sobota, 23 lutego 2008

tera korea!

Ponieważ nie chcę napisać trzystronicowego posta, to chyba, póki co, pojadę w pierwszowrażeniowych punktach.
1. Lufthansa rulez!
2. Jetlag na twarzy. Odkryliśmy, że duże ilości alkoholu znieczulają na jetlag. Ale niestety to tylko pozory, bo rano (w nocy?) lepiej nie jest nic a nic.
Z tej walki z jetlagiem nawet wczoraj wróciłyśmy do hotelowych pokoi bez kurtek... Na szczęście nasza droga składała się tylko z kilku pięter windą, hehe.
3. Zajebisty hotel.
4. Koreańczycy bardzo się nami przejęli, oprowadzają, obwożą, stawiają jedzenie i picie, zapraszają do VIP roomów. Trochę nawet przesadzają.
5. Pomocność i uprzejmość nie przeszkodziły im w przegnaniu nas na spotkanie dwie godziny po naszym przylocie, przed którym spędziliśmy ponad 20 godzin w podróży i w dodatku dla naszych organizmów była czwarta nad ranem. Ale zaraz potem zaprosili na wypasione tradycyjne koreańskie barbecue w restauracji, gdzie siedzi się boso na podłodze, a nogi spuszcza się do w podłodze dziury.
6. A teraz, to godzina mi już nic nie mówi. Dziwne uczucie.
7. W ogóle takie uczucie odrealnienia, brak poczucia rzeczywistości, czasu, przestrzeni. W zasadzie taka permanentna bania. Zastanawiam sie co dzieje się w organizmie przy takim ostrym przestawieniu zegara biologicznego.
8. Poznaję koreańskie jedzenie, coraz lepiej radzę sobie z pałeczkami, chociaż Koreańczycy wciąż mają ze mnie niezłą bekę, kiedy się męczę przy stole. Ale ilość miseczek, talerzyków i innych naczyń z potrawami, jakie są stawiane na stole podczas posiłku, przyprawia o zawrót głowy. I jadłam rzeczy, których po części nawet nie znam nazw. Liście sezamu, korzeń dzwonka, prawdziwe tofu, nudle ze słodkich ziemniaków, superostra czerwona pasta z papryki, śmieszne grzybki na długich nóżkach. I wszechobecne kimchi. I bibimbap. I w ogóle dużo ostrego. I koreańskie (dobre!) piwo. I soju, koreańska wódka, bardzo podobna do sake.
9. Zdjęć to tu można robić miliony. Fotogeniczne miasto, fotogeniczni ludzie. I w dodatku wszyscy zasuwają z aparatami i wszędzie robią sobie zdjęcia. Więc nie wzbudza się sensacji, chyba że kolorem włosów najwyżej.
10. Niesamowite wrażenie robi fakt, że w środku miasta są góry. Bo Seul wybudowali pomiędzy górami, z których można zobaczyć całe miasto. I na niedzielny spacer można sobie pójść na wspinaczkę.
11. Jest też wiele kontrastów w tym mieście. Przede wszystkim szokuje to, że pomiędzy drapiącymi chmury oszklonymi wypasionymi budynkami są najzwyklejsze slumsy, brudne ulice zawalone śmieciami i krzycząco-krzaczące wszechobecne kolorowe szyldy sklepików.
12. No i śmierdzi. Jeden smród to taki charterystyczny mdlący zapach smażonego chyba oleju ryżowego. A drugi to najzwyczajniejszy smród kanalizacji, z którą najwyraźniej jest tu duży problem, nawet w centrum miasta. Wszędzie wali.
13. Ale za to ulice w centrum mają po 4, 5 pasów. A i tak są korki. I wszyscy wszędzie się autami wpychają, totalna samowolka i chamstwo na drogach.
13. No i na razie to po prostu wakacje, przetkane kilkoma bardzo ogólnymi spotkaniami, z których na razie zbyt wiele nie wynika.
14. Ogólnie to paździerz przykryty stalą i szkłem.
Nie ma co, inny świat. Czyli jak tu mówią, jest zupełnie "diprent". Trochę jak w "Lost in Translation".
Zara będzie kilka zdjęć, muszę tylko ściągnąć lightrooma. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz