taki po prostu, zwyczajny, normalny, ludzki, kobiecy, dojmujący, nicniemówiący, z wielkimi oczami, smutny, smutek,
coś mi się tu pałęta,
ale chyba nawet nie będę go przeganiać, przecież on też ma gdzieś swoje miejsce.
poniedziałek, 30 marca 2009
niedziela, 29 marca 2009
sobota, 28 marca 2009
kundelek.pl donosi...
... że dupę widziano ostatnio w szpitalu. udało nam się dowiedzieć różnych sensacyjnych wiadomości. że lekarz anestezjolog (co to go najpierw po całym szpitalu szukano i przez godzinę znaleźć nie można było) nie mógł dupy uśpić, a przynajmniej po podaniu jej narkozy obliczonej na jej wagę ciała, kiedy już sprawiała wrażenie, że odjechała daleko hen, dupa zaczęła podobno się nagle odzywać, jak się do niej lekarz zabrał. miejmy nadzieję, że nie mówiła żadnych brzydkich wyrazów, bo byłby wstyd. po tym postanowiono dowalić jej więcej w żyłę.
potem natomiast nie można jej było obudzić.
dziwna jakaś.
podobno dupa ocknęła się dopiero na łóżku. miejmy nadzieję, że jak ją wybudzano, to też nic niestosownego nie powiedziała. podobno nie pamięta.
po ocknięciu się natomiast co dupa postanowiła zrobić, jak już tylko zapanowała nad własnymi kończynami? oczywiście, zdjęcie, jak to dupa. "a co, w szpitalu sobie nie zrobię?" cytuje kundelek.
kundelek sądzi, że może i częściej taka narkozę mogliby jej zapodawać...
potem natomiast nie można jej było obudzić.
dziwna jakaś.
podobno dupa ocknęła się dopiero na łóżku. miejmy nadzieję, że jak ją wybudzano, to też nic niestosownego nie powiedziała. podobno nie pamięta.
po ocknięciu się natomiast co dupa postanowiła zrobić, jak już tylko zapanowała nad własnymi kończynami? oczywiście, zdjęcie, jak to dupa. "a co, w szpitalu sobie nie zrobię?" cytuje kundelek.
kundelek sądzi, że może i częściej taka narkozę mogliby jej zapodawać...
środa, 25 marca 2009
wtorek, 24 marca 2009
galeria innych ludzi, odcinek pierwszy, a właściwie nie wiadomo już który
na dysku mam pełno zdjęć. nieprzebranych, nie nadających się z pozoru do niczego i nigdy do niczego nie wybranych, ale nigdy też nie skasowanych. raz zrzuconych i zapomnianych, zajmujących tylko ostatnie gigabajty na dysku.
lubię je ostatnio oglądać, bo wiem dobrze, czemu ich nie skasowałam. bo jest na nich życie. są miejsca pełne ludzi. tych, którzy stoją w dalszym planie, gdzieś poza głębią ostrości, niewykadrowani, niewkomponowani. przypadkowo znajdujący się w kadrze. niespodziewani.
lubię znajdować takie twarze gdzieś w tle, zajęte czymś, myślące o czymś, mówiące, gapiące się. często nieświadome, że w ogóle ktoś je właśnie uwiecznia. a czasem przypadkiem rzucające spojrzenie prosto w obiektyw. w oglądaniu ich twarzy na ekranie monitora jest coś metafizycznego. to zatrzymane chwile z życia zupełnie obcych ludzi, na których drodze znalazłam się przez moment, często nawet o tym nie wiedząc.
przyglądam się im, i wymyślam sobie te chwile.
lubię je ostatnio oglądać, bo wiem dobrze, czemu ich nie skasowałam. bo jest na nich życie. są miejsca pełne ludzi. tych, którzy stoją w dalszym planie, gdzieś poza głębią ostrości, niewykadrowani, niewkomponowani. przypadkowo znajdujący się w kadrze. niespodziewani.
lubię znajdować takie twarze gdzieś w tle, zajęte czymś, myślące o czymś, mówiące, gapiące się. często nieświadome, że w ogóle ktoś je właśnie uwiecznia. a czasem przypadkiem rzucające spojrzenie prosto w obiektyw. w oglądaniu ich twarzy na ekranie monitora jest coś metafizycznego. to zatrzymane chwile z życia zupełnie obcych ludzi, na których drodze znalazłam się przez moment, często nawet o tym nie wiedząc.
przyglądam się im, i wymyślam sobie te chwile.
tenisowy zawrót głowy
dziękuję panu boru, że stworzył piłkę tenisową.
nie, nie zaczęłam grać w tenisa.
jak się okazuje, mój pies, ten sam co zamówił tę zimę (teraz jestem tego pewna), bardzo pokochał piłkę tenisową, chociaż w ogóle się tego nie spodziewałam. ale sama chyba zorientowała się, że czas się odchudzić - kiedy wróciłam dzisiaj do domu, była pochłonięta czytaniem tabeli kalorii z wyborczej. to chyba jakiś taki ogólny trend wiosenny - w końcu zbliża się sezon bikini.
najpierw więc, za namową pani, wypróbowała jedną piłkę znalezioną w lesie, a dzisiaj ma już piękną żarówiastą nówkesztuke z prawdziwego wielkiego sklepu sportowego. no dobra, po pierwszym spacerze jest jak psu z gardła. ale za to podskakuje najlepiej na świecie.
dzisiaj więc jesteśmy obie szczęśliwe z powodu posiadania piłki tenisowej, a ja aktualnie uważam ją za najwspanialszy wynalazek świata. nigdy jeszcze żaden przedmiot tak długotrwale psa nie zajął. (oprócz tych, które tak ją zajęły, że zniknęły w czarnych czeluściach uzębionej paszczy.)
6,20, a tyle radości. ;)
nie, nie zaczęłam grać w tenisa.
jak się okazuje, mój pies, ten sam co zamówił tę zimę (teraz jestem tego pewna), bardzo pokochał piłkę tenisową, chociaż w ogóle się tego nie spodziewałam. ale sama chyba zorientowała się, że czas się odchudzić - kiedy wróciłam dzisiaj do domu, była pochłonięta czytaniem tabeli kalorii z wyborczej. to chyba jakiś taki ogólny trend wiosenny - w końcu zbliża się sezon bikini.
najpierw więc, za namową pani, wypróbowała jedną piłkę znalezioną w lesie, a dzisiaj ma już piękną żarówiastą nówkesztuke z prawdziwego wielkiego sklepu sportowego. no dobra, po pierwszym spacerze jest jak psu z gardła. ale za to podskakuje najlepiej na świecie.
dzisiaj więc jesteśmy obie szczęśliwe z powodu posiadania piłki tenisowej, a ja aktualnie uważam ją za najwspanialszy wynalazek świata. nigdy jeszcze żaden przedmiot tak długotrwale psa nie zajął. (oprócz tych, które tak ją zajęły, że zniknęły w czarnych czeluściach uzębionej paszczy.)
6,20, a tyle radości. ;)
sobota, 21 marca 2009
spostrzeżenia i nauczki kierowcy elki
1. od spinania się za kierownicą można mieć niezłe zakwasy.
2. po prawej stronie jezdni znajdują się znaki, te same, co rysowali w książce. zwłaszcza występuje czasem taki czerwony, z napisem. nie warto się wtedy zamyślać o zupełnie czym innym.
3. biegi da się spokojnie zmieniać bez skręcania kierownicą w prawo.
4. prędkościomierz to ten zegar po lewej. (;P)
5. prawo jest w prawo. nie w lewo.
6. no i czasem trzeba to sprzęgło koniecznie, a czasem w ogóle nie trzeba. wiedziałam, że ze sprzęgłem będą przeboje.
jeszcze dużo spostrzeżeń, ale wciąż jeszcze od ich wielości boli głowa. nie mówiąc o karku i ramionach.
2. po prawej stronie jezdni znajdują się znaki, te same, co rysowali w książce. zwłaszcza występuje czasem taki czerwony, z napisem. nie warto się wtedy zamyślać o zupełnie czym innym.
3. biegi da się spokojnie zmieniać bez skręcania kierownicą w prawo.
4. prędkościomierz to ten zegar po lewej. (;P)
5. prawo jest w prawo. nie w lewo.
6. no i czasem trzeba to sprzęgło koniecznie, a czasem w ogóle nie trzeba. wiedziałam, że ze sprzęgłem będą przeboje.
jeszcze dużo spostrzeżeń, ale wciąż jeszcze od ich wielości boli głowa. nie mówiąc o karku i ramionach.
czwartek, 19 marca 2009
środa, 18 marca 2009
the fourth plinth
w mieście, którego nie ma, na trafalgar square, w jednym z czterech rogów placu, stoi tak zwany czwarty cokół. cokół, na którym nic nie stoi, żaden lew, żaden nelson. pusty cokół. miał na nim podobno znaleźć się pomnik williama IV, ale się z różnych powodów nigdy nie znalazł.
w 1999 roku powstał the fourth plinth project, którego celem było zlecanie artystom współczesnym tworzenie dzieł, które mogłyby się znaleźć na jakiś czas na cokole. takich rzeźb/instalacji były do tej pory cztery.
anthony gormley, który teraz ma zagospodarować cokół, ma zgoła inny pomysł, niż jego poprzednicy. od 6 lipca, przez sto dni na cokole będą stawać ci, którzy zgłoszą się do projektu one&other i zostaną wylosowani przez komputer. każdy z 2400 odważnych (czy, jak dla mnie, szczęśliwców) na godzinę będzie mógł zagospodarować cokół dla siebie. coś pokazać. coś powiedzieć. a moze po prostu pogapić się z góry na plac, na ludzi. i na widniejącego w oddali big bena. wszystko będzie można obserwować na żywo, w relacjach telewizyjnych i w internecie.
oprócz tych wszystkich refleksji o sztuce i ludzie, itepe, przyszła mi do głowy jedna myśl.
pomyślałam sobie, że chciałabym znaleźć się na takim czwartym cokole, w samym sercu miasta, którego nie ma, gdzieś o sierpniowym świcie.
i patrzeć, jak słońce wstaje nad tym miastem i pierwszymi promykami je oświetla.
chyba bym oszalała. ;)
w 1999 roku powstał the fourth plinth project, którego celem było zlecanie artystom współczesnym tworzenie dzieł, które mogłyby się znaleźć na jakiś czas na cokole. takich rzeźb/instalacji były do tej pory cztery.
anthony gormley, który teraz ma zagospodarować cokół, ma zgoła inny pomysł, niż jego poprzednicy. od 6 lipca, przez sto dni na cokole będą stawać ci, którzy zgłoszą się do projektu one&other i zostaną wylosowani przez komputer. każdy z 2400 odważnych (czy, jak dla mnie, szczęśliwców) na godzinę będzie mógł zagospodarować cokół dla siebie. coś pokazać. coś powiedzieć. a moze po prostu pogapić się z góry na plac, na ludzi. i na widniejącego w oddali big bena. wszystko będzie można obserwować na żywo, w relacjach telewizyjnych i w internecie.
oprócz tych wszystkich refleksji o sztuce i ludzie, itepe, przyszła mi do głowy jedna myśl.
pomyślałam sobie, że chciałabym znaleźć się na takim czwartym cokole, w samym sercu miasta, którego nie ma, gdzieś o sierpniowym świcie.
i patrzeć, jak słońce wstaje nad tym miastem i pierwszymi promykami je oświetla.
chyba bym oszalała. ;)
wtorek, 17 marca 2009
dzieńdźwięki
budzik
ptasie się darcie
(a raczej:
ptasie się darcie
budzik
ptasie się darcie)
pazury o podłogę
psi ziew
woda z rur o kafelki
suszarka
odsuw zasuw drzwi suwanych
stukanie przy wysypywaniu pudru o pokrywkę
psik psik perfum
(dla psa ostateczny znak, że wychodzimy)
pazury o podłogę, przeciąg przeciąg
dzyń dzyń smyczy i klucza
szczęk klucza w zamku
odsuw zasuw drzwi windy, dwukrotny, szum windy pomiędzy
odsuw zasuw drzwi od klatki
z powrotem to samo, odwrotnie, wcześniej jeszcze las na żywo
stuk stuk po parkiecie jeszcze
stuk stuk po chodniku
i teraz w jednej opcji ptaków się darcie przechodzące powoli w ryk samochodów i kolejki eskaem
w drugiej opcji empetrzy w uszy
zależy
trzask drzwi od samochodu
autopilot radia gdańsk
raport eski rock
wojewódzkifigurski
trzask drzwi odsuw zasuw drzwi szum windy
pik pikacza
pik komputera
szum wiatraka
stuk stuk klawiatury
szum wody na kawę
stuk stuk klawiatury
szum klimatyzacji
stuk stuk szum szum dryń dryń pip pip
szum wody na kawę
stuk stuk szum szum dryń dryń pip pip
pik pikacza
a potem to już różnie
ptasie się darcie
(a raczej:
ptasie się darcie
budzik
ptasie się darcie)
pazury o podłogę
psi ziew
woda z rur o kafelki
suszarka
odsuw zasuw drzwi suwanych
stukanie przy wysypywaniu pudru o pokrywkę
psik psik perfum
(dla psa ostateczny znak, że wychodzimy)
pazury o podłogę, przeciąg przeciąg
dzyń dzyń smyczy i klucza
szczęk klucza w zamku
odsuw zasuw drzwi windy, dwukrotny, szum windy pomiędzy
odsuw zasuw drzwi od klatki
z powrotem to samo, odwrotnie, wcześniej jeszcze las na żywo
stuk stuk po parkiecie jeszcze
stuk stuk po chodniku
i teraz w jednej opcji ptaków się darcie przechodzące powoli w ryk samochodów i kolejki eskaem
w drugiej opcji empetrzy w uszy
zależy
trzask drzwi od samochodu
autopilot radia gdańsk
raport eski rock
wojewódzkifigurski
trzask drzwi odsuw zasuw drzwi szum windy
pik pikacza
pik komputera
szum wiatraka
stuk stuk klawiatury
szum wody na kawę
stuk stuk klawiatury
szum klimatyzacji
stuk stuk szum szum dryń dryń pip pip
szum wody na kawę
stuk stuk szum szum dryń dryń pip pip
pik pikacza
a potem to już różnie
niedziela, 15 marca 2009
kraaa kraaa
figa ma taką ulubioną zabawę. zabawa to w "łap wiewiórę". polega na wypatrywaniu wiewiór w różnych miejscach
i gonieniu ich, a potem stawaniu na tylnych łapach z przednimi na pniu drzewa, kiedy kolejny raz wiewióry nie uda się złapać.
niestety w dziwnym lesie występuje niedobór wiewiór. jest tam wiele różnych stworzeń, przedmiotów, czasem jakaś klawiatura wśród liści się skryje, czasem jakaś część garderoby, mniej lub bardziej wierzchniej.
ale wiewióry coś rzadko się pokazują.
dlatego też zabawa w "łap wiewiórę" ostatnio zostaje zastępowana zabawą w "łap kraczydło".
jest to nawet bardziej interaktywna zabawa, bo kraczydła biorą w niej całkiem aktywny udział. polega to na tym, że wiadomo, najpierw pies goni kraczydło, kraczydło zrywa się
z ziemi i z trzepotem skrzydeł oraz darciem dzioba, bardziej znanym jako kraczenie, odlatuje.
ale często jest tak, że odlatuje tylko kawałek dalej, po czym zwraca się do psa, i przeraźliwym darciem dzioba kolejnym ewidentnie psa prowokuje. czasem potrafi nawet specjalnie przelecieć jeszcze psu nad głową, oczywiście cały czas kracząc, i wylądować kawałeczek dalej, czekając, aż pies kolejny raz kraczydło pogoni.
a psu w to mi graj. śmieszna to zabawa.
czasem też zlatują się ziomy kraczydła i z drzew w dół na psa łypią i wtórują złowieszczym kraczeniem. wtedy zaczyna się robić całkiem strasznawo nawet.
dzisiaj właśnie było tak strasznawo w lesie. padał deszcz, mgła spowijała nieoliścione drzewa tak, że całkiem niewiele było widać (słońca nie było widać dzisiaj nigdy, i morza nie widać też, bo i horyzontu jakby nie ma).
a na gałęziach siedziało, i z jednych na drugie z trzepotem skrzydeł się przemieszczało, mnóstwo kraczących kraczydeł.
(po tym, jak ostatnio zostałam, brzydko mówiąc, przez jedno kraczydło osrana, bardzo się pilnuję, żeby żadne się nade mną nie znalazło)
i było tak całkiem, jak się mawia w języku obcym, spooky.
a była godzina 14.
ale bardzo mnie się ten spacer podobał.
i gonieniu ich, a potem stawaniu na tylnych łapach z przednimi na pniu drzewa, kiedy kolejny raz wiewióry nie uda się złapać.
niestety w dziwnym lesie występuje niedobór wiewiór. jest tam wiele różnych stworzeń, przedmiotów, czasem jakaś klawiatura wśród liści się skryje, czasem jakaś część garderoby, mniej lub bardziej wierzchniej.
ale wiewióry coś rzadko się pokazują.
dlatego też zabawa w "łap wiewiórę" ostatnio zostaje zastępowana zabawą w "łap kraczydło".
jest to nawet bardziej interaktywna zabawa, bo kraczydła biorą w niej całkiem aktywny udział. polega to na tym, że wiadomo, najpierw pies goni kraczydło, kraczydło zrywa się
z ziemi i z trzepotem skrzydeł oraz darciem dzioba, bardziej znanym jako kraczenie, odlatuje.
ale często jest tak, że odlatuje tylko kawałek dalej, po czym zwraca się do psa, i przeraźliwym darciem dzioba kolejnym ewidentnie psa prowokuje. czasem potrafi nawet specjalnie przelecieć jeszcze psu nad głową, oczywiście cały czas kracząc, i wylądować kawałeczek dalej, czekając, aż pies kolejny raz kraczydło pogoni.
a psu w to mi graj. śmieszna to zabawa.
czasem też zlatują się ziomy kraczydła i z drzew w dół na psa łypią i wtórują złowieszczym kraczeniem. wtedy zaczyna się robić całkiem strasznawo nawet.
dzisiaj właśnie było tak strasznawo w lesie. padał deszcz, mgła spowijała nieoliścione drzewa tak, że całkiem niewiele było widać (słońca nie było widać dzisiaj nigdy, i morza nie widać też, bo i horyzontu jakby nie ma).
a na gałęziach siedziało, i z jednych na drugie z trzepotem skrzydeł się przemieszczało, mnóstwo kraczących kraczydeł.
(po tym, jak ostatnio zostałam, brzydko mówiąc, przez jedno kraczydło osrana, bardzo się pilnuję, żeby żadne się nade mną nie znalazło)
i było tak całkiem, jak się mawia w języku obcym, spooky.
a była godzina 14.
ale bardzo mnie się ten spacer podobał.
sobota, 14 marca 2009
oh, dariusz
taka rozchwiawka mnie dotyka pani Luboszowo
że na co pooglądam to mi łzy lecą
ino żeby chociaż na żur spokojnie popatrzyć
a tu od razu wspomnienie jak Melitka żurem nawymiotowała mając lat dwanaście
do Melitki zresztą w niedawności telefonowałam
a ona pozaprzątana i czasu nie ma nawet dwa słowa wymówić
to sobie puszczam z nagrania jak o tym pantofilku referuje
a starczy to człowiekowi w tej samotności takie gadanie sztuczne
pani Łoniotowa nowości mi tu pani nie opowiada
ja w takie sytuacje trzy razy przecieru pomidorowego
na kromkę nakładam i gryzę i czekam aż mi ten kwas wszystko odkwasi
bo co się mam samowolnie pamiętaniem molestować
raczej lepiej patrzeć jak to mówią za jutrzejszym
ano ano pani Luboszowo to właśnie mówię
lepiej za tym jutrzejszym
Dariusz Basiński, z książki Motor kupił Duszan
Muszę mówić, że Dariusz Basiński jest moim idolem? Że umie zaimitować chyba każdy język świata, a cholera wie, w ilu mówi naprawdę? Że jednocześnie gra na instrumentach, i to chyba właśnie ten typ, który gra na wszystkim, czego się chwyci? I do tego pisze, i to tak, jakby języka trzewia nie miały przed nim żadnych tajemnic? I śpiewa i deklamuje? I aktorskie zdolności posiada? I robi to wszystko jakby od niechcenia, z taką łatwością, jakby w ogóle bez wysiłku?
To jeden z tych ludzi, którymi się zachwycam.
(W związku z tym, kupując dzisiaj prezent urodzinowy, kupiłam, jak to robię ostatnio, prezent sobie. Dariusza Basińskiego na papierze.)
że na co pooglądam to mi łzy lecą
ino żeby chociaż na żur spokojnie popatrzyć
a tu od razu wspomnienie jak Melitka żurem nawymiotowała mając lat dwanaście
do Melitki zresztą w niedawności telefonowałam
a ona pozaprzątana i czasu nie ma nawet dwa słowa wymówić
to sobie puszczam z nagrania jak o tym pantofilku referuje
a starczy to człowiekowi w tej samotności takie gadanie sztuczne
pani Łoniotowa nowości mi tu pani nie opowiada
ja w takie sytuacje trzy razy przecieru pomidorowego
na kromkę nakładam i gryzę i czekam aż mi ten kwas wszystko odkwasi
bo co się mam samowolnie pamiętaniem molestować
raczej lepiej patrzeć jak to mówią za jutrzejszym
ano ano pani Luboszowo to właśnie mówię
lepiej za tym jutrzejszym
Dariusz Basiński, z książki Motor kupił Duszan
Muszę mówić, że Dariusz Basiński jest moim idolem? Że umie zaimitować chyba każdy język świata, a cholera wie, w ilu mówi naprawdę? Że jednocześnie gra na instrumentach, i to chyba właśnie ten typ, który gra na wszystkim, czego się chwyci? I do tego pisze, i to tak, jakby języka trzewia nie miały przed nim żadnych tajemnic? I śpiewa i deklamuje? I aktorskie zdolności posiada? I robi to wszystko jakby od niechcenia, z taką łatwością, jakby w ogóle bez wysiłku?
To jeden z tych ludzi, którymi się zachwycam.
(W związku z tym, kupując dzisiaj prezent urodzinowy, kupiłam, jak to robię ostatnio, prezent sobie. Dariusza Basińskiego na papierze.)
czwartek, 12 marca 2009
marynistyczny blues
morze z okna przypomina wodę nalaną do akwarium. jest takie pionowe - do połowy woda, od połowy niebo. pośrodku kreska. horyzont. na nim nie wiadomo co.
albo jak na rysunku z przedszkola, kiedy kartkę dzieliło się na pół - pół górne i pół dolne. na dolnym pół statki - te same codziennie czerwone duże jakby kręcące się w kółko. raz na jakiś czas długaśne statki przepływające przez kartkę na horyzoncie. odpływający biały prom do szwecji, wyglądający jak z klocków lego. chyba motorówka, albo jacht raczej, co z daleka wygląda jak wielki łabędź. raz na jakiś czas pogłębiarka. i różne inne jednostki pływające.
na górnym pół głównie chmury. i mewy czasami. górne pół znacznie nudniejsze.
w tle zaś rozbrzmiewa dźwięk...
wiertarki.
a na z zupełnie innej beczki - skrzypaczka.
albo jak na rysunku z przedszkola, kiedy kartkę dzieliło się na pół - pół górne i pół dolne. na dolnym pół statki - te same codziennie czerwone duże jakby kręcące się w kółko. raz na jakiś czas długaśne statki przepływające przez kartkę na horyzoncie. odpływający biały prom do szwecji, wyglądający jak z klocków lego. chyba motorówka, albo jacht raczej, co z daleka wygląda jak wielki łabędź. raz na jakiś czas pogłębiarka. i różne inne jednostki pływające.
na górnym pół głównie chmury. i mewy czasami. górne pół znacznie nudniejsze.
w tle zaś rozbrzmiewa dźwięk...
wiertarki.
a na z zupełnie innej beczki - skrzypaczka.
środa, 11 marca 2009
ciiiiii
kiedy wybrzmią już ostatnie pomruki wiertarki, nie słychać już nawet pokrzykujących mew ani wtórujących im kraczydeł, i robi się tak cicho (przerywane odgłosami puszczania wody gdzieś w pionie, a program, dla którego już tylko właściwie włączam to wielkie czarne pudło, też się już skończył), i zostaje tylko pulsujący ból w nosogardzieli, to wtedy rodzi się złe.
myślenie, znaczy, się zaczyna.
myślenie jak wiadomo jest złe. (jak też się mawia w różnych kręgach, parafrazując, "kiedy myślę, to wyglądam smutno na twarzy")
dlatego w ogóle żadnych myśli tu nie będzie. będzie kilka dzisiejszych internetowych odkryć do oglądania dla oczu. oglądanie jest nie-złe.
tu coś mi bardzo znajomego
tu coś wielce interesującego (i poczytać można, poczytanie jest zdecydowanie nie-złe)
a tu coś zaskakującego
(oryginalny artykuł z W magazine tu
ale tam zdjęć coś jakby nie ma, przynajmniej natenczas, więc skrawek tylko odnaleziony na, swoją drogą bardzo inspirującym, blogu)
plus jeszcze obrazek własny. ciekawe, cóż też autor miał na myśli?
myślenie, znaczy, się zaczyna.
myślenie jak wiadomo jest złe. (jak też się mawia w różnych kręgach, parafrazując, "kiedy myślę, to wyglądam smutno na twarzy")
dlatego w ogóle żadnych myśli tu nie będzie. będzie kilka dzisiejszych internetowych odkryć do oglądania dla oczu. oglądanie jest nie-złe.
tu coś mi bardzo znajomego
tu coś wielce interesującego (i poczytać można, poczytanie jest zdecydowanie nie-złe)
a tu coś zaskakującego
(oryginalny artykuł z W magazine tu
ale tam zdjęć coś jakby nie ma, przynajmniej natenczas, więc skrawek tylko odnaleziony na, swoją drogą bardzo inspirującym, blogu)
plus jeszcze obrazek własny. ciekawe, cóż też autor miał na myśli?
poniedziałek, 9 marca 2009
dzienne historie
już kiedyś pisałam o tym, że kiedy się jest chorym, to człowiek ma okazję być w różnych miejscach, w porach, o których by się w innym wypadku w tych miejscach nie znalazł. chociażby w aptece.
kiedy kupowałam dzisiaj lekarstwa na moją chorość, usankcjonowaną kolejnymi dniami zwolnienia, to w międzyczasie gdzieś tak z czworo innych klientów podchodziło do drugiego okienka. i jakoś w każdym coś było jakby dziwnego. na przykład w młodym kolesiu z nikonem na szyi, który głośno żartował na temat swojej choroby (a kupował niezłą baterię leków), jakby nie wiem, tuszując coś, czy jak, ("no jakoś człowiek musi żyć"), przy czym okazało się, że jedną receptę ma przeterminowaną i musi zapłacić sto procent, czym się jakoś nie przejął. po czym zapłacił, stanął obok mnie na głos sprawdzając wszystkie opakowania. po czym usiadł przy wyjściu. i podniósł się jakoś tak akurat dokładnie w tym momencie, kiedy wychodziłam (staram się nie ulegać paranoi, naprawdę). a ja zaraz sprytnie czmychnęłam do rossmana, o czym za chwilę.
bo zanim wyszłam, to był jeszcze dziadek, co chciał rozmienić stówę, była pani, co chciała kupić plaster "z metraża", a na koniec pani, która krecąc się chwilę po całej aptece, podeszła w końcu do okienka i spytała nieśmiało "czy dostanę jakieś ulotki na temat prostaty?". po czym panie powiedziały, że niestety, nie, i pani mrucząc pod nosem "nie mają panie, bo ja się tylko miałam dowiedzieć, dziękuję, dowidzenia", wyszła.
w rossmanie natomiast w drodze do kasy, napotkałam starą babcię, która na dziale z perfumami pytała przerażone dwie panie z obsługi, o niespotykane perfumy ("[dajmy na to] bożenka, ty się będziesz lepiej orientowała, bo pani szuka perfumów o zapachu róży, jaśminu, albo piwonii"). starsza pani jeszcze raz podkreśliła te trzy zapachy, które ją interesowały, i dowiedziała się, że nie ma szans, żeby dostać perfumy o zapachu piwonii, albo jaśminu. "są tylko mieszanki." babcia więc się trochę oburzyła, że kiedyś to mogła sobie wybrać zapach, jaki chciała, a teraz najwyraźniej nie ma już takiej opcji. za to znaczącym, trochę filuternym tonem, rzekła "ale pani to na pewno coś dla mnie znajdzie wśród tych mieszanek. tylko porządne mają być perfumy, nie tam jakieś nie wiadomo co." i jak stałam w kolejce do kasy, to słyszałam tylko powtarzające się "a to to co jest za zapach, pani mi powie?" i widziałam pochyloną babcię nad półkami z kolorowymi buteleczkami, i nieco wciąż przerażoną panią z obsługi.
trochę to nawet mogłaby być moja babcia, jeszcze kilka lat temu...
ale dziwny trochę ten chwilowy dzień na mieście.
kiedy kupowałam dzisiaj lekarstwa na moją chorość, usankcjonowaną kolejnymi dniami zwolnienia, to w międzyczasie gdzieś tak z czworo innych klientów podchodziło do drugiego okienka. i jakoś w każdym coś było jakby dziwnego. na przykład w młodym kolesiu z nikonem na szyi, który głośno żartował na temat swojej choroby (a kupował niezłą baterię leków), jakby nie wiem, tuszując coś, czy jak, ("no jakoś człowiek musi żyć"), przy czym okazało się, że jedną receptę ma przeterminowaną i musi zapłacić sto procent, czym się jakoś nie przejął. po czym zapłacił, stanął obok mnie na głos sprawdzając wszystkie opakowania. po czym usiadł przy wyjściu. i podniósł się jakoś tak akurat dokładnie w tym momencie, kiedy wychodziłam (staram się nie ulegać paranoi, naprawdę). a ja zaraz sprytnie czmychnęłam do rossmana, o czym za chwilę.
bo zanim wyszłam, to był jeszcze dziadek, co chciał rozmienić stówę, była pani, co chciała kupić plaster "z metraża", a na koniec pani, która krecąc się chwilę po całej aptece, podeszła w końcu do okienka i spytała nieśmiało "czy dostanę jakieś ulotki na temat prostaty?". po czym panie powiedziały, że niestety, nie, i pani mrucząc pod nosem "nie mają panie, bo ja się tylko miałam dowiedzieć, dziękuję, dowidzenia", wyszła.
w rossmanie natomiast w drodze do kasy, napotkałam starą babcię, która na dziale z perfumami pytała przerażone dwie panie z obsługi, o niespotykane perfumy ("[dajmy na to] bożenka, ty się będziesz lepiej orientowała, bo pani szuka perfumów o zapachu róży, jaśminu, albo piwonii"). starsza pani jeszcze raz podkreśliła te trzy zapachy, które ją interesowały, i dowiedziała się, że nie ma szans, żeby dostać perfumy o zapachu piwonii, albo jaśminu. "są tylko mieszanki." babcia więc się trochę oburzyła, że kiedyś to mogła sobie wybrać zapach, jaki chciała, a teraz najwyraźniej nie ma już takiej opcji. za to znaczącym, trochę filuternym tonem, rzekła "ale pani to na pewno coś dla mnie znajdzie wśród tych mieszanek. tylko porządne mają być perfumy, nie tam jakieś nie wiadomo co." i jak stałam w kolejce do kasy, to słyszałam tylko powtarzające się "a to to co jest za zapach, pani mi powie?" i widziałam pochyloną babcię nad półkami z kolorowymi buteleczkami, i nieco wciąż przerażoną panią z obsługi.
trochę to nawet mogłaby być moja babcia, jeszcze kilka lat temu...
ale dziwny trochę ten chwilowy dzień na mieście.
niedziela, 8 marca 2009
banksy w dubstepowych rytmach
to, co ostatnio lubię
wygrzebane na jutubie
nawet się zrymowało - to chyba z okazji tego dnia kobiet
bo to się akurat tak ładnie łączy, i w ogóle
http://www.youtube.com/watch?v=a0Gqp3v9Ru0
wygrzebane na jutubie
nawet się zrymowało - to chyba z okazji tego dnia kobiet
bo to się akurat tak ładnie łączy, i w ogóle
http://www.youtube.com/watch?v=a0Gqp3v9Ru0
sobota, 7 marca 2009
streets in motion
jak widać, ulice się ruszają, w całkowitym przeciwieństwie do mnie - ja wykonuję minimum ruchów, na jakie pozwala mi moje obolałe wszystko. istnieje dosyć uzasadnione podejrzenie, że wirus, który mnie trafił, przywędrował z wysp właśnie, samolotem linii wizzair, i dlatego też się tak dobrze trzyma, trafiwszy na zupełnie nieprzygotowany grunt.
no nic, leżę dalej, może kiedyś odpuści. chociaż na razie nie wygląda, jakby miał zamiar.
piątek, 6 marca 2009
wielka chorość
zamiast psychola napadł mnie ZBCC, dosyć skutecznie uniemożliwiając wstanie z łóżka, bez uprzedniego zażycia różnych specyfików. więc se leżę.
podobno psychol generalnie zaczepia różnych ludzi w budynku, więc nie jest tak, że tylko mnie. trochę ulga, trochę nie. ale mam telefon do sąsiada, w razie wu.
leżę więc w tym łóżku, niestety w sąsiednim lokalu jest mega remont i od 8 rano moja pękająca głowa musi przyjmować też wiercenie, kucie i inne. zupełnie niefajnie.
(przypomniała mi się sytuacja, jak to na dworcu łódź fabryczna, jeden cudzoziemiec nie mógł się dogadać z taksówkarzem, bo szukał hotelu Remont, podczas, gdy okazało się, że o Rejmonta chodziło.)
na z zupełnie innej beczki, zdjęcie.
i chyba wypada mi powiedzieć dobranoc.
podobno psychol generalnie zaczepia różnych ludzi w budynku, więc nie jest tak, że tylko mnie. trochę ulga, trochę nie. ale mam telefon do sąsiada, w razie wu.
leżę więc w tym łóżku, niestety w sąsiednim lokalu jest mega remont i od 8 rano moja pękająca głowa musi przyjmować też wiercenie, kucie i inne. zupełnie niefajnie.
(przypomniała mi się sytuacja, jak to na dworcu łódź fabryczna, jeden cudzoziemiec nie mógł się dogadać z taksówkarzem, bo szukał hotelu Remont, podczas, gdy okazało się, że o Rejmonta chodziło.)
na z zupełnie innej beczki, zdjęcie.
i chyba wypada mi powiedzieć dobranoc.
środa, 4 marca 2009
covent garden, piątkowe popołudnie
tak w ogóle, to mam dużo do napisania, ale mało czasu mam. i mam ten zablokowany internet.
i prześladuje mnie jakiś psychol w mojej klatce, który czai się skitrany w środku, jak wracam wieczorem z psem, wsiada za mną do windy, za mną wysiada, szarpie za klamkę od mieszkania.
więc będę się tak chyba tu meldować, jakbym przestała na dłużej, to może należy przeszukać okolicę...
poniedziałek, 2 marca 2009
niedziela, 1 marca 2009
pierszy gapowy banksy
więcej nastąpi później
na razie zablokowałam sobie internet i nie mogę znaleźć puka
a miastu, którego nie ma, zostawiłam na pamiątke moją komórkę służbową
ale aparat, na szczęście, przywiozłam :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)