czwartek, 16 lipca 2009

it's mike on the mic

no musiałam, po prostu musiałam.
jak wiadomo, mam tendencję do raz-na-jakiś-czas zachwycania się zajebistymi ludźmi. zdolnymi, utalentowanymi, ... przystojnymi ;) ...
od open'era i koncertu faith no more, zaczęłam się znowu zachwycać mikiem pattonem, ale tym razem bardziej dogłębnie niż kiedykolwiek. w końcu jest youtube i internet, i można teraz znaleźć wszystko, co się chce, sprawdzić, posłuchać, zobaczyć. zaczęłam więc szperać, do tej pory żyjąc w ignorancji wobec większości rzeczy, które patton robił i robi poza faith no more. bo nie chodzi tylko o to, że jest po prostu boski...(no dobra, zaczęło się od tego, że chciałam po prostu na niego popatrzeć, przyznaję...) zachwycam się tym, co potrafi zrobić z głosem, tym, jaki jest wszechstronny, w jak wiele różnych projektów jest zaangażowany i z jak wieloma cenionymi przeze mnie ludźmi współpracuje.
i fakt, rockową dziewczyną jestem tylko w kawałku, ale jestem też po prostu muzyczną dziewczyną, a im bardziej dorastam (może słowo dziewczyna jest już nie na miejscu, kiedy na ulicy mówią do mnie per "pani" - ale na szczęście dzieciaki z podwórka mówią do mnie "cześć"), tym bardziej lubię się zapuszczać w całkiem różne rejony muzyczne, doceniając coraz więcej z nich.

poniżej dwie rzeczy, które aktualnie mi nieustannie pogrywają w głowie, razem ze starymi kawałkami faith no more (jednak korzenie mam gitarowe, jak nic.)

pierwsza to lovage - projekt niejakiego pana zwącego się dan the automator (nie znającym go wspomnę tylko, że bliżej mu do hip-hopu, niż rocka), który, obok wielu innych, maczał też palce w projekcie drugim - peeping tom.
a na koniec coś, na co reakcja każdego, kto to ogląda, zawiera co najmniej jedno wyrażenie niecenzuralne...

nie mogę się uwolnić od tych melodii.
nie mówiąc już o mike'u.





4 komentarze:

  1. "O ja pierdole!" tak to było? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. tak:) z innych jeszcze ooooooo kurrrrwwaaaaa!!!! oraz fuck, chyba umrę (c'est moi) ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A tak serio to udane są te jego projekty, nawet te "mniej gitarowe" które na ogół omijam z daleka. Baaardzo jest wszechstronny, co zresztą zawsze było po nim widać. I może miał dużo szczęścia do ludzi, wszak Chris Cornell też nagrał płytę z Timbalandem ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. albo ludzie mieli szczęście do niego ;) (podobno bardzo dobrze się z nim pracuje, o czym tylko świadczy ilość tych kolaboracji)

    OdpowiedzUsuń