To ja opowiem o lanczu, co z niego właśnie wróciliśmy. Bo w ogóle to codziennie zabierają nas na lancz, a potem jeszcze na kolację, z czym w związku w ogóle nie odczuwam tu głodu już, a wręcz przestałam jeść śniadania, bo ciągle czuję się najedzona.
Ale za to co to był za lancz...
Poszliśmy do takiej jednej z zyliona małych knajpek i akurat do takiej gdzie się je "Japanese style", czyli na podłodze. Na której zresztą ludziom bez krążenia, takim jak ja, zaraz drętwieją nogi i się kręcić trzeba i wiercić. Ale, jak to się kiedyś mawiało na podwórku, to szczegół.
W każdym razie lancz, który dzisiaj został zapodany, był wyjątkowo dobry.
Na takim lanczu kładzie się zwykle na stole palniki i na nich garnki i się gotuje jedzenie na stole tymże.
Dzisiaj tez tak było. Najsampierw jeszcze przynoszą zawsze różne małe miseczki z kimchi i innymi różnościami, zastawiając wspomniany stół cały. Dzisiaj przynieśli jeszcze małe miseczki z sosem sojowym, do których brzegów były poprzyklejane kulki wasabi, które potem się rozmieszywało z sosem i powstawało z tego połączenia coś tak pysznego, że jaaa cieee, do maczania tych wszystkich różności.
Aha, i podkreślam, bardzo mocno, że odmówiłam dzisiaj widelca z całą stanowczością. (A pytanie brzmi: "Du ju łona pork?")
No i w tym garnku się gotuje różne rzeczy, w takim ni to bulionie ostrym czerwonym. Najpierw były warzywa i trawy różne, i grzyby koreańskie, co są bardzo bardzo smaczne, a jak to już zjedliśmy, to do środka wkładało się cieniuteńkie plastry suszonej wołowiny, które zaraz po chwili się pałeczkami wyławiało i zjadało. Na koniec do środka wrzucony został makaron, i się tam był ugotował w owym środku, i po czym został zjedzony.
A na najsam koniec przynieśli jeszcze ryż usmażony z jajkiem i warzywami, co cienką warstwą dno garnka pokrywał.
I pyszne było to.
A, i jeszcze w międzyczasie na stole znalazły się pierożki z mięsem, mniam.
No i mam tak prawie codziennie... :))
Nie powiedziałam jeszcze, a jezeli powiedziałam, to nie pamiętam tego faktu zupełnie, ze wszyscy jedząc tu, zwłaszcza makaron, strasznie siorbią starając się ów makaron wciągnąć przy pomocy sił natury, i nikogo to nie dziwi ani nie razi. Więc z góry przepraszam, jeżeli po powrocie przy jedzeniu będę głośno siorbać też, ale się już przyzwyczajam, hehe. Także, sorry, nie.
No i po każdym posiłku ciuchy do prania ...
Dzisiaj dopiero wpadłam na to, czemu się jednak nie rozchorowałam, chociaż miałam już chwilę kryzysu, a może raczej czemu czuję, że w końcu zdrowotnie wychodzę na prostą. Bo jem tu mega ilości czosnku. I nawet sobie już przestałam z tego zdawać sprawę.
A w sobotę szef szefów ma nas zabrać do jakiejś fajnej tajskiej restauracji, i się już nie mogę doczekać. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz