no i nie stanie się.
obserwuję sobie znajomych, bliższych i dalszych, którzy biorą śluby lub je wzięli. i mają różnie. jednym całkowicie dobrze z tradycyjnym ślubem i weselem, niektórym wręcz świetnie to wychodzi, bo umieją je zaadaptować do własnych potrzeb, inni całkowicie poddają się formule i też jest fajnie. inni, z różnych powodów, wolą skromnie, bez wielkiego szumu. jeszcze inni wesele, owszem, organizują, ale wystrzegają się oczepin, bo to wiocha. inni wreszcie właściwie to nie chcą wcale tego wesela, ale muszą. bo rodzina, bo tradycja, bo trzeba. no i trochę jednak, umówmy się, też chcą. i to właśnie oni najczęściej mówią, że nam zazdroszczą. no ale że się nie da.
no a my. żadne z nas nie czuje potrzeby stanąć przed ołtarzem. żadne nie jest też specjalnie dobre w byciu powodem wielkiej imprezy - zwykle wolimy sobie raczej satelitować gdzieś naokoło. z zupełnie różnych powodów, nie jesteśmy przesadnie rodzinni. mamy już też swoje lata i swoje rozumy i nie za bardzo pociągają nas ślubne konwenanse. nie za bardzo też chce się nam zaciągać kredyt na wesele. no i tak można by długo.
dzisiaj więc szukam sobie sukienki do ślubu w zarze. albo w jakimś innym sklepie. sukienki, która będzie na tyle wygodna, że po założeniu obrączki na palec będę w niej mogła pobiec z szampanem pod wieżę eiffla. a potem jeszcze gdzie tylko nas nogi poniosą.