dzisiaj w końcu w tych samych czterech ścianach co ja, znalazła się ostatnia porcja pakunków, które leżały jeszcze nieotwarte od momentu, kiedy czas się zatrzymał.
i znowu tam wróciłam.
kartka z zakupami w kieszeni płaszcza, anno domini 2007 jak sądzę (ale zakupy te same - curry, mleko kokosowe, ryż basmati, kurczak).
opakowanie po nie wziętym do końca dolivaxilu.
niesprawdzone do końca testy semestralne, które jeszcze zrobiłam kursantom.
potwierdzenie lotu do london gatwick, pani taka i taka, pan taki i taki, wylot tego i tego października 2007.
brytyjski vogue z sienną miller, który postanowiłam zachować, żeby zgapić fryzurę.
polskie elle z anją rubik, od której fryzurę koniec końców zgapiłam (podobną zresztą).
kilka nigdy nie przeczytanych wydań london paper, october 2007.
Harry keeps a low profile
Hamilton: I will not let title slip away (jeszcze wtedy miał wygrać)
Lilly Allen to hit screens
Britney's lil' mix-up
London's transport revolution
kolejne podejrzenia przeciwko państwu mcCannom, których córka została rzekomo porwana w portugalii - tak przecież śledziłam tę historię, do momentu, kiedy czas się zatrzymał... nawet nie wiem, jak się skończyła.
jakieś bazgroły, które szybko podarłam i wyrzuciłam.
i jeszcze kilka starszych rzeczy - jakiś bilet wohenende, przewodnik po amsterdamskiej komunikacji miejskiej, zdjęcia z tegoż amsterdamu, zrobione jeszcze analogowym idiotą marki kodak, 2002 chyba, może 3.
parę ciuchów o numer za dużych. torba, z którą biegałam na zajęcia, wypełnioną książkami, testami i kserówkami.
zeszyt z licealnymi wierszami.
to wręcz niesamowite, ile się postanowiłam zapomnieć.
ale, już chyba znowu mogę. i chcę. pamiętać.
Ale skarby... ja bym tego Woga pożyczył.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń