najlepszym lekarstwem na brak weny jest bezsenna noc.
najlepiej taka czerwcowa, duszna, w której zupełnie nie można znaleźć sobie miejsca.
leżę i obmyślam, co zaraz krzyknę, wychylając się przez okno, do kolesi, którzy w bramie utworzyli sobie klub dyskusyjny. dzisiejszy temat: "nie pucuj się tam, kurwa."
do głowy przychodzi mi fraza "zamknij ryj". zastanawiam się też, czym przy okazji mogłabym rzucić, nie wiem, jakiś worek z wodą, dziwne człowiekowi nocą przychodzą pomysły do głowy. ale nie, przecież nawet nie doleci.
policjantom wjeżdżającym do pobliskiej komendy najwyraźniej wystarczą zapewnienia klubu "spalimy papierosa, i już nas nie ma."
akurat. tu mi jedzie radiowóz. o, tu.
wydaje się, że tylko mewom, które zaciekle patrolują okolicę na sygnale, w ogóle na czymś zależy.
leżę tak sobie o tym brzasku, spięta pogrillowym bólem brzucha, i przez chwilę się boję. a co, jeśli anna jantar miała rację?
na szczęście w końcu zasypiam, a rano, wiadomo, wszystko wygląda o wiele mniej strasznie, niż w bladym świetle godziny samobójców.
chyba po prostu kontrast jest mniejszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz