wtorek, 30 września 2008

biiig spider down

and i mean reeeaaaly big
przynajmniej tych pająków nie będzie (będą?)
a reszta kiedy indziej, gdyż trochę ciężko mi się ogarnia
chociaż jakby coraz tego wszystkiego mniej, a niby powinno być na odwrót
nerwik nerwik coś tam

poniedziałek, 29 września 2008

piąta

miszcz jan niezbędny w gotowości
miszcz steven "kubica" włóczykij też

niedziela, 28 września 2008

wtórny alfabetyzm

celuloza
zamiast wiskozy
zakładka
zamiast zaszewki
zamiast nadruku
druk

damn, am i making progress

piątek, 26 września 2008

kolejna scenka rodzajowa

Najpierw tło.
Tym razem rozgrywa się na zadupiu fabrycznym o ósmej rano. No dobra, o ósmej sto pięćdziesiąt.
Steven wysiada zaspana z autobusu 110.
Przed autobusem przejeżdża wiejski dziadek na rowerze, głośno krzyczy "Piiiiibiiiiip!!"
Steven przechodzi przez ulicę, idzie chodnikiem ku wrotom fabryki. Wspomniany wiejski dziadek podjeżdża na wspomnianym rowerze do idącej Stevena, i tu zaczyna się scenka właściwa.
A właściwie trzy krótkie linijki.

Wiejski dziadek: Przepraszam, czy pani jest do wynajęcia?
Steven: (wybucha śmiechem) Nie.
Wiejski dziadek: Szkoooda.

Wiejski dziadek odjeżdża.

Przecież wszystko jest na sprzedaż. Nie do wynajęcia.

czwartek, 25 września 2008

ostatnie prowadzenie suzuka


(ruszanie z ręcznego pod górkę zaliczone...)


baj baj suzuku
;(

...


środa, 24 września 2008

co? sprzęgłoooo!

łączy dwa niezależnie obrotowo osadzone wały, w celu płynnego przeniesienia momentu obrotowego
"będzie wam się śnić po nocach"

wtorek, 23 września 2008

pierwsze koty za płoty

(negatyw zeskanowany niestety we fabryce, więc obrazki nie oddają w ogóle tego, co wyszło na papierze. następnym razem zeskanuję we labie. a tymczasem - tak zwana tymcza.)






:)

poniedziałek, 22 września 2008

marzy mi się coś mądrego

Marzy mi się przetłumaczyć książkę.
Znów porozmyślać o perspektywie w tłumaczeniu.
O przestrzeni w języku.
Pomierzyć się ze słowami. Podopasowywać jedne do drugich, poukładać obok siebie, w odpowiedniej odległości, w odpowiednim kierunku. Zbudować z nich ten sam dom, a jednak nowy, bo w innym języku. Wykafelkować nimi ściany, wyłożyć podłogi. Zawiesić w oknach. Umeblować nimi pustą przestrzeń. Porozstawiać je na półkach, wypełnić szuflady. Nasypać do cukiernicy. Schować do lodówki. Wlać do dzbanka z filtrem BRITA. Powiesić na suszarce do bielizny. Wkręcić do klosza od lampy. Zasadzić w doniczce na balkonie. Włożyć do albumu fotograficznego. Postawić w ramce na parapecie. Wpuścić w kaloryfery. Żeby tę całą przestrzeń ogrzały.
Marzy mi się.

didn't cha know

niedziela, 21 września 2008

nieźle dymało na babskim rejsie

Doroczny babski rejs odbył się tym razem w okrojonym składzie, za to z dwiema zupełnie nowymi uczestniczkami.
Oto trzy superlasie i supersunia.
No i wiaaało...






Na babskim rejsie wystąpił oczywiście Steven. Oczywiście w kapoku.
W ramach swoich kolejnych pierwszych razów.



Przepływałyśmy tez koło Ibizy. Tylko jakiejś takiej małej...

Nie rozumiem, jak to jest, że ja tak kocham tę wodę, i nic z tej miłości do tej pory nie miałam...
No ale ja jestem ta córka marynarza, rodowita mieszkanka portowego miasta, co się nigdy pływać nie nauczyła...

piątek, 19 września 2008

2day is what u make it

więc dzisiaj był dobry dzień. jarzę się na ulicy, w tym deszczu, z nieotwartym parasolem, aż się ludziska oglądają.
zdecydowanie uwielbiam stan euforii.
no i odebrałam te zdjęcia z holgi. i są cudowne.
nawet jak nie ma na nich nic specjalnego, to są cudowne.

a z balkonu znowu będę widzieć morze...

mój protoplasta

wyglądał tak:


normalnie prawie nawet podobny
tylko, że on był tym gejem...

czwartek, 18 września 2008

WTF?

zapomniałam portfela z pracy
zapomniałam pinu do karty
zapomniałam kupić psu jedzenia (!!)
wynajęłam mieszkanie w ciągu jakichś 2 minut
po czym na spacerze z psem zgubiłam klucze od obecnego
razem z uchem od kluczy
(nie wiem jak, nie wiem gdzie, nie znalazłam)

what the fuck is goin' on??!!

dawno dawno temu

jakieś lat 20 wstecz
za górami za lasami
nad pewnym morzem
w pewnym mieście
mały steven był sportowcem
(megachudym sportowcem z takimi chudymi nóżkami)


biegał najszybciej ze wszystkich dziewczyn w klasie (na sześćdziesiątkę), i szybciej niż nawet niektóry chłopak

całkiem nieźle skakał w dal, całkiem nieźle grał w kosza
no prawda, pływać się nigdy nie nauczył
i serwować w siatę
no i całe liceum już przebimbał na zwolnieniu z wuefu...

no i co z niego wyrosło...

swing


wtorek, 16 września 2008

product placement

bardzo multimedialna
technicznie zaawansowana
chociaż wciąż nie dość interaktywna
z ładnym i intuicyjnym interfejsem
chociaż niełatwa w obsłudze
wielofunkcyjna i dość funkcjonalna
z nowoczesnym dizajnem
automatycznymi aktualizacjami
i kodem dostępu

uwaga: dla zaawansowanego użytkownika

przeczytaj licencję, zanim zaakceptujesz warunki

jeśli nie akceptujesz warunków, wciśnij Anuluj

w przeciwnym wypadku, wciśnij Dalej

poniedziałek, 15 września 2008

tomorrow never comes...


DJ Shadow - Six Days
Za�adowa�: Cos

niedziela, 14 września 2008

ciuciu

Jest takie miejsce w Gdańsku, gdzie wszystkim skacze poziom cukru. Gdzie można zobaczyć na własne oczy, jak z bajecznie kolorowych wałków cukrowej masy powstają słodkie karmelki i lizaki, o tysiącu smaków. Marakui, limonki, cynamonu, truskawek i wanilii, jagód, imbiru, kawy... Z wzorkami w środku, w serduszka, w paski, długie albo pokrojone w kawałeczki, zamknięte w słoikach albo zawinięte na patyku. Gdzie można ich spróbować, kiedy są jeszcze ciepłe, wprawiając się w słodkie oszołomienie. Zapominając o wszystkim, co kwaśne i gorzkie. To miejsce działa absolutnie na wszystkie zmysły. A rządzi w nim niejaki Florian, cukier artist.









Jeden lizak wyszedł z nami nawet na miasto. Powstała z tego tak zwana loligrafia.




To był zdecydowanie słodki weekend. Co oznacza jedno - jakaś dieta od poniedziałku. Czy coś...
E tam.

sobota, 13 września 2008

bang bang

i hit the ground




http://pl.youtube.com/watch?v=T5Xl0Qry-hA


takie tylko liścia pół...

piątek, 12 września 2008

za-nie-chu-ję

jak w tytule

(grabię w sobie kupę liści
jak się dużo uzbiera, porozrzucam)

czwartek, 11 września 2008

poniedziałek, 8 września 2008

ten-cha

Niebo mi się dzisiaj wystroiło na spotkanie z Holgą.

...

Znalazłam małe kasztaniątko w kurorcie. Pierwsze tej ... jesieni?

To już?



http://pl.youtube.com/watch?v=2gafpvbmfyg

niedziela, 7 września 2008

człowiek z blizną


Niby już mi nie przeszkadza, że jest.
Niby tak się do niej przyzwyczaiłam przez te 14 lat, że o niej nie pamiętam.
Niby już nie wstydzę się podawać ręki na przywitanie. Nie chodzę całe lato w długim rękawie. Nie jest mi głupio pomalować sobie paznokci. Nie wydaje mi się, że mam na czole napisane "Tak, mam bliznę na prawej dłoni, tak, byłam tam..."
Niby nie zauważam, jak czyjś wzrok, nieznajomych i znajomych, w eskaemce, w sklepie, podczas rozmowy, mimowolnie zafiksowuje się na niej (nieprawda, zawsze zauważam).
Niby nie jest to już pierwsza rzecz, o którą jestem pytana... (Chyba, że u lekarza - nie ważne, czy okulista, czy laryngolog, czy ginekolog, zawsze pada pytanie, skąd (czasem w postaci "Co, oblałam się wrzątkiem jak byłam mała?), i z reguły komentarz brzmi "Tak, miałam wtedy dyżur w akademii, pamiętam..." albo "Mojej siostry koleżanki córka też tam była, pamiętam...". I każdy lekarz jakoś dziwnie usiłuje przekuć to na swoje doświadczenie, jakby chciał na siłę uczestniczyć w tym, co ja bym i z chęcią mu oddała, naprawdę.)
Niby tak naprawdę zapomniałam, skąd ją mam, niby już jej z niczym nie kojarzę.
Podobno dodaje mi jakiejś historii..
Na pewno moja prawa dłoń nigdy nie zestarzeje się tak samo, jak lewa...

dot-dot-dot



sobota, 6 września 2008

i'll be...

piątek, 5 września 2008

brum brum mmmmmm

Dzisiaj pan doktor w mojej (!!!) szkole jazdy stwierdził, że bezterminowo nadaję się na kierowcę. "Niektórzy" uważają, że to dlatego, że się na mnie nie poznał. Pewnie tak było, bo jak miał to zrobić w ciągu tych trzech minut...
W każdym razie (tutaj cytuję za poradnią językową: Za nadmiarowy uznaje się związek "w każdym bądź razie", powstały wskutek kontaminacji wyrażeń "bądź co bądź" i "w każdym razie"), moja (:D) szkoła jazdy daje swoim kursantom karty rabatowe do kilku przybytków.
Na przykład na solarium (może uda mi się pójść w związku z tym do takowego po raz pierwszy, chociaż nie sądzę, bo ja jestem zwolenniczką raczej mimochodem opalania się na słońcu, i trochę w ogóle boję się solariów).
Do optyka (kto wie, może się niedługo przydać, aa, niee, na razie fabryka funduje).
Do szkoły językowej (ale takiej, co ja znam o niej różne niesławne historie, chociaż może to dlatego, że jakieś 6 lat pracowałam dla konkurencji...).
Do U7 (pewnie skorzystam, jako że i pod domem mam właściwie).
Do szkoły tańca (kusi... kusi... you know when you've been tango'ed).
I jednak przede wszystkim, do Pizzy Hut. :D
A ponieważ szkoła nad Pizzą Hut się znajduje, a ja w PH nie byłam lat milion, od czasu kiedy zlikwidowali tę na Monciaku, postanowiłam pójść sobie na obiad do niej właśnie.
I przypomniało mi się, za co kocham Pizzę Hut. Za to ciasto, które, przepraszam gastrofili, wygrywa u mnie z każdą najmegazajebistszą pizzerią włoską czy niewłoską, w jakiej kiedykolwiek byłam. I zjadłam naprawdę pyszną pizzę z serem pleśniowym, suszonymi pomidorami i rukolą, i chociaż była to pizza mała, a wiadomo, że w PH znaczy to, że jest NAPRAWDĘ mała, to ledwo wstałam od stołu (fakt, że zalałam tę pizzę jeszcze pół litrem piwa). I jakoś strasznie mnie ucieszyła ta Pizza Hut, ta szkoła jazdy, ten powrót do domu Świętojańską, na której liczyłam te sklepy, które są na niej od jakichś conajmniej dwudziestu paru lat, i jest ich kilka, a w jednym nawet sprzedaje ta sama pani, co sprzedawała małej blond dziewczynce bułki gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych.
Wróciłam do domu z na spodniach biedronką.
W dobrym humorze.

P.S. Oczywiście jak tylko zaczną się jazdy, będzie zapewne dosyć śmiesznie na blogu. Niektórzy się pośmieją, niektórzy zażenują, inni pewnie utwierdzą w przekonaniu, że jestem tylko mało rozgarniętą blondynką. Na szczęście wiem dobrze, że chociaż robienie różnych rzeczy po raz pierwszy przysparza mi często sporo niewiarygodnych wprost trudności, to potem już idzie jak z płatka w większości przypadków (dzisiaj na przykład założyłam nowy film do holgi i myślę, że zmieściłam się w minucie... musiałam się pochwalić ;)).
Więc jeśli ktoś się chce pośmiać tak bardziej, to zapraszam za jakieś sześć tygodni (tak, tak, na razie jeszcze możecie spokojnie chodzić po Gdyni.)

czwartek, 4 września 2008

dooo szkooołyyyy!

Nazywam się Steven.
Mam 28 lat.
Właśnie zapisałam się na kurs nauki jazdy.

(A na coś z zupełnie innej beczki - w Dziwnym Lesie spotkałam dzisiaj dwa jelonki.)

żulernia z banditen

Następuje scenka.
Tym razem w scence biorę udział również ja.
Oprócz mnie udział biorą dwa żule.
Sceneria jest taka: ja wychodzę z klatki wieżowca na banditen strasse, przed którego wejściem stoi ławka, a na ławce siedzą dwa żule. Niejako mi znajome, przynajmniej jeden, który zresztą w tym wieżowcu mieszka. Na banditen żulów jest dużo, i kilku z nich zawsze mówi mi dzieńdobry (nic dziwnego, ja zawsze miałam jakiś wspólny język z żulami, czy może oni ze mną...)
Wychodzę.
Żul z wieżowca mówi: "Dzieńdobry!" I się coś jakby kłania na tej ławce.
Drugi żul, który najwyraźniej mnie nie zna, po chwili zaskakuje, i grzecznie wtóruje: "Dzieńdobry!"
Po czym żul pierwszy żulowi drugiemu wyjaśnia: "To jest ta od tego psa."

I tak to znają mnie (prawie) wszystkie żule w okolicy...

wtorek, 2 września 2008

intuicja przegrała z asertywnością

Bo postanowiłam asertywnie oświadczyć pani w kolejnym miejscu wywołującym zdjęcia, za namową różnych osobników, nadal nie mając pewności żadnej, ale za to odżegnując się tym samym od zarzucanego braku asertywności (tfu!), że oczywiście, tak, to jest film do c-41. A, surprise surprise!, NIE BYŁ. (Pani w supernowoczesnym labie jednak miała rację...)
Tak wygląda film, który NIE NADAJE SIĘ do wywołania w procesie c-41, wywołany w procesie c-41.

O, tam jest morze, plaża, żaglówki, zamki z piasku, pani jedząca kolbę kukurydzy, kąpiąca się dzieciarnia, osoby różne...

Ku pamięci, mięci kupa.

A ja dalej jednak nie będę asertywna w tematach, w których nie czuję się kompetentna... Mam nauczkę - moje pierwsze zdjęcia z Holgi nigdy już nie ujrzą światła dziennego.
Dwukropek, nawias otwarty, dużo nawiasów otwartych.

poniedziałek, 1 września 2008

fitness

Lot z prędkością dużą na końcu smyczy przez pół banditen strasse - pozbycie się chociaż części kalorii z ciasta.
Próba stawiania oporu znajdującemu się na drugim końcu smyczy ładunkowi wybuchowemu - wzmocnienie mięśni ramion i klatki piersiowej.
Uśmiech na pysku psa, kiedy po trzynastu godzinach zrobił wreszcie kupę - bezcenny.
Radość pląsającego w wieczornych, oświetlonych latarniami, granatowych falach z białymi grzywami, wyżej wymienionego psa (widziałam meduzę!) - jeszcze bardziej nie-do-ocenienia.
Euforia, w którą przeradza się nagle owa radość, objawiająca się osaczeniem pani, ujadaniem oraz wymuszaniem kontaktu fizycznego przez z impetem uderzanie łapami, znajdującymi się na końcu trzydziestopięciokilowego rozpędzonego ciała, o mniej lub bardziej delikatne miejsca na ciele pani, próbującej umknąć przed owymi łapami - hmmm, to mogę sprzedać za jakąś promocyjną cenę...

Jeszcze tylko należy w to wliczyć wyczesanie z psa jakiejś siaty sierści energicznymi ruchami ramion, przejście się w tę i z powrotem (z powrotem widziałam przez okno, zaglądające do baru Hotelu Nadmorskiego, aktora, tego, no wiecie, papieża, Wojtyłę, jak mu tam było...), uzupełnienie zawartości worka na śmieci, oryginalnie znajdującego się w kuchni, jego zawartością rozsypaną po całym tarasie... i porcja codziennego fitnessu zaliczona.

I już nie mam siły zamienić pięknych czerwono-żółto-zielono-pomarańczowych warzyw, które zakupiłam w moim ulubionym warzywnym miejscu w kurorcie, w obiad, jaki ambitnie postanowiłam sobie przygotować na jutro. Będą musiały poczekać. Ja za to, zmieniwszy mokrą koszulkę na suchą, popatrzę sobie na Hugh Laurie'go.

P.S. Ale się musiałam przecinków nawstawiać. To przez to, że zachciało mi się dzisiaj tych zdań wielokrotnie złożonych, po polsku...