Ten dinner wczoraj, to wcale jakiś niezwykły nie był, w sensie że tutaj. Właśnie tak od dwóch tygodni mniej więcej jadam na kolację, w różnych wariantach, krzesłowych, albo siedzonych po turecku, i z różnymi rzeczami na stole. Tylko, że do tej pory nie robiłam zdjęć tych dinnerów, bo po pierwsze robili je koledzy i koleżanki, a po drugie zbyt byłam zaabsorbowana jedzeniem oraz opanowywaniem pałeczek. (Wiecie, tutaj z reguły w restauracjach je się takimi metalowymi pałeczkami, jak normalne sztućce, a oprócz tego dostaje się łyżkę, i Korean style to jest właśnie jedzenie łyżką i pałeczkami, zależy co się bardziej przydaje.) A tera to nawet i makaron pałeczkami zjem, zwłaszcza, że wystarczy go nabrać trochę i całego wsiorbać, hehe, nie przejmując się efektami akustycznymi.
Głównym ośrodkiem dinneru jest oczywiście stół, często taki z dziurą, i na nim się gotuje albo smaży albo grilluje. Może być taki jak ten na zdjęciach, z takim elektrycznym dynksem, a może być z miejscem, do którego wstawia się na przykład rozżarzone węgle i się wtedy robi barbekju koreański. I wtedy z góry zwisa taka rura co się ją przybliża do mięsa i tamtędy chyba dym ucieka czy coś.
Tych dinnerów to mi będzie brakować, i tych lanczy, bo już chyba się przestawiłam na regularne jedzenie posiłków, zwłaszcza takich posiłków, czego od dawien dawna nie robiłam. A nasi koreańscy przyjaciele bardzo się starali, żeby codziennie zabierać nas na różnego typu żarcie, i dzięki temu poznaliśmy Koreę dosłownie od kuchni, nie jak tacy zwykli turyści. Za to jestem im wdzięczna, bo wiem teraz o kulinarnej kulturze tego kraju więcej, niż bym wyczytała w jakiejkolwiek książce i obejrzała w jakimkolwiek filmie na Naszynal Dżeografik.
I wiem też już, że nie należy dziękować. Bo oni tak nas codziennie zabierają na te jedzenie, i zawsze płacą, jeszcze nie dali nam za siebie zapłacić i pewnie już to nie nastąpi. A jak za każdym razem mówiliśmy "senkju", to w końcu powiedział jeden nam "don't sej senkju". Bo oni nas traktują jak friends i to się rozumie samo przez się.
No i ciekawam jak to będzie u nas, bo dwóch koreańskich przyjaciół kilka dni po naszym powrocie przylatuje do Polski. Trochę się obawiam jakiegoś ich rozczarowania, ale może niepotrzebnie. No i uwaga - będą mlaskać, siorbać i charchać! My zresztą chyba już też. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz