sobota, 3 października 2009

sobotnia historia miejska o braku życzliwości

(miasto dostarcza mi tyle tych historii, że mogłabym całego bloga chyba na nie przeznaczyć)
oczywiście wracam ze spaceru z psem, bo wiele z tych historii dzieje się właśnie wtedy. pies jest dzisiaj w dyspozycji dziwnej i szczeka na wszystkich ludzi, którzy jej się nie podobają, jednemu znajomemu psiakowi na spacerniaku też kilka razy odwarkuje słowo na s, bo najwyraźniej NIE MA ochoty się bawić.
w drodze powrotnej, zapewne na skutek zjedzenia jednej z tych pysznych rzeczy, które można znaleźć na spacerze w mieście, i które są o niebo lepsze niż to, co codzień pani sypie do miski, pies przystaje i zaczyna wykonywać ruchy, które niechybnie prowadzą do puszczenia pawia. zatrzymujemy się, pech chciał, że jesteśmy na środku chodnika przy ruchliwej ulicy w centrum miasta, i nie mam gdzie szybko psa przetransportować zanim dojdzie do punktu kulminacyjnego (co zazwyczaj w takich sytuacjach robię). przytulam się więc jak najbliżej ściany kamienicy, koło której akurat przechodziłyśmy. pies wymiotuje na chodnik. i dokładnie w tym momencie, z drzwi owej kamienicy, która mieści w sobie kilka firm, wychyla się starszawy pan, niechybnie portier, i zaczyna krzyczeć. początku się tylko domyślam, a dalej, kiedy już mam wyciągnięte słuchawki z uszu, słyszę:
"proszę to natychmiast w tej chwili sprzątnać!!!!! bo zadzwonię po straż miejską!!!!"
więc ja trochę zaskoczona tak mocnym wyrażeniem zdania, ale jednocześnie próbując zachować spokój, co nie do końca mi się udaje, mówię:
"czy mógłby pan dać mi kawałek papieru albo cokolwiek, żebym mogła to sprzątnąć, bo nie mam czym?" (do sprzątania nie ma za wiele, raczej wystarczy chusteczka, której jednak akurat nie mam).
pan odpowiada, tym samym tonem:
"a skąd ja pani wezmę teraz papier?!" i dalej to samo: "w tej chwili proszę to sprzątnąć, bo dzwonię po straż!!!!"
ja, wiedząc i tak, że zanim pan zadzwoni po straż, to ja zdążę milion razy stamtąd pójść, a jakby próbował się do nas zbliżyć, to figa już mu pokaże i pan raczej schowa się z powrotem, ale nie chcąc jednak zostawiać tak tej sprawy na ulicy, ponawiam prośbę:
"nie mam przy sobie niczego, czym mogłabym to sprzątnąć, bo nie przygotowałam się na to, że mój pies będzie wymiotował na spacerze. czy mógłby pan mi pomóc i dać mi kawałek papieru, albo cokolwiek, czym mogłabym to sprzątnąć?"
pan z wielką pretensją znika, ja stoję i czekam, babcie przechodzące ulicą zaczęły już się zbierać i oglądać widowisko. pan w końcu po dłuższej chwili wychodzi i podaje mi piękne naręcze papieru toaletowego. ja mówię "dziękuję". wycieram co trzeba, wyrzucam do kosza, zabieram psa i idziemy.
a refleksja jest taka, jak zwykle - jak inaczej by się żyło, gdyby domyślną reakcją ludzi w takich sytuacjach, zamiast złości, była życzliwość.

2 komentarze:

  1. no kurcze, no, i co tu mozna powiedziec. Pan chcial byc wazniejszy niz byl. Ja zawsze bede twierdzila, ze ludzie bardziej ten swiat brudza niz zwierzeta. I idea zbierania psiej kupy do foliowej torebki, w ktorej kupa przetrwa na wieki, zawsze bedzie mi sie wydawala dziwna, chociaz sama zbieram mojego psa kupy do foliowej torebki i wyrzucam do smieci, no bo tak trzeba i jak nie zbiore, to ktos wezwie straz miejska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem ręce i majtki opadają na bezinteresowną ludzką ( miejską ) agresję. Zresztą wiejska agresja pewnie tez niezgorsza, ech.

    BTW , widziałam Cie na ulicy :)), przy Batorym, bez psa , ale Cię poznałam !
    To było niezwykłe :zobaczyć w realu kogos z wirtualu.

    OdpowiedzUsuń