czwartek, 21 stycznia 2010

dzień babci

jak każdy, miałam kiedyś dwie babcie. teraz mam jedną, ale chciałam o tej drugiej właśnie.
otóż miałam taką babcię, co miała zawsze pół litra w barku. i nie było to bynajmniej ciągle to samo pół litra. babcię, która nie chodziła do kościoła, a jednym z najbardziej pieszczotliwych określeń, jakich używała w stosunku do swojej córki i wnuczek, było słowo "cipa".
babcię, która za młodu spawała w gdyńskiej stoczni, a potem została szwaczką, i w tak zwanym "pokoiku" szyła gdyniankom biustonosze na miarę. babcię, do której przychodziła pani, żeby zrobić jej pedicure, a sąsiadka zaglądała regularnie, żeby zakręcić babci mocno już przerzedzone, ale do końca prawie niezauważalnie posiwiałe włosy, na wałki. babcię, która, jak każda porządna gdyńska babcia, zasuwała po zakupy na halę i codziennie, póki jeszcze mogła, chodziła na spacer na bulwar. zawsze wtedy malowała usta karminową szminką, zawsze niedokładnie (to może być rodzinne :). babcię, która nie miała do czynienia z lekarzem w swoim życiu, oprócz trzech porodów, do czasu, kiedy koło siedemdziesiątki złamała nogę. z którą to złamaną nogą jednak najpierw przechodziła jakieś dwa tygodnie, zanim do tego lekarza się udała, bo nie przestawało boleć. i jak już zaczęła chadzać do lekarzy, tak już skończyła mając lat 80. jak mawia wujek stefan, sam zresztą lekarz, i też w podobnie zaawansowanym wieku, jak człowiek zaczyna się leczyć u lekarzy, to znaczy, że niedługo umrze. (dlatego wujek stefan postanowił nie iść na operację, którą zaordynował mu inny lekarz).
babcię, po której, jedyna w rodzinie, odziedziczyłam dołek w nosie.

babcia nie była mistrzem gotowania. raczej umiała zrobić kilka prostych dań, ze słynną kaczką z jabłkami na czele, która była zresztą najbardziej wyrafinowaną pozycją w menu. gotowała też czerninę z kaczej krwi, którą to krew raz musiałam wieźć w słoiku w torbie autobusem, i pamiętam to raczej jako traumę. ale za to co roku wyprawiała urodziny, które powoli stawały się jedyną, i jak czas pokazał, ostatnią okazją, kiedy prawie cała rodzina spotykała się przy jednym stole. (żeby nie było, wszystkie ciasta zawsze piekła moja mama, bo babcia nie potrafiła upiec ciasta żadnego).
a w dzień babci, właśnie, w który tradycyjnie przychodziły do niej wszystkie wnuki, choćby nie wiem co, dogadzała im świeżo wyciągniętą z piekarnika, gorącą i pachnącą - pizzą rigą. :) ze słynnym keczukiem oczywiście. i fantą. i powiem wam, że nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego dnia babci.

i właśnie dzisiaj, kiedy wracałam z psem ze spaceru, kiedy mieszkam tak blisko babcinego domu, bardzo żałowałam, że już nie mogę pójść do babci i wsunąć pizzy rigi z keczukiem...

10 komentarzy:

  1. babcie mają szczególne miejsce w naszych sercach, dlatego tak bardzo ciężko załatać dziurę w duszy po ich stracie...
    moja babcia na dzień babci opiekała mi chleb i podawała z cukrem... :(
    też tęsknie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ładnie napisałaś.
    Moi już tylko we wspomnieniach. Kawał dzieciństwa z nimi przeżyłam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm, moja babcia piekła mi zawsze jabłka w piecu. Żadne jabłka później nie smakowały tak dobrze jak tamte. Nosiła mega kolorowe chusty na głowie, codziennie wieczorem wybierała się na spacer nad morze, zbierała w lesie szyszki na opał. Każde ferie zimowe spędzałem u niej. I nigdy nie chciałem potem wracać do domu... Zawsze jak widzę jej dom, w którym teraz nikt już nie mieszka, wracają do mnie tamte obrazy. Wczoraj też wróciły, za sprawą Twojego posta. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  4. A moja babcia, jak do niej ostatnio zadzwoniłam z pytaniem, czy mogę wpaść i złożyć jej życzenia, to powiedziała, że niestety przyjmuje życzenia tylko telefonicznie i gości nie przyjmuje. No więc na dzień babci dostała figę z makiem. Ale pomijając jej stosunek, to też mam parę wspomnień.
    Na przykład pamiętam wspólne podróże do Gdynianki na pizzę z pieczarkami i wizyty w Marioli, karmienie łabędzi, i wycieczki na basen do hotelu Gdynia, i jabłka tam jedzone zapiekane w cieście francuskim.

    OdpowiedzUsuń
  5. jooo, a przed mariolą zawsze w niedziele były takie dłuuugie kolejki aż za furtkę. i trzy smaki lodów - śmietankowe, truskawkowe i karmelowe. pamiętam jak dziś. :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Pizza z Gdynianki. Cebulowa najlepsza. Ach, rozmarzyłem się:)

    OdpowiedzUsuń
  7. no właśnie, ja też się przez to wszystko utopiłam we wspomnieniach z dzieciństwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czy to oznacza, że dupa od dnia tego postu będzie nazywana, tak jak ją pieszczotliwie nazywała babcia, czyli cipą, czy dupa była cipą zanim została dupą?

    OdpowiedzUsuń
  9. żeby było jasne - używanie tego określenia było tylko przywilejem babci.

    OdpowiedzUsuń