poniedziałek, 19 lipca 2010

one HEL of a trip

przyznaję, dwa posty w tygodniu to stanowczo za mało. ale w końcu są wakacje.
a co można robić w wakacje?
można jeździć. przykładowo, można wybrać się na wycieczkę do jastarni.
najpierw można nie wstać na poranny tramwaj wodny, bo kto przy zdrowych zmysłach zdążyłby na tramwaj wodny w sobotę o 11.30? zwłaszcza, że biletów nie było już godzinę wcześniej. dobrze, że nie wstaliśmy.
można za to wsiąść do pociągu. niebylejakiego, tylko pociągu osobowego z wagonem piętrowym, na wagonu piętrowego piętrze. tak, właśnie tam, gdzie otwiera się tylko co drugie okno. i znaleźć siedzenie przy takim nie otwierającym się. i natychmiastowo przykleić się gołymi plecami do oparcia pokrytego dermą. i zostawić potem na oparciu wielką, mokrą plamę.
ale, żeby zaraz zostawić, hola hola, nie tak szybko. najpierw można spędzić w pociągu niebylejakim w duchocie i skwarze, razem z mokrą plamą na oparciu, ba, i na siedzeniu również, jakieś circa about trzy godziny. tak, trzy godziny w drodze z gdyni do jastarni.
well.
w tym czasie można robić artystyczne zdjęcia.


ale w sumie tylko na początku, bo po jakichś piętnastu minutach można nie mieć wcale siły na żaden ruch, poza ruchem podnoszącym do ust na szczęście wciąż zimną puszkę reddsa. i kolejną.

jak dobrze, że u celu podróży można całemu się obkleić i usmarować jagodową frużeliną z gofra. i mieć niebieskie zęby.
i pójść na plażę, zamoczyć nogi w zimnym morzu i za chwilę z plaży uciekać przed nadchodzącą nawałnicą, nawet nie rozłożywszy się dobrze na ręczniku.
resztę dnia spędzić w knajpianym ogródku, zjadłszy uprzednio całkiem pyszne samosy. i pożegnać tych, co mieli plan hippisowskiego noclegu na plaży, a pierwsi zawrócili do domu.
a potem wracać samochodem w korku przez zalane drogi i pioruny oglądać.

a następnego dnia, można ugotować najlepszą kalafiorową zupę świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz