jak każdy, miałam kiedyś dwie babcie. teraz mam jedną, ale chciałam o tej drugiej właśnie.
otóż miałam taką babcię, co miała zawsze pół litra w barku. i nie było to bynajmniej ciągle to samo pół litra. babcię, która nie chodziła do kościoła, a jednym z najbardziej pieszczotliwych określeń, jakich używała w stosunku do swojej córki i wnuczek, było słowo "cipa".
babcię, która za młodu spawała w gdyńskiej stoczni, a potem została szwaczką, i w tak zwanym "pokoiku" szyła gdyniankom biustonosze na miarę. babcię, do której przychodziła pani, żeby zrobić jej pedicure, a sąsiadka zaglądała regularnie, żeby zakręcić babci mocno już przerzedzone, ale do końca prawie niezauważalnie posiwiałe włosy, na wałki. babcię, która, jak każda porządna gdyńska babcia, zasuwała po zakupy na halę i codziennie, póki jeszcze mogła, chodziła na spacer na bulwar. zawsze wtedy malowała usta karminową szminką, zawsze niedokładnie (to może być rodzinne :). babcię, która nie miała do czynienia z lekarzem w swoim życiu, oprócz trzech porodów, do czasu, kiedy koło siedemdziesiątki złamała nogę. z którą to złamaną nogą jednak najpierw przechodziła jakieś dwa tygodnie, zanim do tego lekarza się udała, bo nie przestawało boleć. i jak już zaczęła chadzać do lekarzy, tak już skończyła mając lat 80. jak mawia wujek stefan, sam zresztą lekarz, i też w podobnie zaawansowanym wieku, jak człowiek zaczyna się leczyć u lekarzy, to znaczy, że niedługo umrze. (dlatego wujek stefan postanowił nie iść na operację, którą zaordynował mu inny lekarz).
babcię, po której, jedyna w rodzinie, odziedziczyłam dołek w nosie.
babcia nie była mistrzem gotowania. raczej umiała zrobić kilka prostych dań, ze słynną kaczką z jabłkami na czele, która była zresztą najbardziej wyrafinowaną pozycją w menu. gotowała też czerninę z kaczej krwi, którą to krew raz musiałam wieźć w słoiku w torbie autobusem, i pamiętam to raczej jako traumę. ale za to co roku wyprawiała urodziny, które powoli stawały się jedyną, i jak czas pokazał, ostatnią okazją, kiedy prawie cała rodzina spotykała się przy jednym stole. (żeby nie było, wszystkie ciasta zawsze piekła moja mama, bo babcia nie potrafiła upiec ciasta żadnego).
a w dzień babci, właśnie, w który tradycyjnie przychodziły do niej wszystkie wnuki, choćby nie wiem co, dogadzała im świeżo wyciągniętą z piekarnika, gorącą i pachnącą - pizzą rigą. :) ze słynnym keczukiem oczywiście. i fantą. i powiem wam, że nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego dnia babci.
i właśnie dzisiaj, kiedy wracałam z psem ze spaceru, kiedy mieszkam tak blisko babcinego domu, bardzo żałowałam, że już nie mogę pójść do babci i wsunąć pizzy rigi z keczukiem...
babcie mają szczególne miejsce w naszych sercach, dlatego tak bardzo ciężko załatać dziurę w duszy po ich stracie...
OdpowiedzUsuńmoja babcia na dzień babci opiekała mi chleb i podawała z cukrem... :(
też tęsknie...
Ładnie napisałaś.
OdpowiedzUsuńMoi już tylko we wspomnieniach. Kawał dzieciństwa z nimi przeżyłam.
Hmmm, moja babcia piekła mi zawsze jabłka w piecu. Żadne jabłka później nie smakowały tak dobrze jak tamte. Nosiła mega kolorowe chusty na głowie, codziennie wieczorem wybierała się na spacer nad morze, zbierała w lesie szyszki na opał. Każde ferie zimowe spędzałem u niej. I nigdy nie chciałem potem wracać do domu... Zawsze jak widzę jej dom, w którym teraz nikt już nie mieszka, wracają do mnie tamte obrazy. Wczoraj też wróciły, za sprawą Twojego posta. Dzięki!
OdpowiedzUsuńA moja babcia, jak do niej ostatnio zadzwoniłam z pytaniem, czy mogę wpaść i złożyć jej życzenia, to powiedziała, że niestety przyjmuje życzenia tylko telefonicznie i gości nie przyjmuje. No więc na dzień babci dostała figę z makiem. Ale pomijając jej stosunek, to też mam parę wspomnień.
OdpowiedzUsuńNa przykład pamiętam wspólne podróże do Gdynianki na pizzę z pieczarkami i wizyty w Marioli, karmienie łabędzi, i wycieczki na basen do hotelu Gdynia, i jabłka tam jedzone zapiekane w cieście francuskim.
jooo, a przed mariolą zawsze w niedziele były takie dłuuugie kolejki aż za furtkę. i trzy smaki lodów - śmietankowe, truskawkowe i karmelowe. pamiętam jak dziś. :)
OdpowiedzUsuńPizza z Gdynianki. Cebulowa najlepsza. Ach, rozmarzyłem się:)
OdpowiedzUsuńno właśnie, ja też się przez to wszystko utopiłam we wspomnieniach z dzieciństwa. :)
OdpowiedzUsuńŁadne!
OdpowiedzUsuńCzy to oznacza, że dupa od dnia tego postu będzie nazywana, tak jak ją pieszczotliwie nazywała babcia, czyli cipą, czy dupa była cipą zanim została dupą?
OdpowiedzUsuńżeby było jasne - używanie tego określenia było tylko przywilejem babci.
OdpowiedzUsuń