sobota, 15 grudnia 2012

nie o takie blogie walczyłam

zmęczył mnie trochę internet ostatnio. zmęczył mnie tak, że nie mam ochoty go tykać. zmęczył mnie też tak, że nie mam ochoty tykać własnego bloga. i ta refleksja wywołała we mnie falę ciepłych uczuć ku niemu (blogowi, nie internetowi broń boże) - bo przecież czym on sobie zawinił. przecież jest mój, własny, zawsze był, w przeciwieństwie do innych miejsc w internecie, przez które przetacza się ostatnio coraz potężniejsza błotna fala ludzkich frustracji, masakrując wszystko na swojej drodze.

czasem mam wrażenie, że w internecie jesteśmy jak za kierownicą. mówimy, co nam ślina na język przyniesie, w stronę ludzi, z którymi najprawdopodobniej nigdy nie przyjdzie nam stanąć twarzą w twarz. bo nie boimy się konsekwencji. bo mogą nam skoczyć.

martwi mnie trochę to zatracenie elementarnej przyzwoitości, które ma miejsce w internecie. bo mam wrażenie, że internet od prawdziwego życia często oddziela granica dużo cieńsza niż samochodowe drzwi, za którymi pozostawiamy inwektywy wykrzykiwane w stronę innych kierowców z bezpiecznej perspektywy własnego siedzenia. boję się, że zaraz ten zanikający w internecie szacunek do drugiego człowieka zabierzemy ze sobą na ulicę, do pracy, do szkoły. bo przecież nosimy go we własnej głowie. w której nierzadko chyba już nam się mocno pomieszało.

ech.

nigdy specjalnie nie czułam się częścią jakiejś większej całości zwanej blogosferą, choć pewnie coś mnie w jej stronę ciągnęło. zawsze uważałam, że fakt pisania bloga nie sprawia, że mam nagle coś wspólnego z całą masą obcych mi ludzi. i w tym poczuciu coraz bardziej się umacniam, obserwując kierunek, w którym zmierza polski internet.

pomijając już fakt, że zapewne niejeden w ogóle odmówiłby mi zaszczytu tytułowania się "blogerką".

ale to już zupełnie inna historia.

ów weekend ogłaszam zatem weekendem bez facebooka. (może niektórych z was zdziwi, że to w ogóle jakikolwiek wysiłek, ale bywa, że to rzecz wcale niełatwa).

lepiej zajmę się czymś, czego mogę dotknąć.
.

2 komentarze: