powszechnie wiadomo, że paryż jest miastem sztuki. i mody. tej drugiej nie mieliśmy czasu obejrzeć w ogóle, oprócz jednego spaceru wzdłuż champs
élys
ées, gdzie moda sama się rzuca w oczy.
może nie pod modę, ale pod działalność (przynajmniej potencjalnie) zakupową na pewno można zaliczyć naszą wizytę na ogromnym pchlim targu st ouen, gdzie można kupić dosłownie wszystko - od wypisanej ręcznym pismem pocztówki sprzed iluśdziecięciu lat, przez przedpotopowe polaroidy, po ogromne, mosiężne konie.
i łosie.
co to pod sztukę chyba już też podpadają.
tej sztuki postanowiliśmy też trochę obejrzeć. choć wcale nie poszliśmy do zatłoczonego luwru, zostawiając go sobie na kolejne wycieczki.
pierwszą w paryżu sztukę zobaczyliśmy na place du tertre, nieopodal którego mieszkaliśmy, w tradycyjnym miejscu pracy paryskich malarzy ulicznych, gdzie zaraz znajdzie się niejeden chętny, by portret wam namalować.
po więcej sztuki poszliśmy jednak do
centre pompidou, w którym znajduje się ogromna ilość sztuki współczesnej (która wydaje się jeszcze bardziej ogromna, jeśli poprzedniego dnia wypiłeś stanowczo za dużo butelek wina). oprócz obejrzenia bogatej stałej ekspozycji, trafiliśmy również na genialną wystawę retrospektywną "panorama"
gerharda richtera. którego do tej pory wcale nie znałam, mimo że najwyraźniej jest najlepiej sprzedającym się żyjącym malarzem.
ale pal licho sprzedającym się, jest malarzem malującym piękne obrazy. zarówno te, które są odzwierciedleniem fotografii (i są przepiękne) jak i całkowite abstrakcje, wszystkie jego prace są poruszające. często oparte też na poruszających wydarzeniach, jak doświadczenia drugiej wojny światowej, podczas której richter się wychował, czy historia założycieli terrorystycznej niemieckiej grupy
baader meinhof, znanej też jako raf.
to była jedna z tych rzeczy, które zrobiły na mnie największe wrażenie podczas naszej paryskiej wycieczki.
ze sztuką zgoła inną, bo uliczną, mieliśmy też małe zetknięcie w klubie
belleviloise w dzielnicy belleville, gdzie zaprowadziła nas m, i gdzie spotkało nas również wiele doznań muzycznych, zafundowanych przez coraz to inne kobiety i mężczyzn różnych kolorów skóry (z przewagą tych ciemnych) i potężnych wokali, co rusz pojawiających się na scenie.
ale wracając do pompidou. ten dziwny budynek jest też jednym z wielu miejsc, z których można oglądać paryskie widoki. piękne, nie muszę chyba dodawać.
podobnie jak łuk triumfalny.
i kilka innych, do których już się nie wybraliśmy, bo z drugiej strony ile też można ten paryż z góry oglądać.
no i oczywiście wieża eiffla. która oprócz gigantycznej kolejki ma jeden główny mankament. nie widać z niej wieży eiffla.
ale i tak warto swoje w tej kolejce odczekać.
paryż można też oglądać z poziomu rzeki. my, zamiast podróży jedną z wielkich, oślepiających reflektorami bateaux-mouches pływających po sekwanie, wybraliśmy bardziej kameralny i spokojny rejs po kanale st martin. który szczerze polecam. nie tylko dlatego, że przez pierwsze 15 minut płynie się pod ziemią.
a w ciągu grubo ponad dwóch godzin rejsu przepływa się przez 6 podwójnych śluz.
ale bo po prostu miło jest tak pooglądać sobie piękny paryż, mogąc sobie przez chwilę trochę posiedzieć.
(zwłaszcza, jeśli poprzedniego dnia wypiło się stanowczo za dużo butelek wina).
rejs kończy się w parku de la villette, gdzie można się po prostu położyć na trawie. i napić wina.
a, no i pograć w piłkę, jak ktoś ma ochotę.
a potem niespodziewanie stać się świadkiem całkiem niezwykłego występu.
do którego można się nawet spontanicznie włączyć.
a potem jeszcze tylko zachować w pamięci mnóstwo paryskich obrazów i widoków. które muszą starczyć jeszcze na jakiś czas.
.
.