czwartek, 17 stycznia 2008

dwanaście

Całkiem niezły dzień dzisiaj był. Pies mi się nawet do tego wybiegał, i leży teraz ośliniony i obłocony, i dyszy.
Ale najpierw.
Miałam wczoraj już ułożony w głowie tekst, co go chciałam napisać, w kwestii niezrozumienia pewnych moich przesłanek, w celu zelaborowania pewnej kwestii, i w dodatku dostając inspirację tym razem na dworcu we Wrzeszczu, na którym pan starszy wręczył mi ulotkę-zaproszenie na spotkanie organizowane w Sopocie przez biuro matrymonialne Razem.
Ale na szczęście z powodu natłoku zajęć się mi to nie udało, i teraz już nie napiszę tego tekstu, bo po co. Bo nie ma sensu, bo znowu się rozwlekę, a i tak większość nie skuma do końca, o czym, bo jakbym miała to tak wyelaborować, to by mi zajęło milion stron, i nikt by tego i tak nie przeczytał.
Więc lepiej napiszę o moim szopoholizmie. Bo przybrał on niepokojące rozmiary i chyba czas z nim skończyć. Może tak będę tu zapisywać, co kupiłam, za każdym razem, to może mnie to odzwyczai, jak się przestraszę, ile tego. Bo powiem Wam, ze ten mój szopoholizm jest najfakinprawdziwszy. W sensie, że jak tak sobie coś kupię, to się mnie nastrój podnosi. To wręcz się mnie w euforię wpada, i chce mi się jarzyć, i wogle wszystko mi się chce.
Czyli takie klasyczne uzależnienie.
Eniłej, dzisiaj musiałam spędzić troszkę czasu w pewnym centrum handlowym, bo musiałam czekać, aż się mnie coś tam zrobi, co nie mogę powiedzieć na razie co, i w każdym razie musiałam 40 minut sobie zająć. Więc oprócz samotnej kawy zajęłam się, a jakże, zakupieniem koszulki, wisiorka takiego w hłamie z takim metalowym niby żurawiem z origami, oraz, właśnie, książki. Książki Marcina Świetlickiego "Dwanaście", co dopiero niedawno się dowiedziałam, że napisał powieść, a w międzyczasie on już kolejną napisał, co się "Trzynaście" nazywa. I chciałam od razu obie kupić, ale rozsądek (!) powiedział mi, że jak to, po pierwsze masz conajmniej cztery napoczęte książki, a jeszcze conajmniej dziesięć nienapoczętych czeka na kupce, więc bez sensu. No to kupiłam jedną. I od razu zaczęłam czytać, i właśnie tego potrzebowałam, właśnie takiej prozy mi się chciało! I się mi przypomniało, że kocham Pana, Panie Świetlicki.
No a musicie wiedzieć, że pan Świetlicki dość poważną rolę odegrał w moim młodym zbuntowanym życiu. Pan nie pamięta, ale mam od Pana autograf, na którym napisał mi Pan "Nie rozczulaj mnie tak, Karolino." Wprawdzie byłam wtedy rudym szczenięciem zaledwie, ale i tak sentyment mam wielki.
Więc przepraszam Was bardzo, ale idę się wycofać trochę i zatopić w książce.
Co zaczyna się tak:

- Prawdziwy bohater powinien być samotny.
Tak powiedziała ta pani, wstała i wyszła. Podszedł do okna, i patrzył jak idzie. Szła pewnie, niosąc dużą, elegancką torbę. Szła przez ośnieżony plac, w stronę dworca, ta pani.

1 komentarz:

  1. O boŻe, mi się nawet to nie udaje. Szoping. Ale dzisiaj to przysięgam, mimo wszystko rzucę fabrykę o 16.30 whój, nawet jakby waliło się i paliło, zamknę tabelki i pojadę na zakupy. O!

    OdpowiedzUsuń