ponieważ zdaje się, że nie będzie czasu na pokaz w pełnym rynsztunku jeszcze dzisiaj, dupa pozdrawia was póki co z lumpeksowej przebieralni (do której to weszła po panu, który raczej nie używał nigdy dezodorantu), w którym to lumpeksie znalazła najlepszy na świecie strój sylwestrowy z historią za 9,75, w którym najwyraźniej jakaś pani kiedyś próbowała zdobyć zapewne jakieś mistrzostwo w jeździe figurowej na lodzie.
macha do was więc dupa w tym stroju życząc miłych sylwestrowych zabaw.
czwartek, 31 grudnia 2009
środa, 30 grudnia 2009
o samodyscyplinie
kiedy myślałam o tym, jak nie robię absolutnie nic w kwestii samodyscypliny, z posłania podniosło się 35 kilo mojej czarnej włochatej samodyscypliny, i przeciągnęło znacząco z głębokim ziewnięciem.
to co, idziemy na spacerek?
to co, idziemy na spacerek?
wtorek, 29 grudnia 2009
syndrom bookarni
jedna ręka, będąca w posiadaniu długiej łyżeczki, na której spoczywają, wyjęte uprzednio z dna kieliszka z grzanym winem, migdały i rodzynki, zamiera w połowie drogi ust, kiedy druga ręka już sięga w stronę kolejnej książki, na której grzbiecie tym razem zatrzymał się wytężony wzrok, co rusz błądzący po półkach za sprawą pary rozbieganych we wszystkich kierunkach, błyszczących niczym w gorączce, ni to zielonych, ni to szarych, ni to niebieskich oczu.
ot, odwieczny problem z koordynacją lewej i prawej. :)
ot, odwieczny problem z koordynacją lewej i prawej. :)
poniedziałek, 28 grudnia 2009
w pogoni za normalnością
w genie czynnika V nie wykryto mutacji Leiden.
w genie protrombiny nie wykryto mutacji G20210A.
no dobrze, czyli wszystko w normie, kolejny dowód na to, że jednak jestem po prostu normalna, o, nawet moja protrombina jest taka zwyczajna, niezmutowana, przeciętna, ZWYKŁA, podobnie jak wszystkie inne normalne, zwyczajne, przeciętne protrombiny.
ufffffff.
nie wiem tylko jak interpretuje się to: genotyp: homozygota typu dzikiego...
w genie protrombiny nie wykryto mutacji G20210A.
no dobrze, czyli wszystko w normie, kolejny dowód na to, że jednak jestem po prostu normalna, o, nawet moja protrombina jest taka zwyczajna, niezmutowana, przeciętna, ZWYKŁA, podobnie jak wszystkie inne normalne, zwyczajne, przeciętne protrombiny.
ufffffff.
nie wiem tylko jak interpretuje się to: genotyp: homozygota typu dzikiego...
***
menel z reklamówką croppa (jak wiadomo, najczęściej spotykaną siatką wśród meneli jest reklamówka croppa, chociaż ten miał dosyć niezły okaz, bo była to reklamówka z jednej ze starych kampanii, musiał ją dobrze zamelinować), zapytał mnie w bramie, czy nie chcę sprzedać psa.
no więc wiadomo, że odpowiedziałam, że nie. ale teraz, kiedy nam jeszcze spacerniak rozkopali, se myślę, panie, czekaj pan, a ile pan dajesz???
no więc wiadomo, że odpowiedziałam, że nie. ale teraz, kiedy nam jeszcze spacerniak rozkopali, se myślę, panie, czekaj pan, a ile pan dajesz???
niedziela, 27 grudnia 2009
no to szybciutko
sprawa wygląda następująco:
musiało się to kiedyś zdarzyć, wiem, ale właśnie akurat w święta postanowiłam zrzucić laptopa z kanapy. no i tak niefortunnie, lub fortunnie wręcz, spadł, że zepsuła się ta taka wtyczunia od zasilania.
no więc co, czytam książki. będę najmądrzejsza po tych świętach.
ament.
musiało się to kiedyś zdarzyć, wiem, ale właśnie akurat w święta postanowiłam zrzucić laptopa z kanapy. no i tak niefortunnie, lub fortunnie wręcz, spadł, że zepsuła się ta taka wtyczunia od zasilania.
no więc co, czytam książki. będę najmądrzejsza po tych świętach.
ament.
piątek, 25 grudnia 2009
puste miasto
w świąteczny dzień w mieście pusto.
puste szare miasto, spowite mgłą, wygląda jak ze snu.
hala targowa udekorowana girlandami kolorowych lampek i wężem świetlnym, ułożonym w napis "wesołych świąt", przypomina opustoszały plan jakiegoś surrealistycznego filmu. a może bardziej horroru, tak, w tej szarości i mgle, zaraz zza którejś lady wyłoni się zombie.
i ta niezwykła cisza - w powietrzu rezonuje tylko śpiew mew, któremu akompaniuje dźwięk wiecznie płynącego potoku brudnej wody, która jeszcze przed chwilą była brudnym śniegiem, wpadającej do wszystkich otworów pustego miasta.
puste szare miasto, spowite mgłą, wygląda jak ze snu.
hala targowa udekorowana girlandami kolorowych lampek i wężem świetlnym, ułożonym w napis "wesołych świąt", przypomina opustoszały plan jakiegoś surrealistycznego filmu. a może bardziej horroru, tak, w tej szarości i mgle, zaraz zza którejś lady wyłoni się zombie.
i ta niezwykła cisza - w powietrzu rezonuje tylko śpiew mew, któremu akompaniuje dźwięk wiecznie płynącego potoku brudnej wody, która jeszcze przed chwilą była brudnym śniegiem, wpadającej do wszystkich otworów pustego miasta.
czwartek, 24 grudnia 2009
g jak gwiazdka
w przedświąteczny dzień prawie każdy przechodzień na ulicy i pasażer komunikacji miejskiej, dzielnie dzierży w dłoni co najmniej jedną rolkę papieru do pakowania prezentów.
jakby się przyjrzeć tym papierom, można by się pokusić o wyobrażenie sobie, jacy są ich właściciele. czasem papier zwykły, nieświąteczny, gładki, albo w groszki, paski, mazy. stonowany, albo w mocnym kolorze. alternatywnie w wersji eko. nowoczesny, niezobowiązujący, ładny. dobrze komponujący się ze świątecznym wystrojem.
są papiery w tonacji brązowo, beżowo złotej, z reniferami i saniami, wysmakowane i w dobrym stylu. są tradycyjne, zielone lub granatowe z mikołajami, choinkami, bombkami. są zabawne, z kreskówkowymi obrazkami i tęczowymi kolorami. są wreszcie kiczowate, obsypane brokatem i delikatną kreską rysowanymi postaciami bliższej lub dalszej proweniencji świątecznej, wypełnione tak zwanymi, jak by powiedział z przekąsem niejeden grafik, gradientami.
do wyboru, do koloru.
a dupa, siedząc na siedzeniu eskaemkowym, tuli w ramionach jasny, delikatny papier w różowo-niebieskie chmurki, ze słodkimi aniołkami, osiołkami i ptaszkami, cały w połyskujące gwiazdki.
jakby się przyjrzeć tym papierom, można by się pokusić o wyobrażenie sobie, jacy są ich właściciele. czasem papier zwykły, nieświąteczny, gładki, albo w groszki, paski, mazy. stonowany, albo w mocnym kolorze. alternatywnie w wersji eko. nowoczesny, niezobowiązujący, ładny. dobrze komponujący się ze świątecznym wystrojem.
są papiery w tonacji brązowo, beżowo złotej, z reniferami i saniami, wysmakowane i w dobrym stylu. są tradycyjne, zielone lub granatowe z mikołajami, choinkami, bombkami. są zabawne, z kreskówkowymi obrazkami i tęczowymi kolorami. są wreszcie kiczowate, obsypane brokatem i delikatną kreską rysowanymi postaciami bliższej lub dalszej proweniencji świątecznej, wypełnione tak zwanymi, jak by powiedział z przekąsem niejeden grafik, gradientami.
do wyboru, do koloru.
a dupa, siedząc na siedzeniu eskaemkowym, tuli w ramionach jasny, delikatny papier w różowo-niebieskie chmurki, ze słodkimi aniołkami, osiołkami i ptaszkami, cały w połyskujące gwiazdki.
* * *
takich, jak chcecie, świątecznych dni, i tych kolejnych też.
poniedziałek, 21 grudnia 2009
stara ludowa mądrość głosi:
dziouchy!
gdy na dworze minus czternaście
bez na dupie rajtuzów nie wyłaźcie
bo wam dupa przemarźnie!
właśnie.
ament
gdy na dworze minus czternaście
bez na dupie rajtuzów nie wyłaźcie
bo wam dupa przemarźnie!
właśnie.
ament
niedziela, 20 grudnia 2009
na minusie
zimno.
takie co bije na głowę najlepszy róż do policzków.
i grabieje nie najlepiej okutane palce u rąk.
na hali ruch.
podziwiam kobiety i mężczyzn, w tym zimnie, w kapturach, czapkach i rękawiczkach bez palców, wydających resztę, za ser, wędlinę, kabanosy, mandarynki, pęk gałązek jemioły. babcie i dziadków siedzących na krzesełkach i skrzynkach i strzegących sprzedawanych słoiczków z domową ćwikłą, woreczków z zasuszonym majerankiem, wydzierganych na drutach łapci.
nie wytrzymałabym pół godziny na ich miejscu.
zwiniętą w ślimaka na kanapie i owiniętą w tygrysa, raz po raz budzi mnie mój własny, gardłowy chrap, dobywający się gdzieś z głębokich czeluści moich, zajętych przez jakiegoś pierwotnego terrorystę, zatok.
takie co bije na głowę najlepszy róż do policzków.
i grabieje nie najlepiej okutane palce u rąk.
na hali ruch.
podziwiam kobiety i mężczyzn, w tym zimnie, w kapturach, czapkach i rękawiczkach bez palców, wydających resztę, za ser, wędlinę, kabanosy, mandarynki, pęk gałązek jemioły. babcie i dziadków siedzących na krzesełkach i skrzynkach i strzegących sprzedawanych słoiczków z domową ćwikłą, woreczków z zasuszonym majerankiem, wydzierganych na drutach łapci.
nie wytrzymałabym pół godziny na ich miejscu.
* * *
zwiniętą w ślimaka na kanapie i owiniętą w tygrysa, raz po raz budzi mnie mój własny, gardłowy chrap, dobywający się gdzieś z głębokich czeluści moich, zajętych przez jakiegoś pierwotnego terrorystę, zatok.
czwartek, 17 grudnia 2009
hu-hu-ha-ni-hu-hu po raz trzydziesty!
no i kto najbardziej ucieszył się z zimy?
odpowiedź oczywista - pies. który znów ma tę rzadką okazję udawać, że też jest blondynką.
jeśli będziecie jechać ulicą w centrum miasta portowego w śnieżnej zawierusze, i zobaczycie czarnego kudłatego potwora, za którym na smyczy leci długi zielony płaszcz z kapturem zostawiający za sobą tumany śniegu - to pewnie będę ja.
odpowiedź oczywista - pies. który znów ma tę rzadką okazję udawać, że też jest blondynką.
jeśli będziecie jechać ulicą w centrum miasta portowego w śnieżnej zawierusze, i zobaczycie czarnego kudłatego potwora, za którym na smyczy leci długi zielony płaszcz z kapturem zostawiający za sobą tumany śniegu - to pewnie będę ja.
wtorek, 15 grudnia 2009
zagadka
jak wygląda blondynka, turlająca się po schodach z peronu eskaem?
(blondynka w żółtym płaszczu, turkusowym szaliku, i fioletowych kozakach na wysokim obcasie, który to obcas doprowadził ją do zguby?)
chyba nie-za-szczególnie - nikt zupełnie nie zwrócił uwagi.
po sturlaniu się więc blondynka się otrzepała, i poszła dalej, lekko utykając na prawy obcas.
(blondynka w żółtym płaszczu, turkusowym szaliku, i fioletowych kozakach na wysokim obcasie, który to obcas doprowadził ją do zguby?)
chyba nie-za-szczególnie - nikt zupełnie nie zwrócił uwagi.
po sturlaniu się więc blondynka się otrzepała, i poszła dalej, lekko utykając na prawy obcas.
niedziela, 13 grudnia 2009
sunday, some day
kilka celnych niedzielnych obserwacji zostało właśnie unieszkodliwionych
przez wielką górę niedzielnego obiadu, spod której najprawdopodobniej już się dzisiaj nie wygrzebię.
nawet podniebienie sobie poparzyłam z tej zachłanności.
o-dys-pen-sę-pro-szę-więc
ej.
przez wielką górę niedzielnego obiadu, spod której najprawdopodobniej już się dzisiaj nie wygrzebię.
nawet podniebienie sobie poparzyłam z tej zachłanności.
o-dys-pen-sę-pro-szę-więc
ej.
sobota, 12 grudnia 2009
dialogi piątkowo-sobotnie
piątek/sobota, jakaś 2.30, taksówka gdyńska:
p do taksówkarza - pan tam na tego kota się zapatrzył? lubi pan koty?
taksówkarz, z charakterystycznym oburzeniem - panie, ja nie mam warunków, żeby mieć kota... moja stara mówi, że ja mam kota w głowie.
p - długo jest pan żonaty?
taksówkarz - od siedemdziesiątego trzeciego.
sobota, w drodze na dworzec
zahaczają mnie dwie dziewczyny, z tabliczkami metalowymi przypiętymi do ubrań. na tabliczkach białe litery obwieszczają mniej więcej tyle, że są z kościoła.
zahaczają mnie, bo ja się z reguły daję zahaczać, i jedna mówi, z dziwnie niemieckim akcentem:
- przepraszam, czy możemy pani zadacz krótkie i szybkie pytanie?
myślę, krótkie i szybkie, to zdążę, spoko, więc odpowiadam:
- tak.
- co daje czi szczęszcze?
jasne, krótkie i szybkie, myślę sobie, a niech was.
sięgam po pierwsze z brzegu:
- miłość. - wypalam bez zastanowienia.
nie wiem, czy to, że dostaję (w nagrodę? czy raczej jako pocieszenie?) dwie ulotki reklamujące jezusa chrystusa oznacza, że odpowiedź jest zła, czy dobra.
biegnę na peron.
a kiedy siedzę w kolejce w drodze do mojej ulubionej fryzjerki, nie mogę przestać myśleć o tym, że naprawdę kompletnie nie wiem, czy to jest właściwa odpowiedź.
i jeszcze piątek wieczór
ale ten dialog tu się zupełnie nie zmieści.
;)
- Jaka jest pańska narodowość?
- Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem
Bogarta i Marilyn Monroe.
To ja zabiłem Laurę Palmer.
To wszystko na ten temat.
(Marcin Świetlicki Casablanca)
p do taksówkarza - pan tam na tego kota się zapatrzył? lubi pan koty?
taksówkarz, z charakterystycznym oburzeniem - panie, ja nie mam warunków, żeby mieć kota... moja stara mówi, że ja mam kota w głowie.
p - długo jest pan żonaty?
taksówkarz - od siedemdziesiątego trzeciego.
sobota, w drodze na dworzec
zahaczają mnie dwie dziewczyny, z tabliczkami metalowymi przypiętymi do ubrań. na tabliczkach białe litery obwieszczają mniej więcej tyle, że są z kościoła.
zahaczają mnie, bo ja się z reguły daję zahaczać, i jedna mówi, z dziwnie niemieckim akcentem:
- przepraszam, czy możemy pani zadacz krótkie i szybkie pytanie?
myślę, krótkie i szybkie, to zdążę, spoko, więc odpowiadam:
- tak.
- co daje czi szczęszcze?
jasne, krótkie i szybkie, myślę sobie, a niech was.
sięgam po pierwsze z brzegu:
- miłość. - wypalam bez zastanowienia.
nie wiem, czy to, że dostaję (w nagrodę? czy raczej jako pocieszenie?) dwie ulotki reklamujące jezusa chrystusa oznacza, że odpowiedź jest zła, czy dobra.
biegnę na peron.
a kiedy siedzę w kolejce w drodze do mojej ulubionej fryzjerki, nie mogę przestać myśleć o tym, że naprawdę kompletnie nie wiem, czy to jest właściwa odpowiedź.
i jeszcze piątek wieczór
ale ten dialog tu się zupełnie nie zmieści.
;)
- Jaka jest pańska narodowość?
- Jestem pijakiem.
Jestem nieślubnym dzieckiem
Bogarta i Marilyn Monroe.
To ja zabiłem Laurę Palmer.
To wszystko na ten temat.
(Marcin Świetlicki Casablanca)
piątek, 11 grudnia 2009
czwartek, 10 grudnia 2009
"kto cie zna, ten by cie zjaaadł"
w ten właśnie sposób, dzięki jednemu koledze m, zapamiętałam refren utworu, do którego we wtorkowy wieczór był kręcony teledysk w sea towers w mieście portowym (refren był zgoła inny, ale nie umiem, o dziwo, odtworzyć za chiny ludowe). znaczy, dupa tak zapamiętała (no właśnie, tu się wkrada odwieczny problem dualizmu tego bloga i braku logiki, ale sorry, postanawiam to zignorować całkowicie), gdyż dupa została zawezwana do wystąpienia w teledysku w charakterze części pokaźnej grupy zwanej w scenariuszu "imprezowiczami". dupa, jak to dupa, dlatego że jest dupą po prostu, idąc po raz pierwszy do sea towers, na 32 piętro w dodatku, swoim zwyczajem, nie wzięła aparatu (a mówiłam, tyle razy jej mówiłam, zawsze jej mówię). i dupa. relacja więc z komórki.
więc na początek, widok nocą z 32 piętra sea towers z komórki wygląda tak:
jak to przy kręceniu teledysku, wiadomo, była kilkugodzinna obsuwa, bo trzeba było nakręcić pudle królewskie zjadające bezy ze srebrnej platery (tu nie zjadają)
w tym czasie laski oddawały się malunkom.
pani od malunków okazała się najfajniejszą panią od malunków na świecie, i kiedy pomalowała dupę, ta mało przed nią nie uklękła.
natomiast pani reżyser w ogóle się nie poznała na najzajebistszym makijażu na świecie, i nazwała dupę "czarną bryłą z zamkiem na plecach".
czarna bryła wygląda tak (zamka nie widać)
no a potem były już windy w kosmos
światła jupiterów
tu uważni czytelnicy zorientują się na pewno, co to za zespołu teledysk. no trudno. i tak będzie leciał w tv.
no i ogólnie światła, dym, kamery i, oczywiście, imprezowicze. vel czarne bryły z zamkami na plecach.
i jeszcze imprezowicze po tym, kiedy już okazali się niepotrzebni. (kiedy dupa została poproszona o już sobie pójście z kadru, gdyż już najwyraźniej jako czarna bryła z zamkiem nie nadawała się do niczego, napotkała na kanapie m o-o, która zapytała "ej, ciebie też wyrzucili z planu?")
po czym rzeczona m o-o zrobiła dupie coś jakby potrójną ekspozycję komórką
a jaki z tego wszystkiego wniosek?
chcesz być gwiazdą - przygotuj się na potworny ból głowy dnia następnego. i nie zakładaj czarnej sukienki z metalowym zamkiem na plecach - niechybnie twój zamek popsuje szyki pani reżyser.
:)
więc na początek, widok nocą z 32 piętra sea towers z komórki wygląda tak:
jak to przy kręceniu teledysku, wiadomo, była kilkugodzinna obsuwa, bo trzeba było nakręcić pudle królewskie zjadające bezy ze srebrnej platery (tu nie zjadają)
w tym czasie laski oddawały się malunkom.
pani od malunków okazała się najfajniejszą panią od malunków na świecie, i kiedy pomalowała dupę, ta mało przed nią nie uklękła.
natomiast pani reżyser w ogóle się nie poznała na najzajebistszym makijażu na świecie, i nazwała dupę "czarną bryłą z zamkiem na plecach".
czarna bryła wygląda tak (zamka nie widać)
no a potem były już windy w kosmos
światła jupiterów
tu uważni czytelnicy zorientują się na pewno, co to za zespołu teledysk. no trudno. i tak będzie leciał w tv.
no i ogólnie światła, dym, kamery i, oczywiście, imprezowicze. vel czarne bryły z zamkami na plecach.
i jeszcze imprezowicze po tym, kiedy już okazali się niepotrzebni. (kiedy dupa została poproszona o już sobie pójście z kadru, gdyż już najwyraźniej jako czarna bryła z zamkiem nie nadawała się do niczego, napotkała na kanapie m o-o, która zapytała "ej, ciebie też wyrzucili z planu?")
po czym rzeczona m o-o zrobiła dupie coś jakby potrójną ekspozycję komórką
a jaki z tego wszystkiego wniosek?
chcesz być gwiazdą - przygotuj się na potworny ból głowy dnia następnego. i nie zakładaj czarnej sukienki z metalowym zamkiem na plecach - niechybnie twój zamek popsuje szyki pani reżyser.
:)
środa, 9 grudnia 2009
szarość, widzę szarość!
w eskaemkach w okolicy trzynastej jeżdżą chyba same świry.
więc i ja sobie dzisiaj wsiadłam.
za oknem eskaemki żurawie w gdańskiej stoczni stoją w kółku, zwrócone do siebie pochylonymi głowami.
i panowie chodzą po dachu w żarówiastopomarańczowych kurtkach. jeszcze bardziej zarówiastopomarańczowymi się wydających na tle tej posępnej, ołowianej dzisiejszej szarości, która miała potencjał tylko by zamienić się w czerń, co właśnie zrobiła.
o kurwa szesnastej.
a na schodach przy prokuraturze rejonowej w mieście portowym powiewało dziś na wietrze skierowanie na rezonans magnetyczny.
skoro już o mieście portowym, to zadziwiająco szaro wypada skwer kościuszki widziany z 32 piętra sea towers. ale to jest materiał na osobną rozprawę. która już niebawem.
więc i ja sobie dzisiaj wsiadłam.
za oknem eskaemki żurawie w gdańskiej stoczni stoją w kółku, zwrócone do siebie pochylonymi głowami.
i panowie chodzą po dachu w żarówiastopomarańczowych kurtkach. jeszcze bardziej zarówiastopomarańczowymi się wydających na tle tej posępnej, ołowianej dzisiejszej szarości, która miała potencjał tylko by zamienić się w czerń, co właśnie zrobiła.
o kurwa szesnastej.
a na schodach przy prokuraturze rejonowej w mieście portowym powiewało dziś na wietrze skierowanie na rezonans magnetyczny.
skoro już o mieście portowym, to zadziwiająco szaro wypada skwer kościuszki widziany z 32 piętra sea towers. ale to jest materiał na osobną rozprawę. która już niebawem.
poniedziałek, 7 grudnia 2009
vintage inn
w kurorcie, ciemna brama prowadzi z monciaka na ciemne podwórko. na końcu ciemnego podwórka pali się światło w witrynie. wewnątrz, na środku niewielkiego pomieszczenia, leży kupa ciuchów, a naokoło na wieszakach wisi ich jeszcze więcej. są tam wypasione płaszcze nietoperze, sukienki balowe, skórzane kurtki w niespotykanych kolorach, marynarki z dziwnych materiałów, bluzki o niezwykłych fasonach, paski, torebki o najróżniejszych kształtach, na półkach stoją buty, leżą bransoletki i pierścionki, i różne dziwne, kolorowe przedmioty, różowa popielniczka na nóżce. wszystko, rzecz jasna, używane. i wszystko, jak głosi nazwa tego miejsca, wyjątkowe. dwie ładne i fajnie ubrane panie spod sterty ubrań na środku przepraszają za bałagan, ale nie wiedzą już gdzie maja upchnąć te ciuchy, a na pytanie zadane zza dwóch kurtek na wieszakach "a gdzie mogłabym się poprzebierać" odpowiadają "a w przebieralni" i jedna zapalając najpierw światło, prowadzi w dół po żółtych schodach, na których końcu, za zasłonką, jest przebieralnia, w której jest mniej więcej tak:
musowo w kolorze.
dupa oszalała, doszczętnie. i chociaż nie kupiła ani czarnego płaszczyka nietoperza, ani ortalionowej kurtki w turkusowo-czarne paski, bo okazały się za duże, i została w swoim jednak ukochanym brudnożółtym (z coraz większym udziałem brudno) płaszczyku, na odchodnym powiedziała paniom, że zdecydowanie będzie tu zaglądać.
ciągle.
musowo w kolorze.
dupa oszalała, doszczętnie. i chociaż nie kupiła ani czarnego płaszczyka nietoperza, ani ortalionowej kurtki w turkusowo-czarne paski, bo okazały się za duże, i została w swoim jednak ukochanym brudnożółtym (z coraz większym udziałem brudno) płaszczyku, na odchodnym powiedziała paniom, że zdecydowanie będzie tu zaglądać.
ciągle.
mikołaj-hindus
dzięki mikołajowi nad biurkiem roztacza się dziś zapach masala chai.
mogłabym do niej zjeść moją czekoladę mango lassi, gdyby nie to, że figa chciała ją zjeść bardziej.
to jest ten milszy z poniedziałków.
mogłabym do niej zjeść moją czekoladę mango lassi, gdyby nie to, że figa chciała ją zjeść bardziej.
to jest ten milszy z poniedziałków.
niedziela, 6 grudnia 2009
niedzielny obrazek kolejny
stojący w lokalu z kebabem u stóp kamiennej góry,
zza szklanych drzwi wyglądający na zewnątrz, i całym sobą te szklane drzwi wypełniający,
z zapałem zajadający trzymanego w ręku kebaba,
święty mikołaj.
bez czapki.
zza szklanych drzwi wyglądający na zewnątrz, i całym sobą te szklane drzwi wypełniający,
z zapałem zajadający trzymanego w ręku kebaba,
święty mikołaj.
bez czapki.
sobota, 5 grudnia 2009
houston, mamy problem
w tunelu dworca gdynia główna,
którym ostatnio co sobotę przechodzę z psem w drodze do lasu na wolności,
wisi gruby, miękki i puchaty
koc w panterę.
niedługo będziecie mogli mnie nazywać blanket lady.
w zebrę też jest.
którym ostatnio co sobotę przechodzę z psem w drodze do lasu na wolności,
wisi gruby, miękki i puchaty
koc w panterę.
niedługo będziecie mogli mnie nazywać blanket lady.
w zebrę też jest.
piątek, 4 grudnia 2009
środa, 2 grudnia 2009
wtorek, 1 grudnia 2009
poniedziałek, 30 listopada 2009
tygrysy lubię najbardziej
od kilku tygodni w poniedziałkowe późne popołudnia, kiedy to zawsze przechodzę tunelem pod kurortowymi torami, przyglądałam się rozwieszonemu za straganem z serwetami, obrusami, i innymi, kocu. kocu z wielkim na środku tygrysem na tle zielonej dżungli. kocu (...kocowi?) tandetnemu, z cienkiego szmatławego pseudopolaru, za 22 złote.
za każdym razem przechodząc tunelem wpatrywałam się w tego tygrysa i na chwilę zwalniałam kroku, zahipnotyzowana jakby, wahając się, czy się nie zatrzymać.
od dzisiaj w kurortowym tunelu nie wisi już koc z tygrysem w dżungli.
w tygrysa właśnie się owinęłam na kanapie.
a w dzień będzie dumnie patrzył z jej oparcia.
za każdym razem przechodząc tunelem wpatrywałam się w tego tygrysa i na chwilę zwalniałam kroku, zahipnotyzowana jakby, wahając się, czy się nie zatrzymać.
od dzisiaj w kurortowym tunelu nie wisi już koc z tygrysem w dżungli.
w tygrysa właśnie się owinęłam na kanapie.
a w dzień będzie dumnie patrzył z jej oparcia.
niedziela, 29 listopada 2009
czwartek, 26 listopada 2009
środa, 25 listopada 2009
wtorek, 24 listopada 2009
mięciuchna wełenka
dla chwilowej przeciwwagi dla listopada, coś niepoważnego, rodem z najprawdziwszego pudelka.
i nawet tym razem dupa nie musiała się za bardzo osobiście wysilać. bo wyręczył ją ktoś inny.
wczoraj w restauracji hinduskiej w centrum miasta portowego dupa miała bowiem wątpliwą przyjemność przebywania w tym samym pomieszczeniu, co...
...
...
tadaaam
DODA.
we własnej osobie.
z własnym nergalem.
(ojoj, ale mi wzrośnie liczba wejść teraz)
i jeszcze jakimś trzecim człowiekiem. któremu opowiadała, jak to odgryzła sobie kawałek języka, czy coś w tym stylu.
godny napomknięcia jest fakt, że trzyosobowe towarzystwo dupy wraz z tąże (matko, czy można tak powiedzieć?) zostało zaszczycone byciem przedrzeźnianym przez we własnej osobie dodę. bo kiedy nie zwróciło towarzystwo na nią za bardzo uwagi, gdy weszła, a pochłonięte rozmową, wybuchło głośnym śmiechem, bynajmniej kompletnie niezwiązanym z własną dody osobą, doda we własnej osobie postanowiła na cały głos wydobyć z siebie podniosłe "HA-HA-HA-HA-HA!" na całą, poza towarzystwem dupy i akompaniamentem dody we własnej osobie pustą, restaurację. w niewiadomym bliżej celu i kierunku.
ale zdecydowanie do wiadomości towarzystwa.
zdjęć nie ma. nawet z nowej komórki. a może właściwie i szkoda. taki news.
a tytuł, to już zupełnie inna historia. prawda, że brzmi ładnie?
i nawet tym razem dupa nie musiała się za bardzo osobiście wysilać. bo wyręczył ją ktoś inny.
wczoraj w restauracji hinduskiej w centrum miasta portowego dupa miała bowiem wątpliwą przyjemność przebywania w tym samym pomieszczeniu, co...
...
...
tadaaam
DODA.
we własnej osobie.
z własnym nergalem.
(ojoj, ale mi wzrośnie liczba wejść teraz)
i jeszcze jakimś trzecim człowiekiem. któremu opowiadała, jak to odgryzła sobie kawałek języka, czy coś w tym stylu.
godny napomknięcia jest fakt, że trzyosobowe towarzystwo dupy wraz z tąże (matko, czy można tak powiedzieć?) zostało zaszczycone byciem przedrzeźnianym przez we własnej osobie dodę. bo kiedy nie zwróciło towarzystwo na nią za bardzo uwagi, gdy weszła, a pochłonięte rozmową, wybuchło głośnym śmiechem, bynajmniej kompletnie niezwiązanym z własną dody osobą, doda we własnej osobie postanowiła na cały głos wydobyć z siebie podniosłe "HA-HA-HA-HA-HA!" na całą, poza towarzystwem dupy i akompaniamentem dody we własnej osobie pustą, restaurację. w niewiadomym bliżej celu i kierunku.
ale zdecydowanie do wiadomości towarzystwa.
zdjęć nie ma. nawet z nowej komórki. a może właściwie i szkoda. taki news.
a tytuł, to już zupełnie inna historia. prawda, że brzmi ładnie?
piętnaście
już dawno przestałam jeździć palić świeczki pod pamiątkową tablicą.
dzisiaj symbolicznie zapalam na blogu.
bo jednak nic się nie zmieniło w tej kwestii.
choć długo nie umiałam się sama przed sobą do tego przyznać.
jakieś piętnaście lat.
dzisiaj symbolicznie zapalam na blogu.
bo jednak nic się nie zmieniło w tej kwestii.
choć długo nie umiałam się sama przed sobą do tego przyznać.
jakieś piętnaście lat.
*
chyba tyle.
poniedziałek, 23 listopada 2009
niedziela, 22 listopada 2009
weź pan to zlikwiduj
bo to jest tak.
za każdym razem, kiedy zaczynam układać historię do napisania, z wrażeń wzrokowo-słuchowych, prędzej czy później wkrada się do niej jakiś patos. patos zupełnie nie na miejscu.
niby tylko szuranie nogami w jesiennych liściach w lesie przy wolności, patrzenie na szare wzburzone morze, co się nie kończy i zielone światło latarni, i szare niebo zasłane tabunem kraczących kraczydeł co poderwały się z dachu teatru muzycznego.
ale zaraz rezygnuję. bo cisną mi się jakieś komentarze niestosownie patetyczne. o życiu. i innych. wspomnienia z dzieciństwa jakieś.
jak znalazłam na zboczu kamiennej góry martwego ptaszka, któremu byłam przekonana, ktoś wypalił oczy, bo było to wtedy miejsce zła wszelkiego. i wszelakiego. którym straszyło się małe blond dziewczynki.
i takie różne.
listopad robi mi patetyczne kuku. szkodzi mi wręcz. w tym roku wyjątkowo. mam nadzieję, że są to szkody odwracalne. (zaczynam się zastanawiać, również po rozmowach z ludźmi, którzy mają tak samo, czy tegoroczny listopad nie jest jakiś, nie wiem, kosmiczny, napromieniowany, zmutowany genetycznie... ewidentnie jest coś z nim nie tak.)
a wiadomo, kto z patosem poradzi sobie najlepiej.
dupa z nową komórką na pewnym pięknym sopockim poddaszu.
za każdym razem, kiedy zaczynam układać historię do napisania, z wrażeń wzrokowo-słuchowych, prędzej czy później wkrada się do niej jakiś patos. patos zupełnie nie na miejscu.
niby tylko szuranie nogami w jesiennych liściach w lesie przy wolności, patrzenie na szare wzburzone morze, co się nie kończy i zielone światło latarni, i szare niebo zasłane tabunem kraczących kraczydeł co poderwały się z dachu teatru muzycznego.
ale zaraz rezygnuję. bo cisną mi się jakieś komentarze niestosownie patetyczne. o życiu. i innych. wspomnienia z dzieciństwa jakieś.
jak znalazłam na zboczu kamiennej góry martwego ptaszka, któremu byłam przekonana, ktoś wypalił oczy, bo było to wtedy miejsce zła wszelkiego. i wszelakiego. którym straszyło się małe blond dziewczynki.
i takie różne.
listopad robi mi patetyczne kuku. szkodzi mi wręcz. w tym roku wyjątkowo. mam nadzieję, że są to szkody odwracalne. (zaczynam się zastanawiać, również po rozmowach z ludźmi, którzy mają tak samo, czy tegoroczny listopad nie jest jakiś, nie wiem, kosmiczny, napromieniowany, zmutowany genetycznie... ewidentnie jest coś z nim nie tak.)
a wiadomo, kto z patosem poradzi sobie najlepiej.
dupa z nową komórką na pewnym pięknym sopockim poddaszu.
środa, 18 listopada 2009
holga kontra listopadowa deprecha
i oto pojawia się dylemat - na bloga czy na fejsbuka? a jeśli na oba, to najpierw na bloga czy najpierw na fejsbuka? :)
no bo motywacje już są inne - na bloga z powodów kolorowo-holgowo-fotowo-pseudoartystycznych
na fejsbuka z powodów towarzyskich, ładnie pooznaczać, kto, gdzie, i w ogóle
ale człowieka dylematy dopadają w tych czasach.
ważne, że na kolorowo.
no bo motywacje już są inne - na bloga z powodów kolorowo-holgowo-fotowo-pseudoartystycznych
na fejsbuka z powodów towarzyskich, ładnie pooznaczać, kto, gdzie, i w ogóle
ale człowieka dylematy dopadają w tych czasach.
ważne, że na kolorowo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)