czwartek, 22 kwietnia 2010

whatever works

no tak, popularny tytuł ostatnio.
well, it certainly worked for me. bardzo.

nie wiem, czy naprawdę było dokładnie tyle pozytywnych rzeczy w tym filmie, ile jestem w stanie przyjąć, i ile wprawia mnie w mega przyjemny nastrój. czy może po prostu się starzeję. albo sama jestem w dosyć "przedobrzonym" stanie ostatnio i znoszę dużo więcej, niż zwykle. (b twierdzi, że kiedy wczoraj się z nią witałam, złapałam ją za pośladek... ;)
ale jak dla mnie, nic a nic allen nie przedobrzył. zrobił dokładnie tyle, ile mi było trzeba. było śmiesznie, bardzo śmiesznie. i bardzo przyjemnie się oglądało.

nie jestem jakąś wielką znawczynią woody'ego allena. raczej zaczęłam go oglądać stosunkowo późno, a każdy jego film odbieram autonomicznie, niekoniecznie na tle całej jego twórczości. więc nie porównuję, i nie odnoszę. po prostu, podoba mi się. i polecam. i obejrzę jeszcze, na pewno.

za to bardzo, ale bardzo nie podoba mi się polskie tłumaczenie tytułu. niby nic nowego. ale w każdym swoim aspekcie jest złe. pomijając fakt, że za długie. to według mnie kompletnie nie oddaje tej fajnej, zwięzłej i jednocześnie wieloznacznej myśli przewodniej, powtarzającej się explicite kilka razy w filmie. i dobitnie go kończącej w słowach borisa yelnikoffa:

That's why I can't say enough times, whatever love you can get and give, whatever happiness you can filch and provide, every temporary measure of grace, whatever works.

dlatego ja teraz właśnie sobie siadam i wymyślam, i dam znać. what works for me.

4 komentarze:

  1. tak się jakos podpisze pod tym, nie wiem pod czym konkretnie, pod ogółem.

    Mi poza tytułem nie podobało sie to nawiązywanie na plakatach, reklamach itd do Vicky Cristina Barcelona. Taki szum jakby kontynuacje robili, a to tak rózne filmy.

    OdpowiedzUsuń
  2. a na polskich trailerach muzyka rodem z american pie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Tytuł angielski bezpośrednio wypływa z myśli przewodniej i ciężko go przetłumaczyć na nasz, a na pewno żeby oddać cały sens byłby zadługi, ale mam swoja wersje taka prościutką. Na max podoba mi się to, że jest to film w tym klimacie Allenowskim, który chyba uwielbiam naj, ale i tu zaskoczył mnie znowu i fajnie ze ten film pojawił się w tym momencie teraz, bo jest wiosenny, i „nie jest gorzki” jak świetnie ujęła to m, a ja bym powiedział ze jest słodko-kwaśny z akcentem na słodki jak kwaśne cukierki, których nie ma się dość.

    OdpowiedzUsuń
  4. słodko-kwaśny - ładnie.. ;) strasznie jestem ciekawa tej twojej wersji, ja koniec końców nic nie wymyśliłam, bo się zajęłam czym innym. ale nie da mi to spokoju, wiem, a jako całym sercem i duszą tłumacz wiem, że na pewno da się przetłumaczyć, w każdym razie na pewno jakieś milion razy lepiej. do wieczora coś wymyślę i mogę nawet wyłuszczyć podstawy teoretyczne. ;)
    Ivt - ja jakoś nie zwróciłam uwagi na ten szum zupełnie. i w związku z tym naszła mnie taka refleksja, że trochę stałam się ostatnio na własne życzenie ignorantką w pewnych kwestiach. może dlatego też uwielbiam po prostu takie bohaterki jak Melody. no ale postanowiłam, że o tym już będzie w osobnym wpisie. ;)

    OdpowiedzUsuń