia, których dzisiaj nie zrobiłam*

• morze oświetlone niesamowitym światłem, które sprawiało, że woda przy brzegu była przezroczysto-szmaragdowa, żeby zamieniać się w stalowo-szarą, im dalej od brzegu, aż po grafitową na horyzoncie.
• na tym horyzoncie, na złączeniu grafitowej wody z ołowianym niebem, oświetlony światłem niczym gwiazda na scenie, ołowiano-czerwony, długi statek.
• trochę bardziej w lewo, też na horyzoncie, dwa małe, kolorowe statki, spomiędzy których wyrastała TĘCZA, oświetlona znowu tym niesamowitym światłem, na tle ciemnej kurtyny chmur na niebie.
• trzy dziewczyny stojące przy falochronie, w jaskrawokolorowych kurtkach, na tle tych statków i tego morza i tej tęczy.
• kotłujące sie w wodzie łabędzie i kaczki, a na niebie kotłujące się mewy pomieszane z tabunem liści wirujących z potężnymi podmuchami wiatru.
• oświetlony tym samym światłem port, z chórem posępnych sylwetek dźwigów i suwnic w tle.
• i szum, morza, wiatru, lasu na klifie. nie do sfotografowania.

nie wiem, co bym zrobiła bez oczu. i uszu.
i taki początek dnia ja poproszę zawsze.

* w nawiązaniu do www.unphotographable.com
** żeby uprzedzić ataki, to był poranny spacer z psem, spontanicznie zakończony nad morzem, na który aparatu nie zabieram, bo jednoczesne zabieranie aparatu oraz psa, kiedy posiada się tylko dwie ręce, jest dość karkołomne.
a poza tym, fajnie jest czasem po prostu popatrzeć.

czwartek, 13 listopada 2008

"dupa jako postać literacka w internetowej literaturze kobiecej początku XXI wieku"

właściwie, to co teraz jest za epoka literacka? oprócz, że współczesność (bo chyba współczesność była zawsze?)? i czy bardziej romantyczna czy bardziej racjonalna (chyba kolej na tę drugą...?)? zbuntowana czy klasyczna? i w opozycji do której poprzedniej (serio, pogubiłam się)? i jak można by ją nazwać? romantyzm konsumencki? eklektyzm psychoterapeutyczny? indywidualizm masowy? tani sentymentalizm? oświecony defetyzm rozsiany? emo tragizm popularno-rynkowo-homoseksualny? klasyczny tumiwisizm?

a co na to dupa?
dupa kupiła sobie czapkę. w dziury. i laker.



"może latem jakiś komar adidasa sprzedał mi"

w radio powiedzieli niusa, że okazało się, że austriacy (albo szwajcarzy, zawsze mi się mylą), niechcący wyleczyli jednego mężczyznę z aids. w efekcie ubocznym leczenia (i chyba wyleczenia, bo odkryli ów fakt po 600 dniach od terapii i przeszczepu szpiku, czyli pacjent raczej dał radę) białaczki.
i teraz pytanie. czy gość miał pecha w życiu, bo nie dość, że zaraził się hivem, to jeszcze zachorował na białaczkę?
czy miał szczęście, że wyleczono u niego białaczkę, chorobę potencjalnie śmiertelną, i szczęście do potęgi, że przypadkiem wyleczono go z aids, choroby nieuleczalnej?
czy może wreszcie miał szczęście, że w ogóle na tę białaczkę zachorował, bo inaczej niechybnie umarłby na aids? z którego nikt nigdy nikogo nie uleczył?
no?

...

napisał do mnie samolot maila:

Poleć do domu na Boże Narodzenie! Leć już za 23.99 GBP!

nie wiem, czy dobrze rozumiem...

środa, 12 listopada 2008

smoking kills

- would you like a cigarette?
- yes, please.
- regular?
- no, i prefer mental.

"nie ważny sprzęt, ważna odpowiednia dupa"

jak powiedział jeden mądrzejszy...
jako, że dupa ogólnie uważa się za całkiem odpowiednią, postanawiła ten fakt wykorzystywać. bo właściwie czemu nie.
na przykład do bycia sobie modelką.

w związku z tym odkryła dupa nowe zainteresowanie, jakim jest robienie sobie zdjęć komórką. że tam niby ogląda film i nagle ręka bezwolnie sięga po telefon i pstryk! dupa zadumana w film. pstryk! dupa przeglądająca się w lustrze. pstryk! dupa z okiem. pstryk!

dupa odkryła, że takie zdjęcie, po włożeniu do lajtruma i wciśnięciu B&W high contrast, normalnie staje się czymś dosyć fajowym. przynajmniej w połączeniu z aparatem marki motorola, co nigdy nie pamięta, ile ma on pikseli, czy dwa, czy jeden, bo jej się komórki mylą. te szare w szczególności.

mówiłam, że z dupą bycia trzeba korzystać.

wtorek, 11 listopada 2008

z seulskiego notesika*

uwaga, podkreślam, że cytuję. pisownia oryginalna:

Memories, the sincerity, the beginning, restart, mind.
A head full of thoughts.


Full of difficult but worthwile actions. The opportunities.


It's only a little away, as if I can just touch it with my finger tips


Asking out a piece of hidden memory. It's the same, as always. Where am I now?



i jeszcze trochę. trochę zdjęć. i miejsce na notatki. i miejsce na rysunki. odkopuję skarby.

*seulski notesik należy do tych przedmiotów, co nigdy jeszcze swojego miejsca nie miały. po tym, jak dupa zabrała go ze sklepiku na szczycie N Seoul Tower, gdzie przynajmniej spokojnie sobie leżał. czy też raczej stał.

poniedziałek, 10 listopada 2008

milusie mięciutkie puszyste

stworzonko
wygląda tak:

po jedenaste - nigdy nie narzekaj, żeś dupą jest

I nie narzekaj, żeś uciśniona. Boś nie jest. A wręcz uprzywilejowanaś. Wystarczy, że się uśmiechniesz.

Przykład:

Dupa chce iść na koncert. Dawno już na niego czeka. Ale nie kupuje biletu, bo najpierw miała być na wakacjach, na które nie pojechała. A potem po prostu zamarudziła. Postanawia więc pójść po bilet w piątek. A w piątek nie ma już ani jednego biletu. Nigdzie. A koncert w niedzielę.
Dupa strasznie jest niepocieszona, i znowu wyrzuca sobie tak zwany syndrom last minute. I wzdycha. W ten piątek.
W sobotę budzi się w niej jednak duch walki i postanawia obskoczyć lokalne fora imprezowe i posprawdzać, czy może ktoś nie chce biletu sprzedać. Zostawia swoje namiary. Znajduje również ogłoszenie, brzmiące mniej więcej tak, że ktoś ma podwójne zaproszenie, ale nie ma z kim iść. Dupa widzi więc w tym swoją szansę, myśli, w końcu ja na dobrą sprawę też nie mam z kim iść, a nuż się uda. A jak będzie słabizna, to szybko gdzieś w tłumie się ulotni. Więc pisze maila do gościa. Gość odpowiada, że owszem, że można się dołączyć, jak najbardziej. Jak się potem okazuje, z pięciu zgłoszeń wybiera dupę, bo jest jedyną zgłaszającą się dupą.
No i wszystko pięknie ładnie. Ale to nie koniec.
W niedzielę rano dupa odbiera jeszcze telefon, że czy chce pani kupić bilet, mówi, że już nieaktualne, dzięki.
Dupa umawia się z Dawcą Biletu przed klubem. Dawca mówi, że spoko, dostał zaproszenie od ojca, jak mu kupi piwo, to będą kwita.
Wchodzą do klubu. Na bramce okazuje się, że owszem, zaproszenie jest podwójne, ale tylko na projekcje filmowe w ramach festiwalu. A na koncert jest pojedyncze. Dawca burzy się, ale jak to? Powiedziano mi, że jest podwójne. Organizatorzy jak zwykle nieugięci. Dupie robi się panicznie gorąco.
Co po krótkich, nieudanych pertraktacjach robi Dawca?
Dawca mówi: "Pani wchodzi."
Pani wchodzi.
Znaczy dupa.
Wchodzi bez biletu, za darmo, za dupą bycie.
I jest w szoku, ale nie odmawia, a jak.

A na występach macha nogami i rękami, a łzy jej z oczu lecą, podobno od dymu z maszyny. A może od czegoś innego.

I nie mów mi, proszę, że dupom w życiu łatwiej nie jest...

sobota, 8 listopada 2008

product misplacement

Pies wyprany w Pantene Pro-V Gęste i mocne jest mięciutki, błyszczący i puszysty. I milusi w dotyku.
(dupa nie posiada nawet szamponu dla psa, złaaa dupa)

piątek, 7 listopada 2008

przymusowe psa pranie

Jeżeli komuś przyszło by do głowy nagle, żeby wykąpać psa, który waży 35 kilo, bo załóżmy, że ten pies postanowił wytarzać się w czymś, co śmierdzi jakieś dziesięć razy gorzej od zwykłej, poczciwej kupy, i raczej było czymś w stylu zdechłego jeża, co ja mówię, raczej r o z k ł a d a j ą c e g o się jeża, i załóżmy przy tym, że jest tak zwaną dupą, która nie waży nawet dwa razy tyle co ten pies, właśnie wróciła z fabryki i jest do tego dosyć nerwowa, zestresowana, prawie zemdlawszy uprzednio w owej fabryce, z permanentnym peemesem, która w dodatku, ciągnąwszy stawiającego opór jakiejś tony psa, który zdążył już mokry zwiać z łazienki i zachlapać wszystko, doznaje uczucia w stylu ja-pierdole-już-rozumiem-te-matki-co-na-ulicy-szarpią-swoje
-dzieci-i-drą-ryja, to generalnie nie polecam. Bo jest to ciężka praca fizyczna.
A skutki?
Od wyciągania sierści z odpływu, przez wycieranie kompletnie zalanej łazienki i zabłoconej podłogi w pokoju, w międzyczasie zrzucając z siebie mokre wszystko, bo pies uciekając spod prysznica wytrącił owego prysznica dupie z rąk, po strach w oczach psa na widok pani (czyli tej samej dupy), z wyrazem w oczach z cyklu "jak mogłaś mi to zrobić?!", który za chwilę jak mniemam zamieni się w wielce obrazę, która będzie trwała na wieki wieków, ament.
Naprawdę, jest wiele fajniejszych zajęć, jakie można uskuteczniać w piątkowy wieczór. Ale na pewno nie należy do nich robienie czekogolwiek w smrodzie rozkładającego się jeża.

P.S. Z tego dzisiejszego wszystkiego zapomniałam, że dzisiaj są pierwsze urodziny bloga. Pierwsze urodziny gapminded są, a ja zapomniałam. Także, sto lat, sto lat. No dobra, może nie sto, nie będę Wam tego robić...
;)

czwartek, 6 listopada 2008

miała być animacja, będzie poezja

Animacja się nie zmieściła, po miała głupi player.
A z kartonów wyszło już trochę książek.
I wyszło kilka wierszy e. e. cummingsa. Ten poniżej, to klasyczne ćwiczenie na zajęciach z tłumaczenia. (Pewnie mam gdzieś swoją wersję, w jakimś innym kartonie. Muszę pogrzebać.)

l(a

le
af
fa
ll

s)
one
l

iness


Nie tylko jako ćwiczenie. Po prostu jako wiersz.
I jeszcze jeden. I dzisiaj komentarz raczej znikomy. W końcu każdy sam się zastanawia, co poeta miał na myśli...

may i feel said he
(i'll squeal said she
just once said he)
it's fun said she

(may i touch said he
how much said she
a lot said he)
why not said she

(let's go said he
not too far said she
what's too far said he
where you are said she)

may i stay said he
(which way said she
like this said he
if you kiss said she

may i move said he
is it love said she)
if you're willing said he
(but you're killing said she

but it's life said he
but your wife said she
now said he)
ow said she

(tiptop said he
don't stop said she
oh no said he)
go slow said she

(cccome?said he
ummm said she)
you're divine!said he
(you are Mine said she)

wtorek, 4 listopada 2008

gdy na kwintę nos opada

holgą z biodra pogoń dziada!









poniedziałek, 3 listopada 2008

tłumacz? e, nie

Pewien mężczyzna od lat dostarcza towar w dzielnicy sklepów z odzieżą: co rano przewozi ulicami te same ubrania na wieszaku na kółkach do sklepu, i co wieczór zawozi je z powrotem do magazynu. Dzieje się tak, ponieważ między sklepem a magazynem trwa spór, którego nie udaje się rozwiązać: sklep zaprzecza, jakoby kiedykolwiek zamawiał ubrania, które są źle wykonane, z taniego materiału i dawno już niemodne; podczas gdy magazyn nie bierze za nie odpowiedzialności, ponieważ ubrań nie można zwracać do hurtowników, którzy nie mają co z nimi zrobić. Dla mężczyzny to wszystko nic nie znaczy. To nie jego ubrania, za robotę mu płacą, a już niedługo zamierza odejść z firmy, chociaż właściwy moment wciąż jeszcze nie nadszedł.

Lydia Davis W dzielnicy sklepów z odzieżą

tłum. gapminded

niedziela, 2 listopada 2008

fotozagadka

zagadka dokładnie jak w tytule, czyli zapytuje ona coponiektórych zainteresowanych o źródło światła na poniższym zdjęciu. światło to zaliczyłabym raczej do zastanego, no bo ono sobie najzwyczajniej po prostu szliśmy i było. zastane. nie było żadnych lamp błyskowych, żadnych statywów, żadnych innych przyrządów, rekwizytów czy też innych imponderabiliów. było ciemno za to kompletnie. noc w sensie. i na dworze było. na ulicy wręcz. po drodze z cmentarza.
tyle. (tam w exifie pewnie wszystko inne macie ;)

jedną miało to światło główną wadę - widać w nim wszystkie zmarszczki...

a zdjęcie wygląda tak:


*foto autorstwa Reha (który tym samym oczywiście nie może brać udziału w konkursie). ja tam paroma suwakami pokręciłam, ale to się nie liczy właściwie, bo się nie znam. ale się uczę. zmarszczki w każdym razie nieruszone.

zapomniany alfabet