już kiedyś pisałam o tym, że kiedy się jest chorym, to człowiek ma okazję być w różnych miejscach, w porach, o których by się w innym wypadku w tych miejscach nie znalazł. chociażby w aptece.
kiedy kupowałam dzisiaj lekarstwa na moją chorość, usankcjonowaną kolejnymi dniami zwolnienia, to w międzyczasie gdzieś tak z czworo innych klientów podchodziło do drugiego okienka. i jakoś w każdym coś było jakby dziwnego. na przykład w młodym kolesiu z nikonem na szyi, który głośno żartował na temat swojej choroby (a kupował niezłą baterię leków), jakby nie wiem, tuszując coś, czy jak, ("no jakoś człowiek musi żyć"), przy czym okazało się, że jedną receptę ma przeterminowaną i musi zapłacić sto procent, czym się jakoś nie przejął. po czym zapłacił, stanął obok mnie na głos sprawdzając wszystkie opakowania. po czym usiadł przy wyjściu. i podniósł się jakoś tak akurat dokładnie w tym momencie, kiedy wychodziłam (staram się nie ulegać paranoi, naprawdę). a ja zaraz sprytnie czmychnęłam do rossmana, o czym za chwilę.
bo zanim wyszłam, to był jeszcze dziadek, co chciał rozmienić stówę, była pani, co chciała kupić plaster "z metraża", a na koniec pani, która krecąc się chwilę po całej aptece, podeszła w końcu do okienka i spytała nieśmiało "czy dostanę jakieś ulotki na temat prostaty?". po czym panie powiedziały, że niestety, nie, i pani mrucząc pod nosem "nie mają panie, bo ja się tylko miałam dowiedzieć, dziękuję, dowidzenia", wyszła.
w rossmanie natomiast w drodze do kasy, napotkałam starą babcię, która na dziale z perfumami pytała przerażone dwie panie z obsługi, o niespotykane perfumy ("[dajmy na to] bożenka, ty się będziesz lepiej orientowała, bo pani szuka perfumów o zapachu róży, jaśminu, albo piwonii"). starsza pani jeszcze raz podkreśliła te trzy zapachy, które ją interesowały, i dowiedziała się, że nie ma szans, żeby dostać perfumy o zapachu piwonii, albo jaśminu. "są tylko mieszanki." babcia więc się trochę oburzyła, że kiedyś to mogła sobie wybrać zapach, jaki chciała, a teraz najwyraźniej nie ma już takiej opcji. za to znaczącym, trochę filuternym tonem, rzekła "ale pani to na pewno coś dla mnie znajdzie wśród tych mieszanek. tylko porządne mają być perfumy, nie tam jakieś nie wiadomo co." i jak stałam w kolejce do kasy, to słyszałam tylko powtarzające się "a to to co jest za zapach, pani mi powie?" i widziałam pochyloną babcię nad półkami z kolorowymi buteleczkami, i nieco wciąż przerażoną panią z obsługi.
trochę to nawet mogłaby być moja babcia, jeszcze kilka lat temu...
ale dziwny trochę ten chwilowy dzień na mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz