stojąc na werandzie małego domku późnym poniedziałkowym popołudniem, patrzę na senny kurort, przykryty grubą i mięciutką białą pierzyną. w przydymionym żółtym świetle kulistych latarni srebrzy się bez wytchnienia padający śnieg. czekam, aż ktoś mi otworzy.
pan bór chyba trochę przesadził z tym cukrem pudrem.
*
a na końcu przyszedł dziad i posolił ca-ły-świat.
a od soli, jak wiadomo, szczypią łapy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz