piątek, 30 marca 2012

oui

całkiem prawdopodobne, że był kiedyś w moim życiu taki czas, kiedy nawet chciałam mieć ślub w wielkiej białej sukni i zostać obsypana ryżem i różami. ale od czasu, kiedy kościół stwierdził, że właściwie to nie istnieję w jego strukturze i co więcej, nikt mnie tam zupełnie nie chce, wiedziałam już, że tak się po prostu nigdy nie stanie.

no i nie stanie się.

obserwuję sobie znajomych, bliższych i dalszych, którzy biorą śluby lub je wzięli. i mają różnie. jednym całkowicie dobrze z tradycyjnym ślubem i weselem, niektórym wręcz świetnie to wychodzi, bo umieją je zaadaptować do własnych potrzeb, inni całkowicie poddają się formule i też jest fajnie. inni, z różnych powodów, wolą skromnie, bez wielkiego szumu. jeszcze inni wesele, owszem, organizują, ale wystrzegają się oczepin, bo to wiocha. inni wreszcie właściwie to nie chcą wcale tego wesela, ale muszą. bo rodzina, bo tradycja, bo trzeba. no i trochę jednak, umówmy się, też chcą. i to właśnie oni najczęściej mówią, że nam zazdroszczą. no ale że się nie da.

no a my. żadne z nas nie czuje potrzeby stanąć przed ołtarzem. żadne nie jest też specjalnie dobre w byciu powodem wielkiej imprezy - zwykle wolimy sobie raczej satelitować gdzieś naokoło. z zupełnie różnych powodów, nie jesteśmy przesadnie rodzinni. mamy już też swoje lata i swoje rozumy i nie za bardzo pociągają nas ślubne konwenanse. nie za bardzo też chce się nam zaciągać kredyt na wesele. no i tak można by długo.

dzisiaj więc szukam sobie sukienki do ślubu w zarze. albo w jakimś innym sklepie. sukienki, która będzie na tyle wygodna, że po założeniu obrączki na palec będę w niej mogła pobiec z szampanem pod wieżę eiffla. a potem jeszcze gdzie tylko nas nogi poniosą.




poniedziałek, 26 marca 2012

dwa

rok temu mieliśmy wielkiego, czarnego psa. dzisiaj mamy małego kudłatego kazika.

pomiędzy jedną ciężką próbą a kolejną, planowaliśmy pierwsze wspólne wakacje.

dziwiłam się, jak szybko może upłynąć rok. teraz dziwię się, jak szybko mogą upłynąć dwa.

dzisiaj planujemy kolejne wakacje. za pół roku.

a za rok, od pół roku będę nosiła inne nazwisko.

(choć jeszcze dwa i pół roku temu, myślałam, że to już zupełnie niemożliwe.)

.

wtorek, 20 marca 2012

z kwiatka na kwiatek

z artykułu o edukacji dzieci z zaburzeniami na tekst o stołecznej gali pełnej naszych przaśnych celebrytów.

a potem hop z powrotem w nowe technologie.

aż się człowiekowi horyzonty w każdą stronę poszerzą, nawet w tę, gdzie się już kurczyć zaczynają.

i tak to się kręci, jak człowiek na chleb słowami zarabia.

.

niedziela, 18 marca 2012

szczyt ironii losu

sprzątając psią kupę w psią kupę wdepnąć.
.
.

poniedziałek, 12 marca 2012

strawberry blonde

po głowie mi chodzi strawberry blonde. nie wiem, kto nazwał blond truskawkowym. ale mnie się ta nazwa podoba. i kolor, choć trudno w googlu znaleźć ten jeden konkretny.

a dziewczyny namawiają na rudy.

a wiosna idzie.

i okazuje się, że k lubi rude.

(a mnie się czasem wydaje, że jak zmienię kolor włosów, to jakbym straciła tożsamość. na którą przecież tak długo pracowałam. i nikt by nie wiedział, że jestem blondynką. a przecież jestem i już.).

a gdybym była bogata, codziennie chodziłabym na masaż tajski. bo to trochę jakbyś się ruszała, tylko, że ktoś tobą rusza za ciebie. i choć ból nie jest mi obcy wcale, nie przypuszczałam, że tak wiele miejsc w moim ciele boli przy najmniejszym dotyku. że boli tak bardzo.

bo nie ruszam się wcale.

i pyszną dają potem herbatę.

a jutro widzę się z b pierwszy raz od roku.

i tak.

o.

i ament.

.

niedziela, 11 marca 2012

sobota, 3 marca 2012

znowu wiosna




czwartek, 1 marca 2012

podróże, małe i duże

lubię podróżować. i o tym już wiele razy było. odwiedzać różne miejsca z walizką (zwłaszcza nową, śliczną błękitną walizką). sypiać w hotelach. i o tym też już było.

ostatnio na przykład byłam we wrocławiu. samolotem, co okazał się niewiele droższy niż pociąg, a jechał wiele razy krócej. leciał znaczy. gdyby tylko nie turbulencje przy lądowaniu na wałęsowym lotnisku...

otóż we wrocławiu byłam służbowo na konferencji, na której przyszło mi występować w najgorszych na świecie warunkach, więc nie będę się rozpisywać (że o 22, w dusznej i głośnej knajpie, bez nagłośnienia i pod czasową presją. choć w sumie i tak wyszło na plus). wolę się rozpisać o wrocławiu. który był już wiosenny a tę wiosnę przywiozłam z powrotem. i teraz mam nadzieję, że już zostanie na zawsze i mój coroczny bunt wobec zimowej kurtki będzie mógł trwać najkrócej w historii.

o wrocławiu, który poznałam od trochę innej strony, niż ostatnio. i trochę chyba nawet bardziej choć paradoksalnie krócej. na przykład od strony dzielnicy, którą można by porównać do dolnego miasta w gdańsku, a ci, co gdańsk choć trochę znają, wiedzą, o czym mówię. i jeszcze od ulicy w dzielnicy żydowskiej, na której - jeden za drugim - szyldami krzyczą zakłady pogrzebowe. i kilku przytulnych knajpek. i spaceru po ostrowie tumskim. i kiwania się na zbyt wysokich jak na nierówny wrocławski bruk i rozkopane chodniki koturnach. ciągnąc za sobą podskakującą na nierównym bruku śliczną nową walizkę.




















tak, bardzo lubię podróżować.

ale bardzo, bardzo lubię też wracać do domu...



p.s. właśnie z k zaplanowaliśmy podróż szczególną. wcale nie taką daleką, ale jednocześnie nawiększą z dotychczasowych.

ale o tym jeszcze jakoś wkrótce, niebawem, na pewno.