środa, 11 czerwca 2008

city luv

Zakochałam się chyba trochę. W tej Łodzi.
Miałam takie nieodparte wrażenie, nie wiedzieć czemu, stojąc na środku Piotrkowskiej, zwrócona twarzą w kierunku, hmmm, którymś tam, w każdym razie w stronę takiego dużego pomnika, że tam na końcu jest morze. Niesamowite to było uczucie, i niesamowicie znane. Przypominało mi trochę parę innych miast, które już widziałam. Trochę Gdynię. Nawet bardzo.
I jeszcze skojarzył mi się ten widok z Seulem, gdzie była taka bardzo szeroka ulica, a na jej środku pomnik, a za pomnikiem, zamiast morza, były potężne góry. Ale to było dokładnie to samo niesamowite wrażenie przestrzeni, wielkiej, miejskiej otwartej przestrzeni, oświetlonej słońcem zachodzącego słońca. Na tej wielkiej ulicy otoczonej potężnymi kamienicami.
I to światło właśnie, które mnie tak zachwyciło, ta gra światła z cieniem wśród tych obdrapanych ścian kamienic, to światło, któremu podobno się tak dziwiłam dlatego, że całkiem długo mieszkałam bardzo wysoko, i nie w centrum miasta. Pewnie tak jest, bo podobne światło zauważyłam późnym popołudniem w Gdyni, na takiej wielkiej kamienicy właśnie. Szkoda tylko, że Świętojańskiej tak daleko do Piotrkowskiej.
I jeszcze to światło wczesnoporanne w Łodzi świtającej, pijanej, chwiejącej się, wyciszającej się po nocnym gwarze, trochę zapamiętanej przez mgłę, dosyć niedokładnie. Bardzo lubię tak miasta oglądać, tak zapamiętywać. Zwłaszcza o świcie.

I tak sobie myślę o tych miastach w kontekście miłości. I wychodzi mi taka lista.
Łódź – świeże zauroczenie.
Największa miłość, fascynacja i tęsknota – oczywiście Londyn.
Silna tęsknota też za Sopotem, Sopot to druga wielka miłość, trochę taka miłość utracona. Ale też ta najbardziej zrealizowana. Najbardziej namacalna, najbardziej rzeczywista. Najprawdziwsza. Dom.
Kraków – miłość bardzo odwzajemniona – biorąca w ramiona, dająca spokój w głowie a jednocześnie siłę i kopa do robienia wielu rzeczy. Bez przesady czuję się tam jak u siebie. Amsterdam – to takie uczucie do starego przyjaciela, którego się bardzo dobrze zna.
No a Gdynia? Właśnie się mocno nad tym zastanawiam, bo nie wiem jeszcze. Nie umiem tego określić. Bo o tym też zapomniałam. Tam się wychowałam, i właśnie stamtąd uciekłam. Więc to taka trudna relacja. Ta najtrudniejsza.

Hmmm, no a teraz proszę sobie to spsychoanalizować - bardzo łatwo…

A Gdańsk, jak ujęła to ostatnio M. na swoim blogu, no cóż, Gdańsk śmierdzi… :P Ale i tak go lubię, chociaż w nim akurat mieszkać bym nie chciała.

Bo ja kocham miasta.
Seul, Berlin, Sztokholm, Praga, Kopenhaga…
A jeszcze tyle ich na mnie czeka…







10 komentarzy:

  1. Gdańsk śmierdzi ... ... Ja protestuje!

    OdpowiedzUsuń
  2. bo tak chciałam podtrzymać rywalizację miast, nie

    OdpowiedzUsuń
  3. wez ty sie nie znasz, bydzia jest najcudowniejsza, pani M ci powie. Tam i ladnie pachnie, i czysto, i w ogole tak bardzo, bardzo, bardzo... no wlasnie co

    OdpowiedzUsuń
  4. pani M wcale mi nie powie, że Bydzia jest najcudowniejsza - raczej że Sztokholm, potem Tuchola, a potem Bydzia...

    OdpowiedzUsuń
  5. pani M tez sie nie zna, ja bym uplasowal bydzie na koncu

    OdpowiedzUsuń
  6. dziwne teksty... nie wiem, po co obrażać inne miasta, ale w Gdyni jest tylko blokowisko i stocznia i jak już gdzieś jest nieprzyjemny zapach to właśnie tam... skoro dupie tak śmierdzi Gdańsk, to powinna oszczędzić sobie cierpienia i nie bywać tam tak często jak bywa :P

    OdpowiedzUsuń
  7. w Pytkoszczu to jest dopiero tragedia - nawet nie ma gdzie pójść, a wszystko brudne i niemiło pachnące

    OdpowiedzUsuń
  8. no nie wiem, w każdym razie czemu obrażać dupę, jej nawet wtedy na świecie nie było,

    OdpowiedzUsuń
  9. nikt nie obraża dupy, tylko przywołuje ją do porządku hihi

    OdpowiedzUsuń
  10. oo nie, dupa i porządek w ogóle się nie kumają...

    OdpowiedzUsuń