niedziela, 31 stycznia 2010

don't be shy

najlepszy sposób by mieć po sobotnim wieczorze zakwasy na brzuchu
mitch&mitch w uchu

a dokładniej w obu uszach



p.s. miałam napisać w internecie, że był tam marek, który jest w porzo.
;)

czwartek, 28 stycznia 2010

minus jeden

ciasto z justynki w lodówce. mail pożegnalny na skrzynce. gdzieś za gałkami ocznymi występuje już szczypiące parcie. do jutra je jeszcze przetrzymam.



Outkast - The Train

dobranoc-K

skorzystawszy z niezawodnego sposobu na niechcenie się spać i jasny umysł, czyli wypicia trzech wieczornych herbat (naprawdę działa), oto zamieszczam taki post z dedykacją dla m o-o, co teraz przebywa w mieście łodzi, a na tym zdjęciu przebywa na promie, którym, po wielu perypetiach, udało nam się kiedyś dostać na drugą stronę miasta świnoujścia.



a teraz ament i próba dobranoc.

środa, 27 stycznia 2010

pani K

dziwny tydzień. nie mam czasu nawet się ponudzić. z pracowego biurka straszy mnie niewypełniona obiegówka. konieczność wyzbierania tych wszystkich pieczątek i podpisów do piątku powoduje, że ogarnia mnie wręcz paniczny nerw.
zbliża się czas na oddanie kompa, komórki, telefonu stacjonarnego, pikacza, karty do ładnej przychodni i tej, ledwo wykorzystanej, na fitness. zaległych, jak się okazuje, pieniążków z delegacji z 2008 roku. myszki i, jak się dzisiaj przyjrzałam za sprawą jednego życzliwego, potwornie brudnej klawiatury.
przeglądając wstępnie dobytek zgromadzony przez pięć lat w kartonach, znalazłam między innymi: plan sztokholmu, cztery (!) "zaginione" od jakichś dwóch lat co najmniej, pojemniki na obiad (szczęśliwie bez obiadu), herbatę na odchudzanie, którą piłam, kiedy ważyłam 10 kilo więcej (ale nie, to nie ona pomogła). to tylko wstępnie, w piątek może znajdę jeszcze więcej.

całkiem wielki kawał życia. całkiem edukacyjny. w co najmniej kilku znaczeniach tego słowa.

a teraz lepiej zabiorę się za słowa właśnie, które już na mnie w pliczku grzecznie czekają, aż się nimi w końcu zajmę.
tylko najpierw podrapię nadstawiającego mi prosto pod nos swój wielki, śmierdzący psem łeb, psa.

jeszcze tylko dwa dni i się wyśpię.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

komunikat

jakby ktoś na przykład chciał mi w najbliższym czasie kupić prezent, to ja poproszę taki stolik pod laptopa do leżenia z laptopem na kanapie. bo mi się procesor od koca przegrzewa.

;)

niedziela, 24 stycznia 2010

posobotnie bazgroły

czasem, chwilę przed zaśnięciem, w stanie jeszcze nie albo już majakalnym, układają mi się wpisy na bloga. pamiętam, że na pewno nie pamiętam jednego, który wydawał mi się najzajebistszym wpisem na świecie, i byłam pewna, że co jak co, ale z głowy to on mi nie ucieknie rano. a właśnie uciekł.
ostatnio za to wymyśliło mi się tak (na pewno już w stanie majakalnym)

był potok
potok się toczył
do potoku wpadły oczy

hmmm, dalej nie pamiętam, ale może i dobrze. one się chyba potoczyły dalej, w tym potoku, te oczy. gdzieś. tak no takie mi czasem przed zaśnięciem myśli się ganiają po zwojach tego tam organu, co niby miał ogarniać wszystko na świecie.

z tak zwanej innej beczki, niestety, znalazłam straszliwie uzależniającą stronę, którą dzisiaj, w stanie wymagającym spoczynku, powstałym w wyniku usilnych starań, i chyba skutecznych, odgonienia nadciągającej grypy sposobami kontrowersyjnymi, oglądam ciągle i wydzielają mi się soki trawienne w ilości dużej.

i tak to pobazgroliwszy na tej klawiaturze, zostawiam was z ową stroną, spoczywam dalej. w pokoju.
na kanapie. pod tygrysem. na - uwaga, bo tego wam jeszcze nie mówiłam - panterze.
ament.

czwartek, 21 stycznia 2010

dzień babci

jak każdy, miałam kiedyś dwie babcie. teraz mam jedną, ale chciałam o tej drugiej właśnie.
otóż miałam taką babcię, co miała zawsze pół litra w barku. i nie było to bynajmniej ciągle to samo pół litra. babcię, która nie chodziła do kościoła, a jednym z najbardziej pieszczotliwych określeń, jakich używała w stosunku do swojej córki i wnuczek, było słowo "cipa".
babcię, która za młodu spawała w gdyńskiej stoczni, a potem została szwaczką, i w tak zwanym "pokoiku" szyła gdyniankom biustonosze na miarę. babcię, do której przychodziła pani, żeby zrobić jej pedicure, a sąsiadka zaglądała regularnie, żeby zakręcić babci mocno już przerzedzone, ale do końca prawie niezauważalnie posiwiałe włosy, na wałki. babcię, która, jak każda porządna gdyńska babcia, zasuwała po zakupy na halę i codziennie, póki jeszcze mogła, chodziła na spacer na bulwar. zawsze wtedy malowała usta karminową szminką, zawsze niedokładnie (to może być rodzinne :). babcię, która nie miała do czynienia z lekarzem w swoim życiu, oprócz trzech porodów, do czasu, kiedy koło siedemdziesiątki złamała nogę. z którą to złamaną nogą jednak najpierw przechodziła jakieś dwa tygodnie, zanim do tego lekarza się udała, bo nie przestawało boleć. i jak już zaczęła chadzać do lekarzy, tak już skończyła mając lat 80. jak mawia wujek stefan, sam zresztą lekarz, i też w podobnie zaawansowanym wieku, jak człowiek zaczyna się leczyć u lekarzy, to znaczy, że niedługo umrze. (dlatego wujek stefan postanowił nie iść na operację, którą zaordynował mu inny lekarz).
babcię, po której, jedyna w rodzinie, odziedziczyłam dołek w nosie.

babcia nie była mistrzem gotowania. raczej umiała zrobić kilka prostych dań, ze słynną kaczką z jabłkami na czele, która była zresztą najbardziej wyrafinowaną pozycją w menu. gotowała też czerninę z kaczej krwi, którą to krew raz musiałam wieźć w słoiku w torbie autobusem, i pamiętam to raczej jako traumę. ale za to co roku wyprawiała urodziny, które powoli stawały się jedyną, i jak czas pokazał, ostatnią okazją, kiedy prawie cała rodzina spotykała się przy jednym stole. (żeby nie było, wszystkie ciasta zawsze piekła moja mama, bo babcia nie potrafiła upiec ciasta żadnego).
a w dzień babci, właśnie, w który tradycyjnie przychodziły do niej wszystkie wnuki, choćby nie wiem co, dogadzała im świeżo wyciągniętą z piekarnika, gorącą i pachnącą - pizzą rigą. :) ze słynnym keczukiem oczywiście. i fantą. i powiem wam, że nie mogłabym sobie wyobrazić lepszego dnia babci.

i właśnie dzisiaj, kiedy wracałam z psem ze spaceru, kiedy mieszkam tak blisko babcinego domu, bardzo żałowałam, że już nie mogę pójść do babci i wsunąć pizzy rigi z keczukiem...

środa, 20 stycznia 2010

sweet nothings

zanurzony w śniegu i pełnym słońcu, leżący na grzbiecie pies, nie wypuszczający z pyska piłki tenisowej, w środowe przedpołudnie - bezcenne.

i okulary trzeba było mieć, jak najbardziej.

wtorek, 19 stycznia 2010

westchnął seler

wiozłam dzisiaj w niebieskiej torbie bardzo zielony seler naciowy.
cała niebieska torba mi teraz pachnie selerem.
zapach selera nieustannie kojarzy mi się z warzywniakiem z dzieciństwa. gdzie kupowałam też napój ptyś w dużej szklanej butelce. albo taki w woreczku plastikowym, ze słomką.
i jeszcze z zapachem lekko zniszczonych już kobiecych dłoni, które właśnie kroiły włoszczyznę do rosołu. i już cały boży dzień pachną selerem.
i że jak się go włoży do lodówki, to potem pachnie nim i butelka pepsi, i jogurt brzoskwinia-mango.

* * *

a wiecie, że gdyby teraz przykładowo świeciło słońce, to trzeba by założyć okulary?


niedziela, 17 stycznia 2010

what a night

wiatr hula pomiędzy niewidzialnymi szczelinami okien, ścian, od jednego końca mieszkania do drugiego. drzwi od łazienki nerwowo stukają o framugę.
niespokojny pies wykonuje kurs wahadłowy na trasie duży pokój - kuchnia - duży pokój.
słychać tylko pazury o parkiet, raz w tę, raz wew tę.
w sypialni, psa pani przewraca się na łóżku, z jednego boku, na drugi, i tak w kółko. bo i trzeciego nie ma.

zegar elektroniczny na piekarniku w kuchni diodową czerwienią ogłasza 3:45.

(w sobotę to w końcu nic nadzwyczajnego)

piątek, 15 stycznia 2010

*

jestem senior project managerem
zbieram na bilet

czwartek, 14 stycznia 2010

już?

pan lekarz chwilę się zastanawia, końcówka długopisu wisi nad rubryką "wiek" na skierowaniu, chwila napięcia, po czym, po upewnieniu się, że jest rok 2010, pan lekarz długopisem zręcznie wypisuje na kropkowanej linii liczbę 30.

dupa, siedząca po przeciwnej stronie biurka, zaczyna gorączkowo oponować:
"ooo nieee, ale ja jeszcze nie mam trzydziestu, ja mam jeszcze dwadzieścia dziewięć..."

na co pan lekarz, spokojnym, niskim głosem, odpowiada:
"ale przecież to nie ma znaczenia..."

no dobra, ma, nie ma, pierwsze koty za płoty. czas się przyzwyczajać.

środa, 13 stycznia 2010

will work for sleep


"hmmm, a może bym sobie taką pracę znalazła." myśli dupa, pchając wózek z zakupami w realu. (bynajmniej nie wirtualnie)
"przecież z powodzeniem mogłabym udawać lalkę. a bym się porządnie wyspała."

***
jak można by sparafrazować cytowanego przez psychiatrów neurotyka, "gdyby nie real, wszystko byłoby ze mną w porządku".
to co, może do tesco?

wtorek, 12 stycznia 2010

ogłoszenie parafialne

o tu wszystko jest napisane.
http://www.blogroku.pl/gapminded,gwa07,blog.html

(no tak, teraz rozumiem, jak trudne zadanie mieli uczestnicy you can dance, kiedy musieli zachęcać telewidzów do głosowania na siebie.
hmmm, powiedzmy tak... jak dupa wygra wycieczkę, to na pewno was ze sobą zabierze. ;))

siała baba mak

stojąc na werandzie małego domku późnym poniedziałkowym popołudniem, patrzę na senny kurort, przykryty grubą i mięciutką białą pierzyną. w przydymionym żółtym świetle kulistych latarni srebrzy się bez wytchnienia padający śnieg. czekam, aż ktoś mi otworzy.

pan bór chyba trochę przesadził z tym cukrem pudrem.

*
a na końcu przyszedł dziad i posolił ca-ły-świat.

a od soli, jak wiadomo, szczypią łapy.

niedziela, 10 stycznia 2010

inni ludzie część następna

z racji
braku narracji
w reakcji na rozwój akcji
grubo po kolacji










oto jest dzień...

...kiedy ludzie chodzą z sercami na wierzchu.

* * *

ogłoszenie na p.s.
reklamacji na tym blogu nie uwzględnia się.
ale dziękuje się za to za wszystkie miłe słowa, jakie spłynęły ostatnio pod adresem bloga, w ilości zaskakującej.
(wiadomo, nigdy nie mówiło się, że będzie obiektywnie).
właściwie, to pomyślało się, że spróbuje się to wykorzystać.
o szczegółach poinformuje się w osobnym wpisie, za jakieś dwa dni.
naprawdę, z rzeczonego serca, które dzisiaj też troszkę na wierzchu, się dziękuje.

sobota, 9 stycznia 2010

miejski krajobraz po piątkowej nocy

szarość usiana kupkami brudnego śniegu
a na szarych chodnikach
paw za pawiem
za pawiem paw

piątek, 8 stycznia 2010

kosz-mar

no proszę, mam prorocze sny.
śniło mi się, że kazali mi sprzątać biurko w pracy. bo przyjechali goście z zagramanicy, i przecież wstyd. i musiałam wszystko przekładać. ale tylko z prawej strony na lewą, bo prawa jest od zewnętrznej.
kto raz widział moje biurko wie, o czym mowa.

i co się okazuje - dzisiaj jest dzień sprzątania biurka.
podobno, według feng shui, wszystkie nagromadzone, a nieużywane, rzeczy na biurkach, w szafach, szufladach, blokują energię i uniemożliwiają nadejście pozytywnych zmian.

więc ... posprzątałeś dzisiaj biurko?

(ja tego dnia nie obchodzę w ogóle. ;)

środa, 6 stycznia 2010

blondynka wieczorową porą

pod latarnią przy pomniku heweliusza stoi blondynka. w czapce, długim płaszczu i fioletowych kozakach na wysokim obcasie.
w świetle latarni, z zadartą do góry głową, szczerzy się jak dziecko do trzymanego w wyciągniętej ręce, właśnie odebranego z tak zwanego labu, wywołanego negatywu 120.

bo na negatywie, w świetle latarni, widać przedsmak tego:











mówiłam, że holga pomaga na smutki?
(szczerze mówiąc, i się szczerząc, kusiło mnie, żeby coś tam pomieszać, bo jak już raz człowiek użyje slajdu, to potem żaden negatyw mu nie dorówna. slajdowi znaczy. ale się powstrzymałam - jest 100% holga :)

wtorek, 5 stycznia 2010

moc

na potęgę smutnego blond czerepu
mocy przybywaj!

...

ej, no, mocy, przybywaj!

...

ej, widzieliście to??!
[ang. did you just see that??!]

halo, mocy, słyszysz??!

...

mocy?...

poszła.
chyba się zmęczyła całkiem.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

c'mon join the joyride


just wait till it stops first

licz mała licz

drap drap
mówi mi coś w krtani
stuk puk
stuka coś w zatoce
trrrrrrr
trzeszczy w karku
pszzzbrpbullbull
sygnalizuje brzuch

wszystko mi mówi, że to 2010.

piątek, 1 stycznia 2010

cały ten róż

jak zawsze, redakcja kundelek.pl jako najpierwsza podaje wam najświeższe noworoczne newsy z szerokiego świata.

a jaka jest najbardziej sensacyjna noworoczna wiadomość?

w tym roku będzie królował róż!

wszystko, absolutnie wszystko, będzie różowe.

oto przykładowe dowody:






sensację tę zdradziła i o najnowszych trendach opowiedziała kundelkowi, oczywiście, spotkana na sylwestrowych balach, dupa.


także, dziewczyny, chłopaki, jeśli chcecie zyskać na czasie, wyciągajcie z dna szafy różowe okulary i jazda w ten dwatysiącedziesiąty.

*
dobrego.