poniedziałek, 22 lutego 2010

długi post emo z dwóch części

[pierwsza]

nie wiem co było gorsze tej nocy - kiedy śniły mi się koszmary, po których budziłam się od stóp do głów odrętwiała ze strachu, czy kiedy nie spałam w ogóle. czy wtedy, kiedy musiałam pójść po najsilnieszego przeciwbóla, jaki mogłam znaleźć w szufladzie.

więc kiedy dochodzi 9 (nie dałam jednak budzikowi zadzwonić, ciągle się wybudzając ze snu, który w końcu przyszedł właśnie chwilę zanim musiałam wstać), czuję się, jakbym absolutnie nie mogła ruszyć niczym. jakbym nie mogła wybudzić się z narkozy.

już wiem, że się spóźnię do pana od igieł.

idąc na przystanek koło hali o 10 rano, nie widzę nic na oczy. jestem zdenerwowana, śpieszę się, i akurat wszyscy ludzie na świecie postanawiają wchodzić mi w drogę.
już wiem, że kiedy usiądę przed panem od igieł, rozpłaczę się rzewnymi łzami, z żalu nad biedną sobą.

(od kiedy niejaki życzliwy powiedział mi, a raczej napisał, o tak zwanej depresji posylwestrowej, wynikającej z za dużej intoksykacji, wiem, że to przejdzie, że to wszystko się łatwo tłumaczy. ale i tak jest mi najgorzej.)

stoję na tym przystanku, wśród tych wszystkich chodzących ludzi, i mam ochotę się rozpłakać tu i teraz, nie czekając na dojechanie do pana od igieł.

chciałabym, żeby ktoś mnie potrzymał za rękę.

chciałabym, żeby mi ktoś zamontował do sufitu moją nową zajebistą zieloną lampę.


[druga]

dwie godziny później siedzę na przystanku obok mojego liceum. w ręku mam kawał świeżego pieczywa słowiańskiego, w twarzy pięć dziurek po igłach, jeszcze dwie dziurki w dłoniach, cztery w stopach, po dwie w każdej. w kieszeni receptę na homeopatyczne kulki, i kartkę z zaleceniami, na której między innymi jest napisane, że przez następne co najmniej sześć tygodni mam nie jeść niczego, co nawet stało obok krowiego mleka.
jestem całkiem zadowolona, że pan od igieł skasował mnie o połowę mniej, niż wynikało z cennika.
ale za to podobno będę miała siniaka na czole.

postanawiam, że nic już nigdy nie będzie mnie bolało. kiedyś.


[właściwie jeszcze trzecia]

siedzę w domu, ogarniam tonę pracy, jaka mnie czeka w tym tygodniu.
jestem niewyspana.
i wciąż mam ochotę się rozpłakać.

lampa ciągle leży w kartonie.

p.s.
a kiedy wciskam publikuj posta, niezawodny wujek google wysyła do mnie taką wiadomość:

3 komentarze: