usuwanie wszystkiego z komputera, to całkiem osobista sprawa. bo przecież trzyma się na nim różne osobiste rzeczy. ulubione piosenki. zdjęcia z wakacji. ważne, albo nie, maile. dużo wspomnień się trzyma.
dzisiaj mój laptop przez chwilę miał duszę. ale już mu ją usunęłam.
usunęłam foldery. sformatowałam dysk. zainstalowałam świeżutki system.
chociaż wszystko zgrane na nowego, to jednak coś, gdzieś, mogło się zawieruszyć. jakieś stare zdjęcie. jakiś plik tekstowy.
a co, jeśli zapomniałam o czymś, co właśnie bezpowrotnie utraciłam?
dziwna sprawa takie sentymenty.
strasznie sie człowiek uzależnia od tej elektroniki.
to trochę, jak kolejna przeprowadzka.
równie osobiste okazało się być to, co tkwiło w szczelinach obudowy, pomiędzy klawiszami, bo przecież musiał się hapek ładnie zaprezentować nowemu właścicielowi. poodklejałam naklejki z obudowy. wykałaczką powyjmowałam kurz, który tkwił tam nie wiadomo skąd. może sopocki, może gdyński, może londyński. łódzki, krakowski, sztokholmski, warszawski? wyciągałam psią sierść (ofkors), blond włosy (to moje), kilka, (tu ciary), włosów czarnych, które zdaje mi się sierścią nie były...
jakieś okruszki. jakieś drobinki. jakieś niewiadomo co.
ale teraz jest pan laptop czysty, prawie nówka sztuka. w środku i na zewnątrz. i wędruje w całkiem inne ręce, co mam nadzieję, dobrze go potraktują.
(łezka wzruszenia - jakoś jednak całkiem osobisty, ten komputer)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz