tak, bo tym razem kancelaria, nie biuro. w moim miejscu zameldowania, tam, gdzie mieszka jeszcze moja rodzina. i należy do parafii.
więc poczekalnia dużo ładniejsza - przestronna, z fotelami i wieeeelkim akwarium z małą ilością malutkich rybek.
i co z tego.
wchodzę znowu, gotowa na uśmiech (jak opowiadałam m o-o wczoraj, wiem, że jest to moja jedyna broń w takiej sytuacji. ale jakże nieskuteczna.) i jakąś żartobliwo-miłą wypowiedź.
moje "szczęść boże" (spapugowałam po księdzu, który przechodził przez poczekalnię), pozostaje zignorowane.
kiedy wyłuszczam cel wizyty, słyszę tylko suche "ulica".
mówię jaka ulica, proboszcz chwilę walczy z kartotekami, w końcu znajduje właściwą kartę.
"imię".
podaję imię.
ksiądz na to kręci głową. podsuwa mi kartę i pokazuje, że moje imię ewidentnie jest wykreślone. więc próbuję się jakoś ratować, historiami nie do końca prawdziwymi. nie działają, bo nie byłam na ostatniej kolędzie, a jestem wykreślona, "nie mogę pani wydać zaświadczenia. jest pani wykreślona. pani nie mieszka w naszej parafii."
no i teraz mnie strzela wiadomo co. mówię "dziękuję bardzo" i wychodzę.
oceniam, że skoro nie ma mnie w żadnej kartotece na świecie, to chyba jednak nie dostanę tego zaświadczenia.
postanawiam jeszcze, że nigdy, przenigdy nie wezmę ślubu kościelnego. moja siostra się na to burzy, ale pozostaję nieugięta.
no a po chwilowej bulwersacji z powrotem cieszę się nowo nabytym obiektywem dla nikonka. a pierwsze eksperymentalne wygłupy, o dziwo, nie są wykonywane na zwyczajowej modelce. no, może trochę.
a jak sie nazywa kot? :)
OdpowiedzUsuńjuż pierwsze foty pokazują że obiektyw jest mega fajny :))
OdpowiedzUsuńkot się nazywa dosyć mało oryginalnie, puszek. to mojej siostry kot, i należy do tych, których znam ostatnio coraz więcej, co nie są bynajmniej milusińskimi przytulaczami. chociaż wczoraj zostałam zaszczycona zajęciem przez niego moich kolan. jest też jeszcze drugi, mały zasmarkany czarny, zakochany w fidze zresztą, ale puszek ostatnio postanowił go gryźć i trzeba je rozdzielać.
OdpowiedzUsuń