piątek, 2 kwietnia 2010

wielki piątek

po kolei:
tym razem film wywołany w innym labie, gdzie ewidentnie rzadko takie okazy są wołane. pan bardzo miły, mało zorientowany ale wielce zainteresowany, wypytujący, dał blondynce nawet opowiedzieć co nieco i użyć kilku specjalistycznych określeń, z czego blondynka bywa bardzo dumna. i wszystko w godzinę i za 4.90. ale niestety już bez skanów, więc za skany dziękuję, jak zwykle, dobrej duszy.
no więc było tak:













***

lubię halę. stojące wieszaki z futrami, a nad nimi, niczym kropki nad i, wielkie futrzane czapki. zwisające z lady kacze płetwy. panią na stoisku z wiejskimi wędlinami, która zanim odkroi kawałek, podnosi do góry to co jest do odkrojenia, i zaznaczając nożem, mówi do klientki "weź pani spójrz.". bazie i kwiaty, wszędzie kwiaty. uwielbiam kwiaty.
ale przedświątecznego tłoku znieść nie jestem w stanie. więc poza podstawowymi minimalistycznymi zakupami głównie skupiam się na kupieniu pęku żonkili. łypiących do mnie nieśmiało żółtymi oczami z ledwo rozchylających się, jeszcze zielonkawych pąków. z niecierpliwością czekam, aż wybuchną ze środka intensywnym, słonecznym żółtym kolorem. zdecydowanie w tym wszystkim najważniejsze są żonkile.
przecież i tak przez całe swięta będę jeść ciasto. i nikt mi nie powie, że nie wolno mi zjeść sernika.

***

kupiłam też dzisiaj herbatę o smaku owocu flaszowca. hmmm. niniejszym pozdrawiam wszystkich znanych mi, i nieznanych właściwie też, flaszowców, i pytań nie zadaję.

ament.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz