środa, 26 sierpnia 2009

25.08.2009 Poznań

było cu-dow-nie

i pierwszy sektor to była jedyna słuszna opcja. :)
nie spełniły się żadne z moich obaw. (chociaż kilka rzeczy zaskoczyło - ale o tym w kolejnym wpisie). nikt mnie nie zadeptał, nawet nie specjalnie szturchał, znalazłam sobie super miejsce, wszystko słyszałam i WSZYSTKO WIDZIAŁAM!!!! nigdy jeszcze nie byłam tak blisko sceny na takim dużym koncercie, żeby nie musieć stać na palcach a nawet zadzierać głowy do góry. a było co oglądać.
było po prostu pięknie.
piękne oświetlenie, kurtyny z gigantycznych wiszących świetlówek, zbliżenia twarzy muzyków wyświetlane na ekranie, co chwilę inny kolor sceny.
nigdy nie widziałam tak dobrze zorganizowanego koncertu. ekipa techniczna sprawnie wpadała na scenę po kolejnych numerach, zmieniając muzykom gitary, wjeżdżając i wyjeżdżając pianino (!), wnosząc i wynosząc inne instrumenty. (ilość sprzętu muzycznego, który w ciągu tych dwóch godzin przewinął się przez scenę, była godna podziwu).

i właśnie. 25 numerów. 2 godziny 15 minut wzruszenia. większość ulubionych piosenek ze wszystkich albumów. i te najulubieńsze, przy których, a jakże, ryczałam jak bóbr. myślę, że jeszcze długo będę żyć tym koncertem - dzisiaj od rana włączają mi się różne piosenki w głowie, ni z tego, ni z owego. brak mi słów, po prostu.

no i ten kontrowersyjny "creep" na koniec. myślę, że miałam nadzieję, że go jednak nie zagrają - okazało się, że obie z j, w dwóch różnych sektorach, pomyślałyśmy sobie wtedy, że nienajlepsze mają o nas zdanie. ale zaraz potem sobie pomyślałam, że to był bardzo miły ukłon w stronę polskiej publiczności. i nawiązanie do do tej pory jedynego ich koncertu w polsce, 14 lat temu w sopocie. kiedy thom wykonał wprowadzenie do tej piosenki, już wiedziałam, że ją zagrają: "we have no idea which songs you know and which songs you don't. because we haven't been here for so fucking long. and if you don't know this one then we're really screwed."
i myślę, że pokazali tym wielką klasę, a publiczność była za to wdzięczna. i dlatego wcale nie mam im tego za złe koniec końców, chociaż chciałam mu wtedy odkrzyknąć "fuck off we know all of your songs you fucker!!!" (eee, niee, w życiu nie powiedziałabym tak do thoma ;)

i niech mi ktoś proszę zainstaluje thoma yorke'a w mieszkaniu... żeby mi grał i śpiewał, do snu, do porannej kawy, do ucha na spacerze z psem, w wersji przenośnej. może mi właściwie ten ktoś zainstalować cały zespół. tylko proszę, chcę mieć ich w domu...



cdn
(mam jeszcze baaardzo dużo do napisania ;)

2 komentarze:

  1. po Hainekenie pomyslalem sobie ze takie masowe spedy to juz nie dla mnie... Ze na R. jednak nie pojade bo sie wymecze a na pocieszenie to sobie kupie koncertowe DVD i w domu przy piwku bede sie delektowal ich muzyka i obrazem...
    ale teraz...
    teraz kurna...
    teraz to ja jednak cholernie żałuje ze mnie tam nie było ;-(
    Co za dół...

    OdpowiedzUsuń
  2. ano właśnie, bo taki koncert to jednak co innego niż wielki festiwal... zwłaszcza, jak się było w pierwszym sektorze ;)

    OdpowiedzUsuń