wtorek, 12 stycznia 2010

siała baba mak

stojąc na werandzie małego domku późnym poniedziałkowym popołudniem, patrzę na senny kurort, przykryty grubą i mięciutką białą pierzyną. w przydymionym żółtym świetle kulistych latarni srebrzy się bez wytchnienia padający śnieg. czekam, aż ktoś mi otworzy.

pan bór chyba trochę przesadził z tym cukrem pudrem.

*
a na końcu przyszedł dziad i posolił ca-ły-świat.

a od soli, jak wiadomo, szczypią łapy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz