Jeszcze przez jakiś czas pewnie pooglądacie obrazki z Seulu - trochę tam ich jeszcze jest. Ale na razie z innej beczki - bo obejrzałam wczoraj film "Control" (w zasadzie dla mojego organizmu to było już dzisiaj), i oprócz tego, że film był naprawdę szacun zrobiony, i że cała historia Iana Curtisa ogólnie robi mocne wrażenie, to jedna rzecz szczególnie sprawiła, że przeszły mi ciarki po plecach. Otóż, jak obwieścił napis na końcu filmu, Ian Curtis zabił się dokładnie tego dnia, kiedy ja się urodziłam. Dosyć creepy, don't you think?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz