środa, 20 maja 2009

nie wiem nawet, jak to nazwać :)

po bardzo produktywnym dniu, który zaczął się dzisiaj o 6.30
zjadłam 16 sushów, zupę z tofu i shitake oraz krem brulee z zielonej herbaty
w ogródku na krakowskim kazimierzu

i chyba mogę umrzeć

a nie, jeszcze tylko skoczę zrobić jakieś zdjęcia, jak tylko będę mogła znowu się ruszać (czyli pewnie jakoś zaraz ;)
spiję sę jakąś kawę w innym ogródku (czy tutaj ludzie w ogóle chodzą do pracy? bo mnie się wydaje, że oni tylko siedzą w tych ogródkach knajpianych i spijają kawy, browary, i inne)

i nie wiem, może jednak wcale będę żyć ;)

(z anegdot opowiem tylko, że dupa zorientowała się wczoraj o północy, że nie ma ani szczoteczki ani pasty do zębów, a że z hotelu wychodziła o 7 rano, to w związku z tym od jakichś 32 godzin nie myła zębów... wzięła za to trzy błyszczyki.
ale serio, to czas chyba znaleźć jakiegoś rossmana)

całuję krakowsko.

2 komentarze: