ale w następny weekend już będę
jeżeli będę
no chyba, że mnie jednak nie będzie
po tym weekendzie
taki wierszyk
a w zasadzie to chodzi tylko o to, żeby umieć się zareklamować
poniedziałek, 30 czerwca 2008
zasłyszane w klu
tylko uważaj, żebys nie nabiła stówy, bo wtedy będzie tragedia,
którą mamy z resztą dzisiaj dwie
oj, proszę pani, więcej mamy dzisiaj tych tragedii
ewakuacja
którą mamy z resztą dzisiaj dwie
oj, proszę pani, więcej mamy dzisiaj tych tragedii
ewakuacja
z-broja
No to trzeba się uzbroić po zęby. Bo takich to czeka mnie zapewne mnóstwo w najbliższym czasie. I dalszym też.
Już zawsze mnie to czeka. Forever.
Tylko broń sobie wybrałam chyba słabą. Za dużo działań ubocznych.
Cebulę po prostu trzeba dać na kompost.
A Fidzia mówi do mnie "Nie no przecież nie widzisz, że nie mam oczu, wcale?" kiedy wkraplam jej do nich lekarstwo.
Ona przynajmniej ugryźć by umiała. I z głowy.
Już zawsze mnie to czeka. Forever.
Tylko broń sobie wybrałam chyba słabą. Za dużo działań ubocznych.
Cebulę po prostu trzeba dać na kompost.
A Fidzia mówi do mnie "Nie no przecież nie widzisz, że nie mam oczu, wcale?" kiedy wkraplam jej do nich lekarstwo.
Ona przynajmniej ugryźć by umiała. I z głowy.
środa, 25 czerwca 2008
wtorek, 24 czerwca 2008
the whole story
Przypomniała mi się następna rzecz z tych, co o nich zapomniałam. Przypomniało mi się, że lubię tłumaczyć. Z pewnych to powodów zapragnęłam mocno przetłumaczyć jedno opowiadanie Ali Smith. I przypomniało mi się, jak to jest tłumaczyć na przykład takie zdania:
We are inches away from each other. I can feel the reach of each inch. In the end I give in and begin.
We are inches away from each other. I can feel the reach of each inch. In the end I give in and begin.
Sopot, tunel, poniedziałek
Przechodzący obok Stefana podpity koleś powiedział: "Z tą panią mógłbym ułożyć sobie życie."
Panie, pan nawet nie ma pojęcia, jak bardzo nie trafił.
Panie, pan nawet nie ma pojęcia, jak bardzo nie trafił.
poniedziałek, 23 czerwca 2008
uwaga, drastyczne
mocne video i mocny tekst
twelve storeys above the ground, one story remaining untold...
http://pl.youtube.com/watch?v=CNWJNS89Rek
prawdziwy wisielczy nastrój...
twelve storeys above the ground, one story remaining untold...
http://pl.youtube.com/watch?v=CNWJNS89Rek
prawdziwy wisielczy nastrój...
niedziela, 22 czerwca 2008
piątek, 20 czerwca 2008
double wedding day
jutro dzień ślubny
chyba będę musiała zabrać wielką torbę ze sobą tymi razami
na te wszystkie zasmarkane chusteczki
chyba będę musiała zabrać wielką torbę ze sobą tymi razami
na te wszystkie zasmarkane chusteczki
czwartek, 19 czerwca 2008
p.s. o szycu
bo ja mam taką ulubioną scenę z szycem z serialu "oficer". jak chyra leży na ulicy wyzionąwszy ducha i przyjeżdża karetka i szyc jako kruszon do tych tam sanitariuszy w szoku krzyczy powtarzając kilkakrotnie "wypierdalaj". i strasznie go lubię za sposób w jaki on to "wypierdalaj" mówi.
normalnie mogłabym tę scenę godzinami.
normalnie mogłabym tę scenę godzinami.
fylm
Więc jest 22 i dzwoni do mnie M., że czy nie chcę pojechać na plan filmowy. Że teraz, nał. Że kręcą Wojnę polsko-ruską wedle Masłowskiej i M. koleżanka jest tam planu członkinią. No i że Szyc będzie. Więc ja na to, że no jacha, że jadę.
A jeszcze dodatkowo że plan odbywa się na plaży na Stogach, co jak się okazało było równie wielką atrakcją.
Bo jak ktoś mieszka w 3mieście to wie, czym Stogi pachną.
Właśnie, bo tam pachniało nie za. Oczywiście jak już tam trafiłyśmy, bo najpierw trochę się pokręciłyśmy w kółko gdzieś tam w okolicach tak zwanej Przeróbki, trafić nie mogąc.
Eniłej, wycieczka, choć późna, okazała się strasznie ciekawa krajoznawczo-turystycznie. Bo te Stogi nocą, i plaża na tych Stogach nocą, ten księżyc wielki pomarańczowy, co świecił wczoraj tak nisko i wielko, ten bar, gdzie pan obsługujący z trudnośsią wypoiadał jusz pewnesłowa copotrudniejsze.
Ta otaczająca zewsząd obskurność tego miejsca, i to, że jak wsiadłyśmy do samochodu w drogę powrotną, to M. na wszelki wypadek zablokowała drzwi, nie żebyśmy były jakieś specjalnie uprzedzone…
Te portowo-stoczniowe wszystkie widoki.
Klimat Stogów o północy naprawdę jest ciekawym doznaniem…
Oczywiście nie mówiąc o tym, że ten plan filmowy, prawdziwy, prawdziwy fylm, panie reżyserzu, kamery, aktory, reflektory.
No i że normalnie Szyc koło nas przeszedł i na nas spojrzał …
Tak se myślę, że pewnie myślał, że po autografy przyszły dziewczyny. A my normalnie nic, udawałyśmy zupełnie niezainteresowane.
Ponieważ plan był prawdziwy, to zdjęć zrobić rady nie dało. Ale dało zrobić inne, bo sama przejażdżka była strasznie fajna, tylko ten pomarańczowy księżyc natenczas schować się postanowił za chmurę.
A jeszcze dodatkowo że plan odbywa się na plaży na Stogach, co jak się okazało było równie wielką atrakcją.
Bo jak ktoś mieszka w 3mieście to wie, czym Stogi pachną.
Właśnie, bo tam pachniało nie za. Oczywiście jak już tam trafiłyśmy, bo najpierw trochę się pokręciłyśmy w kółko gdzieś tam w okolicach tak zwanej Przeróbki, trafić nie mogąc.
Eniłej, wycieczka, choć późna, okazała się strasznie ciekawa krajoznawczo-turystycznie. Bo te Stogi nocą, i plaża na tych Stogach nocą, ten księżyc wielki pomarańczowy, co świecił wczoraj tak nisko i wielko, ten bar, gdzie pan obsługujący z trudnośsią wypoiadał jusz pewnesłowa copotrudniejsze.
Ta otaczająca zewsząd obskurność tego miejsca, i to, że jak wsiadłyśmy do samochodu w drogę powrotną, to M. na wszelki wypadek zablokowała drzwi, nie żebyśmy były jakieś specjalnie uprzedzone…
Te portowo-stoczniowe wszystkie widoki.
Klimat Stogów o północy naprawdę jest ciekawym doznaniem…
Oczywiście nie mówiąc o tym, że ten plan filmowy, prawdziwy, prawdziwy fylm, panie reżyserzu, kamery, aktory, reflektory.
No i że normalnie Szyc koło nas przeszedł i na nas spojrzał …
Tak se myślę, że pewnie myślał, że po autografy przyszły dziewczyny. A my normalnie nic, udawałyśmy zupełnie niezainteresowane.
Ponieważ plan był prawdziwy, to zdjęć zrobić rady nie dało. Ale dało zrobić inne, bo sama przejażdżka była strasznie fajna, tylko ten pomarańczowy księżyc natenczas schować się postanowił za chmurę.
środa, 18 czerwca 2008
znam taką śmieszniutką zabawę
Klik
Czerwiec
Klik
Lipiec
Klik
Październik
Klik
Dwatysiącedziewięć
Klik
Wybierz
Klik
Akceptuj
Klik
Skopiuj z poprzedniego
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
Odwal się
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
Chyba raczej ze spływu
Klik
Sierpień
Klik
Żyrafa
Klik
Listopad
Klik
Czekolada
Klik
Klik
Klik
Klik
Klik
Klik
.
Czerwiec
Klik
Lipiec
Klik
Październik
Klik
Dwatysiącedziewięć
Klik
Wybierz
Klik
Akceptuj
Klik
Skopiuj z poprzedniego
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
Odwal się
Klik
To jest zadanie priorytetowe
Klik
Chyba raczej ze spływu
Klik
Sierpień
Klik
Żyrafa
Klik
Listopad
Klik
Czekolada
Klik
Klik
Klik
Klik
Klik
Klik
.
banał, kicz, po prostu szmira
Jak boli, to znaczy, że się goi, powiedziała Żona.
Pęknięta cebula łzy wyciska.
I nic się nie goi. Się szatkuje.
Jak w Klanie.
Pęknięta cebula łzy wyciska.
I nic się nie goi. Się szatkuje.
Jak w Klanie.
wtorek, 17 czerwca 2008
poniedziałek, 16 czerwca 2008
piątek, 13 czerwca 2008
raczej ku przestrodze
Znane persony, nie. Prezentery. Z telewizora. Gdzie chyba jednak trochę inaczej wyglądają.
I prosty przykład. Jak się nie ubierać. Zwłaszcza, jak się jest tak oświetlonym.
No niedobrze pani Jaskólska, no naprawdę dosyć słabo.
Pan Dowbor też raczej nie najlepiej.
czwartek, 12 czerwca 2008
środa, 11 czerwca 2008
city luv
Zakochałam się chyba trochę. W tej Łodzi.
Miałam takie nieodparte wrażenie, nie wiedzieć czemu, stojąc na środku Piotrkowskiej, zwrócona twarzą w kierunku, hmmm, którymś tam, w każdym razie w stronę takiego dużego pomnika, że tam na końcu jest morze. Niesamowite to było uczucie, i niesamowicie znane. Przypominało mi trochę parę innych miast, które już widziałam. Trochę Gdynię. Nawet bardzo.
I jeszcze skojarzył mi się ten widok z Seulem, gdzie była taka bardzo szeroka ulica, a na jej środku pomnik, a za pomnikiem, zamiast morza, były potężne góry. Ale to było dokładnie to samo niesamowite wrażenie przestrzeni, wielkiej, miejskiej otwartej przestrzeni, oświetlonej słońcem zachodzącego słońca. Na tej wielkiej ulicy otoczonej potężnymi kamienicami.
I to światło właśnie, które mnie tak zachwyciło, ta gra światła z cieniem wśród tych obdrapanych ścian kamienic, to światło, któremu podobno się tak dziwiłam dlatego, że całkiem długo mieszkałam bardzo wysoko, i nie w centrum miasta. Pewnie tak jest, bo podobne światło zauważyłam późnym popołudniem w Gdyni, na takiej wielkiej kamienicy właśnie. Szkoda tylko, że Świętojańskiej tak daleko do Piotrkowskiej.
I jeszcze to światło wczesnoporanne w Łodzi świtającej, pijanej, chwiejącej się, wyciszającej się po nocnym gwarze, trochę zapamiętanej przez mgłę, dosyć niedokładnie. Bardzo lubię tak miasta oglądać, tak zapamiętywać. Zwłaszcza o świcie.
I tak sobie myślę o tych miastach w kontekście miłości. I wychodzi mi taka lista.
Łódź – świeże zauroczenie.
Największa miłość, fascynacja i tęsknota – oczywiście Londyn.
Silna tęsknota też za Sopotem, Sopot to druga wielka miłość, trochę taka miłość utracona. Ale też ta najbardziej zrealizowana. Najbardziej namacalna, najbardziej rzeczywista. Najprawdziwsza. Dom.
Kraków – miłość bardzo odwzajemniona – biorąca w ramiona, dająca spokój w głowie a jednocześnie siłę i kopa do robienia wielu rzeczy. Bez przesady czuję się tam jak u siebie. Amsterdam – to takie uczucie do starego przyjaciela, którego się bardzo dobrze zna.
No a Gdynia? Właśnie się mocno nad tym zastanawiam, bo nie wiem jeszcze. Nie umiem tego określić. Bo o tym też zapomniałam. Tam się wychowałam, i właśnie stamtąd uciekłam. Więc to taka trudna relacja. Ta najtrudniejsza.
Hmmm, no a teraz proszę sobie to spsychoanalizować - bardzo łatwo…
A Gdańsk, jak ujęła to ostatnio M. na swoim blogu, no cóż, Gdańsk śmierdzi… :P Ale i tak go lubię, chociaż w nim akurat mieszkać bym nie chciała.
Bo ja kocham miasta.
Seul, Berlin, Sztokholm, Praga, Kopenhaga…
A jeszcze tyle ich na mnie czeka…
Miałam takie nieodparte wrażenie, nie wiedzieć czemu, stojąc na środku Piotrkowskiej, zwrócona twarzą w kierunku, hmmm, którymś tam, w każdym razie w stronę takiego dużego pomnika, że tam na końcu jest morze. Niesamowite to było uczucie, i niesamowicie znane. Przypominało mi trochę parę innych miast, które już widziałam. Trochę Gdynię. Nawet bardzo.
I jeszcze skojarzył mi się ten widok z Seulem, gdzie była taka bardzo szeroka ulica, a na jej środku pomnik, a za pomnikiem, zamiast morza, były potężne góry. Ale to było dokładnie to samo niesamowite wrażenie przestrzeni, wielkiej, miejskiej otwartej przestrzeni, oświetlonej słońcem zachodzącego słońca. Na tej wielkiej ulicy otoczonej potężnymi kamienicami.
I to światło właśnie, które mnie tak zachwyciło, ta gra światła z cieniem wśród tych obdrapanych ścian kamienic, to światło, któremu podobno się tak dziwiłam dlatego, że całkiem długo mieszkałam bardzo wysoko, i nie w centrum miasta. Pewnie tak jest, bo podobne światło zauważyłam późnym popołudniem w Gdyni, na takiej wielkiej kamienicy właśnie. Szkoda tylko, że Świętojańskiej tak daleko do Piotrkowskiej.
I jeszcze to światło wczesnoporanne w Łodzi świtającej, pijanej, chwiejącej się, wyciszającej się po nocnym gwarze, trochę zapamiętanej przez mgłę, dosyć niedokładnie. Bardzo lubię tak miasta oglądać, tak zapamiętywać. Zwłaszcza o świcie.
I tak sobie myślę o tych miastach w kontekście miłości. I wychodzi mi taka lista.
Łódź – świeże zauroczenie.
Największa miłość, fascynacja i tęsknota – oczywiście Londyn.
Silna tęsknota też za Sopotem, Sopot to druga wielka miłość, trochę taka miłość utracona. Ale też ta najbardziej zrealizowana. Najbardziej namacalna, najbardziej rzeczywista. Najprawdziwsza. Dom.
Kraków – miłość bardzo odwzajemniona – biorąca w ramiona, dająca spokój w głowie a jednocześnie siłę i kopa do robienia wielu rzeczy. Bez przesady czuję się tam jak u siebie. Amsterdam – to takie uczucie do starego przyjaciela, którego się bardzo dobrze zna.
No a Gdynia? Właśnie się mocno nad tym zastanawiam, bo nie wiem jeszcze. Nie umiem tego określić. Bo o tym też zapomniałam. Tam się wychowałam, i właśnie stamtąd uciekłam. Więc to taka trudna relacja. Ta najtrudniejsza.
Hmmm, no a teraz proszę sobie to spsychoanalizować - bardzo łatwo…
A Gdańsk, jak ujęła to ostatnio M. na swoim blogu, no cóż, Gdańsk śmierdzi… :P Ale i tak go lubię, chociaż w nim akurat mieszkać bym nie chciała.
Bo ja kocham miasta.
Seul, Berlin, Sztokholm, Praga, Kopenhaga…
A jeszcze tyle ich na mnie czeka…
wtorek, 10 czerwca 2008
poniedziałek, 9 czerwca 2008
łódzki street art
Przyjechawszy do Łodzi, zmierzając na rowerach z dworca ku gościnnemu domostwu, się zatrzymałyśmy na chwilę tak sobie przy Piotrkowskiej w momencie kiedy, jak się potem okazało, jedna z największych legend nowojorskiego graffiti (o czym to wtedy akurat w tym dwuosobowym składzie nie wiedziały my, bo i wrzut taki niepozorny raczej bym powiedziała, a my nie zakumałyśmy wpierw, że to o ten oldschool właśnie chodzi w tym wszystkim, ale dowiedziały się my o tym jak tylko Żona zobaczyła zdjęcie na wyświetlaczu chwilę później) skończyła obmalowywać ścianę. Działo się to w ramach Outline Colour Festiwal i wyglądało tak:
ej no
no kto taki bezsensowny lajnap na openera wymyślił, no ej, i co, będziemy biegać od jednego do drugiego, albo trudne decyzje podejmować?
bez sensu panie, no wogle
bez sensu panie, no wogle
nic się nie staaałooo
o kurwa nic się nie staałooo
no i to tyle w tym temacie. może oprócz tego, że drugiej bramki jakoś nie zanotowałam. i podtrzymuję zdanie, że mecze polskiej reprezentacji w ogóle mi nie robią. w ogóle.
(powinnam więcej, wiem, ale to jeszcze nie teraz. warunków nie ma zupełnie).
a w zapieksowni przy pomniku harcerza jest za to szwedzki kucharz:
no i to tyle w tym temacie. może oprócz tego, że drugiej bramki jakoś nie zanotowałam. i podtrzymuję zdanie, że mecze polskiej reprezentacji w ogóle mi nie robią. w ogóle.
(powinnam więcej, wiem, ale to jeszcze nie teraz. warunków nie ma zupełnie).
a w zapieksowni przy pomniku harcerza jest za to szwedzki kucharz:
piątek, 6 czerwca 2008
jeszcze o gwiazdorze
Jeszcze ostatnie a propos bohatera i idola funclubu. Proszę oto jak z gwiazdorem można robić wszystko. Bo to normalny chopak jest ze Ślunska, jak mawia jego niejaka Menadżerka...
No i od razu można podlansować u boku trochę, a jak.
Można więc z gwiazdorem:
- napić się za zwycięstwo
- pójść rano do sklepu po śniadanie
- włazić w łódzkie podwórka
czwartek, 5 czerwca 2008
z pociągu na Złotą Nitkę
Jako reprezentanka licznego funclubu Gregora, oraz widz Złotej Nitki, proszę oto pokazuję zwycięzcę w kategorii Premiere Vision, i kawałek jego kolekcji. Była jeszcze druga kategoria, Pret-a-Porter, i w tamtej zwyciężyła niejaka Peggy Pawłowski, ta ruda ładna dziewczyna.
środa, 4 czerwca 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)