scenka odbywa się trochę w kuchni a trochę w korytarzu. jest jakby środek nocy. chociaż zależy, co jest środkiem. wróciliśmy w trzy sztuki z mega udanej imprezy w dsd - j, p i ja. j i p zasiadają jeszcze w kuchni, p z intencją zjedzenia jeszcze czegoś, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, a najlepiej ugotowania, co na szczęście skutecznie zostaje wybite mu z głowy. ja za to postanawiam czym prędzej zniknąć w czeluściach mojej sypialni, i zasnąć, bo za kilka godzin muszę wstać na chrzciny mojej najpiękniejszej bratanicy na świecie.
ponieważ moja sypialnia sąsiaduje z kuchnią, w drodze z łazienki do tejże sypialni (czyli w ciągu jakichś dwóch kroków), pertraktuję, by j i p jak najprędzej kuchnię opuścili i nie przeszkadzali mi spać. nawiązuje się wtedy również pewna pamiętna wymiana zdań między mną i p. (tło tej rozmowy jest takie, że wcześniej j próbowała ciężko bardzo wyciągnąć p na rzeczona imprezę, na co p, próbując wysłać nas tam bez swojego towarzystwa, zapytał "a czy to jest
w a ż n e żeby iść na tę imprezę?", co wywołało dosyć ożywioną dyskusję trójstronną na temat tego, co to znaczy, że coś jest ważne, kiedy już szliśmy ulicami portowego miasta popijając z piersiówki maminą nalewkę z czarnej porzeczki. temat wrócił, kiedy wracaliśmy tymi samymi ulicami, i wtedy ja stwierdziłam, że pójście na tę imprezę było w a ż n e, bo baaardzo dobrze się na niej bawiłam i miałam ogromną frajdę z bycia na owej imprezie).
więc już w owej kuchni/korytarzu/przelocie do sypialni, rozmowa toczy się dalej.
p mówi: owszem, było super p r z y j e m n i e, ale na pewno nie było to w a ż n e, żeby tam iść.
na co ja mówię: a dla mnie było w a ż n e, właśnie dlatego, że było p r z y j e m n i e.
po czym po chwilowym zastanowieniu wychylam jeszcze głowę z sypialni i mówię:
bo dla mnie w s z y s t k o co jest p r z y j e m n e, jest w a ż n e.
na co p mi odpowiada: bo ty jesteś hedonistką, a ja nie.
na co ja, stuprocentowo poważnie pukając się w głowę, odpowiadam, że chyba raczej jest dokładnie wręcz przeciwnie.
i tyle.
i poszłam spać (za chwilę jeszcze raz wychylając się przez uchylone drzwi ze słowami "ej, weźcie już idźcie spać z tej kuchni, raz dwa")
bo ja po prostu za każdym razem się cieszę, z przyjemnie spędzonego czasu, z fajnej muzyki (a zwłaszcza tej ulubionej), z fajnych spotkań. i to jest dla mnie ważne, i nie sądzę, by miało to cokolwiek wspólnego z hedonizmem. raczej zwyczajnie straszliwie bardzo doceniam miłe chwile.
ament.
a na chrzcinach objadłam się i opiłam za następne jakieś dwa tygodnie, i poczułam nader silnie, jak to jest występować na rodzinnych spotkaniach jako ta niesparowana ciotka, co w dodatku wygląda dokładnie jak aktorka z na wspólnej (nie mam pojęcia która, ale ponieważ powiedziała mi już to ładna pielęgniarka w ładnej przychodni dawno temu, chyba aż sprawdzę).
i naprawdę mam najpiękniejszą bratanicę na świecie.
Hehe, w Na wspólnej to na pewno chodzi o postać o imieniu Maja. Rzeczywiście, można dostrzec pewne podobieństwo :)
OdpowiedzUsuńTy no coś w tym jest ;)
OdpowiedzUsuń