piątek, 29 maja 2009

to pewne jak ament w pacierzu

że bańki pękają






jak powiedział dziś w radio jerzy urban

jest to absolutna prawda
ale nie mówię tego z ręką na sercu, bo nie mam serca

czwartek, 28 maja 2009

bo ja lubię piosenki i różne inne dźwięki

jak wiadomo, raz na jakiś czas zakochuję się w jakiejś piosence. i słucham jej w kółko i w kółko na mojej żarówiastej empetrójce wielkiego koreańskiego koncernu. ale ostatnio jest tych piosenek zatrzęsienie. niektóre zupełnie po raz pierwszy w ucho wpadnięte, inne raz po raz przypominające nieuchronnie o swoim istnieniu. aż nie nadążam ich zmieniać z prawej strony. a najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że za każdym razem są tak różne od siebie, i co innego mnie w nich urzeka. i mogą być z zupełnie innych bajek muzycznych. po prostu mają w sobie coś, co mnie zaczarowuje.

na przykład dzisiaj zaczarowała mnie taka piosenka (co na dysku leżała już z dwa miesiące i jakoś po kilku sekundach odsłuchania płyty odłożyłam ją, by spróbować jeszcze raz. i bardzo słusznie.)

bardzo się cieszę, że na świecie jest tyle różnych piosenek.

środa, 27 maja 2009

wtorek, 26 maja 2009

małe ziomy


nice day, wasn't it?

ze wszystkich festiwali na świecie, na które chciałabym pojechać, najbardziej marzył mi się zawsze jeden. dzisiaj przypomniał mi o nim jeden newsletter, co go dostałam na skrzynkę mailową, który obwieścił, że oto właśnie ogłoszono line-up na glastonbury.
zawsze marzyłam, żeby pojechać na glasto. glasto, którego rzeczony line-up, rozpisany na 10 scen, się po prostu nie kończy. na który bilety są niemalże reglamentowane, i trzeba być ogromnym szczęśliwcem, żeby stać się jednego posiadaczem, i trzeba to zrobić wiele miesięcy wcześniej.
glasto, które jest tak ogromne, że w 2007 roku trzeba było zrobić rok przerwy, żeby ziemia na farmie, która zawsze gości przedsięwzięcie, mogła się zregenerować.
na którym można usłyszeć i największe gwiazdy z mtv, i te znane z klubów, i właściwie chyba każdy rodzaj muzyki. gdzie można natknąć się na kate moss spacerującą w błocie w kaloszach, albo nie umytą amy winehouse. przez który przez trzy dni weekendu przewija się ponad 150,000 ludzi. i na który trzeba wysupłać jedyne 150 funtów.

postanowiłam sobie, że kiedyś (chociaż jeszcze nie w tym roku) spełnię to marzenie, i na glasto pojadę. a tu wszystko oczywiście opiszę. :)

tymczasem, z dedykacją dla j, w zasadzie chyba jednak jednogłośna zwyciężczyni ostatniego plebiscytu przeprowadzonego na komunikatorze internetowym na linii gdynia-krk, p.t. "jaka jest twoja ulubiona piosenka radiohead".
z glasto oczywiście.


poniedziałek, 25 maja 2009

can i kick it?

właściwie to chyba wszystko, co w dniu dzisiejszym chciałabym wiedzieć

niedziela, 24 maja 2009

i wanna be a b-girl











środa, 20 maja 2009

nie wiem nawet, jak to nazwać :)

po bardzo produktywnym dniu, który zaczął się dzisiaj o 6.30
zjadłam 16 sushów, zupę z tofu i shitake oraz krem brulee z zielonej herbaty
w ogródku na krakowskim kazimierzu

i chyba mogę umrzeć

a nie, jeszcze tylko skoczę zrobić jakieś zdjęcia, jak tylko będę mogła znowu się ruszać (czyli pewnie jakoś zaraz ;)
spiję sę jakąś kawę w innym ogródku (czy tutaj ludzie w ogóle chodzą do pracy? bo mnie się wydaje, że oni tylko siedzą w tych ogródkach knajpianych i spijają kawy, browary, i inne)

i nie wiem, może jednak wcale będę żyć ;)

(z anegdot opowiem tylko, że dupa zorientowała się wczoraj o północy, że nie ma ani szczoteczki ani pasty do zębów, a że z hotelu wychodziła o 7 rano, to w związku z tym od jakichś 32 godzin nie myła zębów... wzięła za to trzy błyszczyki.
ale serio, to czas chyba znaleźć jakiegoś rossmana)

całuję krakowsko.

wtorek, 19 maja 2009

no to pozdro szejset

z krakowskiego kazimierza.
nie było mnie tu cztery lata. i chociaż dużo się zmieniło, a z dworca się wychodzi przez jakąś ogromną galerię (!), to od razu się mi przypomniało, czemu tak uwielbiam to miasto. (tak, tak, jest to kolejne wielkie miasto, które uwielbiam, a właściwie jedno z pierwszych chronologicznie).
bo jest tu pełno ludzi wieczorem, wszyscy chodzą, stoją, siedzą, gadają, jedzą, piją, i w ogóle.
to lubię.
i wszystko jest takie stare!

jutro niestety należy wstać o jakiejś mega wczesnej godzinie niewiarygodnie.
więc jeszcze sobie tylko puszczę oko z okna na ulicę miodową.

a jutro mam już zapowiedziane kazimierskie suszi. no i jakąś wycieczka fotosentymentalną odbędę koniecznie.

elo.

ka-er-ka nanana palce dwa

tydzień temu j zadzwoniła do mnie z drogi do warszawy i mówi:
"szybko, włącz trójkę"
ja na to:
"ale o co chodzi?" jednocześnie zmierzając do radia w kuchni
"no włącz, szydłowska puszcza właśnie jakiś nowy projekt amona tobina, z jakimś drugim kolesiem, nie dosłyszałam, weź posłuchaj"

włączam więc radio a w radio leci to:



jak tylko się skończyło, czym prędzej wygooglałam, że to two fingers, że kolabo z doubleclickiem (przyznam się, że mi nie znanym do tej pory), i za 15 minut miałam już płytę na komputerze (uwaga, całkiem legalnie zakupioną za 10 dolców, bo ostatnio taki mi się zrobił zwyczaj pozyskiwania muzyki).

od tygodnia kręci mi się ta płyta w mojej żarówiasto zielonej empetrójce. kręci mi się na spacerze z psem, w drodze do pracy, i teraz, kiedy właśnie zaczyna się druga z ośmiu godzin jazdy pociągiem do kaerka (właściwie to mogę już chyba ogłosić ostatni miesiąc miesiącem pekape).

powiem tylko, że ta płyta jest w ogóle taka, jakiej potrzebowałam. hiphopowo-dubstepowo-grime'owa, czy jakkolwiek jej nie nazwać (ja tam, jak prawdziwa dupa, muzykę lubię intuicyjnie, nie nazwowo). jak dla mnie - po prostu cudownie brytyjska. przyjemnie brudnawa, mrocznawa, chropowata i dudniąca niskimi dźwiękami. i bardzo fajnie zarapowana przez niejakiego swaya, z trzema akcentami kobiecymi, z których dwa są zdecydowanie moimi mniej ulubionymi, ale chyba, jeżeli chodzi o rap, wolę jednak panów na majku, oprócz pewnych oczywistych wyjątków.

w każdym razie, zdejmuję buty, wyciągam nogi, i kolejny raz przewijam do pierwszego kawałka, w drodze na południe.

niedziela, 17 maja 2009

niedziela dla dupy

ponieważ dzisiaj dupę opuścili wszyscy, postanowiła sobie zorganizować niedzielę sama. jak się okazało, potrafi sobie ona taką niedzielę zorganizować bardzo przyjemnie.

najpierw więc poszła oglądać streetartowe dzieła do stoczni. i była bardzo zadowolona tym, co zobaczyła w galerii wyspa, bo chociaż było mało, to naprawdę tak, jak lubi. jeden nawet artysta zagraniczny poprosił ją, żeby usiadła na jednej literce, co była częścią jego pracy i on jej popstrykał zdjęcia. i przy okazji ucięli sobie bardzo miłą pogawędkę.

potem postanowiła, skoro była już w tym gdańsku, w niektórych kręgach zwanym śmierdzącym, że pójdzie do restauracji hinduskiej, co dają w niej sos żółty, czerwony i zielony, które wyglądają jak farbki plakatówki, i lubi je sobie zawsze nakładać obok siebie na talerz, w takie trzy ciapki, i potem je mieszać na tym talerzu, bo zupełnie wtedy czuje się jak na plastyce. (w niektórych kręgach zwanej plastą). no ale przede wszystkim są pyszne. więc zjadła tam ulubioną w hinduskich restauracjach jagnięcinę oraz popiła ulubionym mango lassi, które oprócz smaku, za który za każdym razem dałaby się pokroić, ma też intensywną, wręcz nienaturalną barwę.

na koniec poszła za ciosem, i postanowiła udać się do kina. na film, który był idealnym uzupełnieniem wieczoru, a w dodatku wszyscy go i tak już widzieli (próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była sama w kinie, i wyszło jej, że musiała mieć wtedy jakieś 17 lat, a jej ciocia miała wtedy w gdyni kino goplana). był to film vicky cristina barcelona.

i naprawdę miła to była niedziela. chociaż miała też drugą stronę medalu.
była ostatnim dniem, kiedy dupa występowała w charakterze dwudziestoośmiolatki...

no cóż, taki lajf.

sobota, 16 maja 2009

a czy ty umyłeś dzisiaj włosy?

a dzisiaj będzie o... szamponach ;]
tak, tak, nie przecierajcie oczu, przecież nie od dzisiaj wiadomo, że dupy lubią rozmawiać o kosmetykach. nie tam o sztuce albo jakimś egzystencjalizmie. o szamponach.

ale do rzeczy.

od dawien dawna jestem fanką marki herbal essences. ale nie w tej wersji, która do tej pory była dostępna w polsce. a w tej, w jakiej od jakiegoś czasu istnieje, a jakże, w uk.
www.herbal-essences.co.uk

jak zobaczycie tę stronę, to chyba będziecie wiedzieć, dlaczego tak bardzo mi się podoba. bo ja to jestem dokładnie w tak zwanym targecie tej marki. bo do mnie trafiają - super kolorowe, ładnie zaprojektowane opakowania, apetyczne listy składników, oszałamiające zapachy i, przede wszystkim, nazwy i opisy produktów. bo o tekstowej warstwie tego wizerunku chciałam z wami porozmawiać. (ha, a już przez chwilę myśleliście, że będę opowiadać, jak to super rozczesują się włosy po użyciu odżywki do włosów farbowanych? :)

z niecierpliwością czekałam, kiedy clairol zdecyduje się wprowadzić tę odsłonę herbal essences do polski. i z całych sił zazdrościłam tym, którzy zajmą się przełożeniem tej marki na nasz język ojczysty. bo sobie wymarzyłam to jakoś wyjątkowo bardzo.

jakież więc było moje zaskoczenie, kiedy w popularnej sieci drogerii samoobsługowych znalazłam na półkach bodajże pięć rodzajów szamponów i odżywek herbal essences. niestety nie zapamiętałam wszystkich nazw polskich, a w internecie nie ma nawet strony jeszcze, więc to chyba świeża bardzo sprawa (dziwi mnie bardzo, że nowe produkty weszły na półki bez jakiejkolwiek kampanii - chociaż telewizora to ja za bardzo nie oglądam więc może coś przeoczyłam. ale w internecie jeszcze nic znaleźć nie sposób).

zakupiłam sobie więc odżywkę do włosów farbowanych, z oryginalnej serii "ignite my colour", w polskiej wersji "niech kolor będzie z Tobą".
zapamiętałam też, że seria nawilżająca, zwąca się "hello hydration", występuje jako "nawilżenie po brzegi" (hmmm...)

nie miałam ze sobą mojego małego nieodzownego notesika,więc resztę muszę iść sprawdzić, bo nie pamiętam, jak nazywa się seria "uplifting volume", czy "dazzling shine". najbardziej mnie ciekawi, pod jaką nazwą wystąpi seria przeciwłupieżowa "no flakin' way" ;)

skoro nic o tym jeszcze nie słychać, to może to jakaś na razie próba rynku? (zwróćcie uwagę, jak przedstawiona jest zmiana oblicza marki na stronie brytyjskiej www.herbalessences.co.uk/transition/)

w każdym razie, na pewno będę się bacznie przyglądać. bo strasznie mnie kręcą te szampony...

p.s. a propos włosów, to jak przechodzę obok apteki na samym dole świętojańskiej, to zza szyby uśmiecha się do mnie ronaldo. :0

piątek, 15 maja 2009

uffff

po ciężkim dniu

zamykam to pudło i rozpoczynam drogę ku relaksującemu wieczorowi,
którego i wam życzę

witness the fitness

wiosna, wiosna, lato idzie, trzeba się za siebie zabrać wreszcie, dziewczyny i chłopaki
;)

klasyk przypomina:


one hope one quest

środa, 13 maja 2009

street my art*

zauważyłam, że przez to, że inni piszą o różnych wydarzeniach, ja sama, stając się czytelnikiem, przestaję o nich wspominać, niejako czując się zwolniona z opisywania czegoś, co ktoś już opisał. a przecież wiadomo nie od dziś, przynajmniej coponiektórym, że fanką street artu to ja jestem wielce. ale ponieważ o graffeście napisało już kilku, jak bookerbus, w poście co najmniej nie jednym, to jakoś w ogóle w tym byciu czytelnikiem zapomniałam, że normalnie przecież pisarką też jestem, i o czym jak o czym, ale na temat street artu to ja się czasem wypowiem.
co więcej, okazuje się, że twórczość kilku gwiazd, które malują swe dzieła w ramach graffestu, spotkałam po raz pierwszy, będąc w zeszłym roku w mieście, którego nie ma, na wystawie, i wam tu pokazywałam, chociaż trochę z pozycji ignoranckiej, jak to mam w zwyczaju czasem robić. ale teraz proszę, z ignorancją precz. więc jeśli chcecie zobaczyć tego, który namalował to, albo tego, co namalował to i całą tego resztę, której tu nie widać, albo tych, którzy namalowali to i to co poza kadrem dalej, oraz różnych innych, znanych i znańszych, polskich i zagranicznych, jak również przy okazji być może natknąć się na zapatrzoną gdzieś do góry dupę (zapewne i nie jedną), jakąś gdzieś majtającą się kolorową holgę, zapewne w towarzystwie jakiegoś poważniejszego (ale tylko trochę) aparatu, to jedyna w swoim rodzaju okazja trójmiejska, których mam jednak nadzieję, że będzie jeszcze dużo więcej.
tyle ode mnie, resztę poczytajcie sami.
a jeśli mogę wam coś w temacie do poczytania jeszcze polecić, to bardzo polecam www.bigshinything.com i www.we-make-money-not-art.com
na długie godziny
(*tytuł, jak to czasem bywa, jest grą słów z mniej więcej conajmniej potrójnym dnem ;)

poniedziałek, 11 maja 2009

małosłów

występuje ostatnio na tej miejscówce zupełnie
wielobraz, trochędźwięk,
ale zdecydowanie małosłów
(jak by powiedział kolega em.en, same głupoty, i nic do czytania)
ani słowa o powtórnej stołecznej wyprawie, znów bardzo przemiłej, a w dodatku okraszonej zdaniem egzaminu, co będzie można sobie certyfikat w antyramy oprawić i nad biurkiem powiesić
w biurze biurkiem
albo że nastąpił wysyp zaproszeń ślubnych, na których zaprasza się stevena
albo że wyrosła kolendra, i tymian, a bazylia też ostatnio wystrzeliła, najbardziej ociąga się rozmaryn
oraz następuje apogeum wypadania sierści, skutkiem czego psa można skubać niczym kurczaka, a i tak się nie kończy
nic się nie kończy, jak śpiewa artysta, "nothing is ever finished"

wszystko tak ciurkiem leci, że słowa się nie osadzają prawie
mało się ich wytrąca, bliższy im stan lotny

ulotny

ale
ile można ciągle gadać




niedziela, 10 maja 2009

tyłscena 2 - narzeczona para, upadający softbox, i inni
















fotograf też się wcisnął

sobota, 9 maja 2009

to teraz ja

bo też się cieszę
bo właściwie to chyba największa jak na razie gwiazda na tegorocznym openerze - tak sobie myślę
no i ten mike :)

bo moim ulubionym ostatnio słowem jest "nonszalancki"
a tu on jest jego kwintesencją

środa, 6 maja 2009

the best job in the world

nie mam nic do dodania...

oprócz: czemu mi nikt nic nie powiedział??!!

http://www.tvn24.pl/0,1598837,0,1,najlepsza-posada-swiata-zajeta,wiadomosc.html

wtorek, 5 maja 2009

walc z bashirem

całkiem na poważnie, zostałam wczoraj kompletnie zmiażdżona tym filmem - pod każdym względem, i tego, o czym był, i tego, jak o tym opowiadał
to film z tych, po których przez dłuższą chwilę nie wiadomo co powiedzieć

polecam bardzo, ale raczej nie do popcornu



http://waltzwithbashir.com

poniedziałek, 4 maja 2009

tyle pałacu w całym mieście

gdzie nie spojrzysz, pałac





oprócz pałacu w stolicy znaleziono gdzieś dupę - wyjątkowo zadowoloną, można by powiedzieć, jak nigdy. nie chciała zdradzić, dlaczego. kundelek sądzi, że to na pewno jej zostało od tego pałacu, co jej się tak spodobał...

niedziela, 3 maja 2009