czwartek, 27 listopada 2008

a proszę, a trochę nawet przydługo wyszło

Wszystko rozchodzi się o to światło. Co go nie ma.
Organizm bez światła nie regeneruje się.
Nie chodząc do fabryki, nie jestem w stanie wstać wcześniej niż o jedenastej. O którejkolwiek bym się nie położyła. Nie jestem w stanie i już.
I ma to dwa główne skutki.
Po pierwsze po jakichś czterech godzinach od wstania muszę już palić światło. Mam jakąś śmieszną ilość tego słońca, a dzisiaj to w ogóle ono również nawet nie postanowiło wystawić szanownej dupy zza chmur. Do tego okna mam od wschodu, co oczywiście jest cudowne, bo widzę morze i powinnam widzieć wschód słońca, który jednakowoż przesypiam (chociaż budzę się na chwilę i jednym ledwo otwartym okiem rzucam w stronę okna, za którym widać pomarańczową łunę i światła wypływających statków). No a kiedy już wstanę na dobre, to jest już po jakichkolwiek szansach na wpadnięcie jakiegoś promyczka przez okno.

Brak mi więc światła, jak nie wiem. I oprócz tego, że po prostu demotywuje mnie to do robienia czegokolwiek, to demotywuje mnie do robienia zdjęć. Bo pierwszy bodziec, jaki mnie z reguły motywuje do wyjęcia aparatu, oprócz wyjmowania go na ulicy, gdzie bodziec pierwszy jest trochę inny, jest światło. Wiadomo, żadne odkrycie, o to przecież chodzi. A tak - nie ma światła, nie ma zdjęć. Nie ma niczego. Bez światła.

Drugi główny skutek jest taki, że pies musi się nauczyć cierpliwości. Czyli ogólnie długo nie sika. Dodatkowo pies należy do istot, tak samo zresztą jak jego pani (cóż za niespodzianka), które zanim o coś poproszą, albo zanim spróbują być nieśmiało natarczywe (tak tak, oksymoron nastąpił), potrzebują jakiejś zachęty ze strony owej prośby adresata. Bodźca jakiegoś z przeciwnej strony. Bodźcem takim dla Figi jest poruszenie się ciała pod kołdrą, przewrócenie się owego ciała na drugą stronę z westchnięciem, przeciągnięcie się poranne, wystawienie spod kołdry jakiegoś elementu, na przykład stopy, ręki, twarzy. Prowokuje to natychmiastowe podniesienie się psa z posłania, po którym następuje prezentacja z przeciągnięciem się i głośnym ziewnięciem, kończąca się polizaniem wystającego akurat elementu. I z reguły pies po którymś już przywitaniu z panią tego poranka, na hasło "jeszcze chwilę", zrezygnowany kładzie się z powrotem, by za chwilę wszystko powtarzać od początku.

Tak przy okazji, podobieństwo pani i psa, wygląda mniej więcej tak:



No i co tu zrobić, byle do wiosny, czy do kiedyś tam.
Na zakończenie już mi weny nie starcza. Zresztą, już chyba zaczyna sie ściemniać...

1 komentarz:

  1. bodzcem dla mojego kota jest gest reki w kierunku budzika, dla niego to takie zaproszenie do zabawy (czyli gryzienia, drapania i obejmowania mojej reki), szkoda tylko, ze o 6:15 rano :)

    OdpowiedzUsuń