dzięki temu, że j w zeszłym roku "zgubiła" figę, mamy na podwórku kolegów. właściwie dwóch kolegów i jedną koleżankę. takich co mają lat tyle, że wciąż można pokazać na palcach obu rąk. i zapisać jedną cyfrą. i mówią nam "cześć" (!). ja jestem chyba niedobrą koleżanką, bo nie pamiętam ich imion, a oni nawet kiedyś poczęstowali nas ciastkami. i za każdym razem muszę interweniować, kiedy - nie nauczone niczym - raz za razem z tym samym entuzjazmem, niczym biegnące tabule rasy, pędem nadciągają w moją stronę, kiedy wchodzę przez furtkę z psem, z wiecznie tą samą rozwrzeszczaną chęcią pogłaskania figi, jakby nie pamiętały, że to się źle kończy. no ale może mają jeszcze za mało lat, i nie są pamiętliwe. najwyraźniej.
no właśnie, bo powracając do daaawno nie poruszanego tematu, zaczyna się właśnie ostatni tydzień dwudziestolatki...
podobno wcale nie widać, i tego się trzymam. zresztą, takie trzydzieści lat, to ja chyba mogę mieć mniej więcej zawsze.
ale trochę jeszcze o tym sobie pogadam, najwyraźniej tego mi trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz