czwartek, 3 września 2009

ldn dzien pierwszy

londyn przywital mnie kacem gigantem. i porywistym wiatrem. kiedy zaczely sie turbulencje i oblal mnie zimny pot, po raz pierwszy w zyciu zaczelam rozgladac sie za papierowymi torebkami, ktore akurat wlasnie w tym samolocie nie wystepowaly, i zastanawiac sie, czym sie bede mogla poratowac w ich zastepstwie, jezeli zajdzie taka koniecznosc, na co wszystko wskazywalo. na szczescie dotrzymalam do ladowania, i nie dalam sie rowniez zdmuchnac wiatrowi przy wychodzeniu z samolotu. na szczescie tez, po karkolomnej podrozy przez pol londynu z wielka i ciezka waliza i NADBAGAZEM (! - nie rozumiem zupelnie, skad on sie wzial, ten nad), teraz jest juz tylko lepiej.
chociaz wciaz potwornie wieje.

tymczasem caluje z poludnia najlepszego miasta na swiecie, ktorego nie ma.
i przepraszam za brak polskich literek. ale one akurat nie wystepuja tutaj, podobnie jak papierowe torebki w samolotach linii ryanair.

3 komentarze:

  1. ah kacyk! a ja myślałem że bujało ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no przecie napisane, ze bujalo. ale bujanie nie wystarczy, zeby mnie zmusic do szukania torebek papierowych - w koncu jednak jestem corka marynarza.

    OdpowiedzUsuń
  3. hehe, fakt. znaczy potrafisz stać mocno na nogach ;)

    OdpowiedzUsuń